- Jakie objawy neurologiczne może powodować koronawirus?
- W którym miejscu koronwirus tworzy "bazę wejściową" do organizmu?
- Czy geny mogą mieć wpływ na podatność na zakażenie?
Pandemia przestała być tematem numer jeden w mediach. Już chyba niewielu z nas regularnie śledzi raporty o dziennej liczbie zakażeń. Chyba nawet zgony w liczbie kilkudziesięciu na dobę na niewielu już robią wrażenie. Co jakiś czas słyszymy, że ktoś z bliższych czy dalszych znajomych miał pozytywny wynik testu na korona-wirusa, ale na przykład nie zaraził nikogo ze swojej rodziny. Albo że drugi test zrobiony w odstępie kilku dni dał wynik negatywny. Słyszymy, że dzieci chorują rzadko i właściwie nie zarażają, z drugiej – lekarze w mediach mówią, że prawdziwego wysypu zakażeń z powodu pójścia dzieci do szkół możemy spodziewać się w połowie października. Obecny względny spokój w szkołach nie jest więc sygnałem, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
Ryzyko zarażania u dzieci jest niższe
Tymczasem naukowcy na całym świecie przyglądają się wirusowi i stwierdzają, że poznając go, wiedzą tyle samo, jeśli nie mniej, na jego temat. Przytoczmy garść nowinek, które publikowane są regularnie na stronach internetowych magazynu „Nature” – jednego z najstarszych i najbardziej prestiżowych czasopism naukowych.
Późną wiosną odkryto, że małe dzieci i młodzież poniżej 20. roku życia są jednak bardziej odporne na nowego koronawirusa. U dzieci i młodzieży, po bliskim kontakcie z osobą zarażoną, ryzyko zarażenia się jest aż o 56% niższe niż u dorosłych. Nie wiadomo natomiast, czy zainfekowane dziecko słabiej zaraża niż dorosły. Wiadomo, że małe dzieci dużo rzadziej niż dorośli umierają z powodu COVID-19.
W kwietniu stwierdzono, że u części osób, które przechorowały COVID-19, poziom przeciwciał jest minimalny, a nawet nie udaje się ich wykryć. Chińscy naukowcy zbadali 175 ochotników. Okazało się, że u 30% z nich, zwłaszcza u tych poniżej 40. roku życia, poziom przeciwciał był wyjątkowo niski. To sugeruje, zdaniem badaczy, że w zwalczeniu choroby musiały brać udział jakieś jeszcze inne, niezbadane dotąd, mechanizmy odpornościowe.
Atakuje wiele narządów, nie tylko płuca
Już w maju wiadomo było, że nowy koronawirus atakuje nie tylko płuca. Po licznych sekcjach zwłok okazało się, że narusza też serce, nerki i inne organy.
Ostatnie doniesienia potwierdzają, że wirus powoduje także objawy neurologiczne, w tym związane z pracą mózgu. Naukowcy wciąż zastanawiają się dlaczego. Na stronach „Nature” przytaczany jest przypadek pięćdziesięciolatki, która po infekcji rozwinęła objawy psychotyczne, w tym m.in. omamy wzrokowe – widziała w domu lwy i tygrysy, stała się agresywna i zdezorientowana. Dla lekarzy była tym większym zaskoczeniem, że po pięćdziesiątce niezwykle rzadko pojawiają się psychozy. Objawy psychotyczne były najprawdopodobniej obecne u większej liczby pacjentów, ale w pierwszych miesiącach pandemii lekarze skoncentrowani byli wyłącznie na leczeniu uszkodzonych płuc i ratowaniu ludzkiego oddechu. Z czasem pojawił się opisany przez japońskich lekarzy przypadek obrzęku i zapalenia mózgu w przebiegu COVID-19. Inne raporty opisywały degenerację mieliny – tłuszczowej osłonki na komórkach nerwowych. Jej nieodwracalne uszkodzenie obserwuje się w chorobach tzw. neurodegeneracyjnych, jak na przykład stwardnieniu rozsianym.
Lista możliwych komplikacji neurologicznych w przebiegu COVID-19 na dziś zawiera też udar, krwotok mózgowy i utratę pamięci. Naukowcy mówią, że takie skutki pojawiają się w wielu innych ciężkich chorobach, ale ze względu na to, ilu ludzi może zostać zainfekowanych koronawirusem, komplikacje neurologiczne mogą się pojawić u dziesiątków tysięcy ludzi.
Lekarze nie znają dziś odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje. Podejrzewają, że przyczyną może być nadmierne pobudzenie systemu odpornościowego po zakażeniu.
Wiadomo już, że śluzówki niektórych organów są bardziej podatne na infekcję koronawirusem. Naukowcy z Północnej Karoliny stworzyli nawet schemat „infekcyjności” naszego układu oddechowego. Okazuje się, ze najbardziej podatnym miejscem jest śluzówka jamy nosowej. Najtrudniej jest zainfekować komórki głęboko w płucach.
Badacze podejrzewają, że wirus robi sobie swoistą bazę w śluzówce nosa, a potem zsuwa się do dróg oddechowych wraz z wdychanym powietrzem. I podkreślają, że takie wyniki badań potwierdzają sensowność noszenia maseczek, a także regularnego oczyszczania nosa.
Geny mogą mieć wpływa na podatność na zachorowanie
Zaskoczeniem było odkrycie z czerwca. Okazało się, że pozytywny wynik w teście na koronawirusa nie musi oznaczać, że zakażamy. Ludze chorujący na COVID-19 z bardzo niewielkim prawdopodobieństwem mogą zarazić, jeśli minęło osiem dni od pojawienia się pierwszych objawów. To wynik badań, w których obserwowano zainfekowane komórki ludzkie i kontaktowano je ze zdrowymi komórkami małpimi. Te ludzkie, pobrane po upływie ośmiu dni od pojawienia się objawów, nie zakażały zdrowych małpich komórek.
W badaniach zrobionych przez naukowców z Oslo University Hospital na czterech tysiącach zainfekowanych Włochów i Hiszpanów wykazały, że różne warianty naszych genów mogą mieć wpływ na to, czy po infekcji rozwiniemy chorobę, czy też nie. Połowę badanych stanowili ludzie z ciężkim przebiegiem COVID-19. Druga połowa to ci, którzy nie zachorowali. Ci z ciężką postacią choroby byli nosicielami jednego z dwóch wariantów genów. Jeden z nich to ten, który odpowiada za grupę krwi. Okazuje się, że osoby z grupą A+ są nieco bardziej narażone na ciężki przebieg niż posiadacze pozostałych grup. Natomiast osoby z grupą 0 wykazywały najsłabszą podatność na uszkodzenia płuc.
Drugi wariant ujawniał się w genach na trzecim chromosomie – tych, które decydują o tym, jak zbudowany jest receptor w nabłonku płuc. Tego receptora wirus używa jako bramy do komórek płuc. Część z nas ma inaczej zbudowany ten receptor i to też może być przyczyną łagodnych przebiegów choroby u niektórych (pisaliśmy o tym jakiś czas temu). Pamiętajmy, że część tych badań, w tym przytoczone jako ostatnie, to raptem pierwsze obserwacje, a artykuły nie doczekały się jeszcze recenzji naukowych. Dlatego badacze podkreślają, że nie można formułować na ich podstawie daleko idących wniosków i że wymagane są kolejne wnikliwe badania.
Krąży też opinia, że można nie mieć żadnych objawów, a mimo to doznać uszkodzeń płuc. W artykule opublikowanym w czerwcu w „Nature Medicine”, znanym miesięczniku medycznym, badacze dowodzą, że można nie doświadczyć kaszlu, gorączki, zmęczenia i innych objawów, a mimo to narazić się na łagodne uszkodzenia w płucach. Zwykle jednak są one odwracalne. Występuje to w tzw. zakażeniach asymptomatycznych. Mowa jest o pacjentach, którzy nie mają popularnych objawów, ale rozwijają łagodną postać zapalenia płuc. Podejrzewa się, że od 6 do 41% populacji może być zainfekowanych nowym koronawirusem, ale nie wykazywać żadnych objawów.
- Noszenie maseczek, jak pokazują badania naukowe, wciąż ma sens. Nie wiemy, kto z nas zachoruje ciężej, ale wiadomo, że warto chronić nos
Karolina Kasperek
Zdjęcia: Pixabay