- Jak to możliwe, że źle wyznaczono czerwoną strefę ?
- Skoro gospodarstwo spełnia wszystkie wymogi bioasekuracji, a zwierzęta są zdrowe, to skąd decyzja o zakazie uboju?
- Czy państwo Biesiada mogą liczyć na jakąś pomoc z zewnątrz ?
Barbara Biesiada wraz z synami Marcinem i Adamem prowadzi gospodarstwo w miejscowości Bledzew w powiecie międzyrzeckim, w którym utrzymuje około 700 macior i produkuje od nich 15 tys. tuczników rocznie.
– Gospodarstwo prowadzę od 1996 roku i sukcesywnie rozwijam. Wszystkie budynki zostały wewnątrz zmodernizowane, na zewnątrz ocieplone, pokryte nowym dachem. 10 lat temu zostały w pełni zautomatyzowane, cała produkcja odbywa się na rusztach, pasze zadawane są paszociągami, powstały śluzy sanitarne i pomieszczenia socjalne. Obecnie oczywiście wszędzie przy wjazdach i wejściach są maty dezynfekcyjne, a pracownicy muszą zmieniać odzież i obuwie – opowiada Barbara Biesiada. Gospodarstwo to 6 budynków, każdy przeznaczony na inny sektor produkcji. Maciory wypraszają się w cyklu tygodniowym w grupach po 30–32 sztuki, a od każdej grupy loch w sumie odsadza się do 370 prosiąt. Wszystkie tuczniki są ubijane tylko i wyłącznie przez rzeźnię, która jest wyodrębnioną jednostką działającą w ramach gospodarstwa. – Zakład ubojowy powstał w 2004 roku, czyli w momencie wejścia Polski do Unii Europejskiej i został już wówczas dostosowany do wszystkich wymogów unijnych. Ferma i ubojnia znajdują się na jednym, ogrodzonym terenie. Miesięcznie ubijamy ponad 1200 tuczników pochodzących z gospodarstwa. Nie skupujemy świń od innych rolników. Ubojnia działa tylko na nasze potrzeby – wyjaśnia Barbara Biesiada.Wielki pech rolników
Pech chciał, że gospodarstwo, podobnie jak i ubojnia, 23 listopada znalazły się w strefie czerwonej z powodu wykrycia w powiecie międzyrzeckim dzika zakażonego wirusem afrykańskiego pomoru świń. Decyzją powiatowego lekarza weterynarii zamknięta została ubojnia, choć właściciele uważają, że jest to bezpodstawne.
– Decyzję o wstrzymaniu uboju dostaliśmy telefonicznie i mieliśmy natychmiast zaprzestać produkcji. W ciągu jednej minuty, bez większych wyjaśnień, bez pisemnej decyzji zamknięto nam zakład, odwołując lekarza wyznaczonego do nadzoru nad ubojem świń – twierdzi Marcin Biesiada, właściciel ubojni i syn pani Barbary.
Powiatowy lekarz weterynarii w Międzyrzeczu nie chce wydać zgody na przeprowadzenie uboju w zakładzie, tłumacząc swoją decyzję tym, że ubój może być dokonany jedynie w rzeźni dopuszczonej do uboju świń ze strefy czerwonej, a zakład w Bledzewie nie jest na obecną chwilę wyznaczony do przeprowadzania uboju zwierząt ze stref z ograniczeniami.
– Nie rozumiemy, dlaczego nasza ubojnia nie może być wyznaczona do uboju naszych świń, a podkreślmy – nie
ubijamy usługowo zwierząt z innych gospodarstw. Co więcej, ferma i zakład ubojowy znajdują się w jednym kompleksie, dzieli je jakieś 20 metrów. Mniej więcej tyle muszą pokonać tuczniki przechodząc z fermy do magazynu żywca w ubojni. Nie ma więc zagrożenia rozprzestrzeniania się choroby. Myślę nawet, że jest mniejsze niż przy załadunku na samochody przewożące żywiec i podczas transportu do zakładów mięsnych – wyjaśnia Marcin Biesiada.
Świnie kierowane do uboju nie są transportowane, lecz przepędzane wytyczonymi korytarzami i śluzami.
Cały kompleks budynków ogrodzony jest betonowym płotem, a dodatkowo chlewnie na fermie kolejnym wewnętrznym ogrodzeniem. Wydaje się więc, że spełnione są zasady bioasekuracji, a obszar zarówno gospodarstwa, jak i ubojni szczelnie zabezpieczony jest przed dostępem dzikich zwierząt i osób postronnych.
– Za pomocą przegród ustawionych od bramy fermy do bramy ubojni wyznaczamy tylko korytarz na przejście świń do zakładu. Tuczniki nie muszą pokonywać żadnej drogi publicznej ani być transportowane. Skoro gospodarstwo spełnia wszystkie wymogi bioasekuracji, a nasze zwierzęta są zdrowe, to skąd decyzja o zakazie uboju? – pyta Adam Biesiada, kierownik fermy.
Zgodnie z wcześniejszymi wynikami kontroli wymogi bioasekuracji dotyczące gospodarstwa i ubojni były spełnione. Teraz, zdaniem gospodarzy, zalecane standardy rosną z każdą wizytą powiatowego lekarza weterynarii. Jak dodaje Barbara Biesiada, świnie ze stref niebieskich w Wielkopolsce, gdzie wystąpiły ogniska wirusa są wożone setki kilometrów do rzeźni, a ich zwierzęta nie muszą przemieszczać się po żadnej drodze, korzystać z transportu, a uważa się je za niebezpieczne, zagrażające hodowli.
- Zarówno chlewnie na fermie, jak i budynek ubojni są ogrodzone i jednocześnie oddzielone od siebie
Okres świąteczny to czas największego w roku zapotrzebowania
– Mamy w chlewni do uboju ponad 330 tuczników z poprzedniego tygodnia, które już przerastają. W tym tygodniu będzie kolejna partia podobnej wielkości. Nie możemy czekać w nieskończoność, bo zabraknie nam zaraz miejsca w chlewniach. Jeśli ostatecznie będziemy musieli sprzedać świnie do jakiegoś innego zakładu, to wszyscy wiemy, jakie obecnie są ceny za żywiec i ile stracimy – wyjaśnia Adam Biesiada.
– Zbliża się okres świąteczny, odbiorcy wciąż dopytują, czy dostarczymy im półtusze, bo to czas największego w roku zapotrzebowania. Oni nie zarobią, a my stracimy, bo oddamy nasze zwierzęta za bezcen. Przy takiej skali chowu nie będziemy w stanie pokryć kosztów produkcji i dalsze utrzymywanie świń stoi pod znakiem zapytania. Tyle lat inwestycji, a teraz mamy wszystko zamknąć? – dodaje pani Barbara.
Na obszarze objętym ograniczeniami w związku z ASF świnie mogą być przemieszczane bezpośrednio do rzeźni po uzyskaniu pozwolenia powiatowego lekarza weterynarii, które wydaje się po przeprowadzeniu analizy ryzyka.
Jeśli wykaże ona, że przemieszczanie świń nie spowoduje zagrożenia rozprzestrzeniania się wirusa afrykańskiego pomoru świń, to wówczas pozwolenie może być wydane. Zdaniem pana Marcina, nie ma potrzeby wysyłania świń do innej rzeźni. Wystarczająca byłaby decyzja o wydaniu innego rodzaju pieczęci do oznakowania tusz (zamiast owalnej okrągła), która jednoznacznie określa, że pochodzą one ze strefy ASF. Pieczęć taka dopuszcza do obrotu mięsem na krajowym rynku.
– Nasze półtusze trafiają do lokalnych odbiorców na terenie województwa lubuskiego, którzy mają świadomość, skąd pochodzi mięso. Nie sprzedajemy do dużych koncernów wysyłających produkty na eksport – wyjaśnia Marcin Biesiada.
Według powiatowego lekarza weterynarii w Międzyrzeczu, przydzielenie innego rodzaju pieczęci do oznakowania tusz może jednak nastąpić tylko wówczas, jeśli zakład uzyska akceptację do przeprowadzania ubojów świń ze strefy objętej ograniczeniami, a takiej ubojnia w Bledzewie nie ma.
Powiatowy lekarz twierdzi, że poprawienia w zakładzie wymaga system kontroli jakości HACCP. Ten opracowany, zdaniem powiatowego lekarza weterynarii, jest zbyt ogólnikowy jak na zaistniałą sytuację i żąda przedstawienia szczegółowych procedur i instrukcji funkcjonowania zakładu. Jak podkreśla w piśmie przesłanym do właściciela ubojni, przed wydaniem decyzji zezwalającej na przyjmowanie do uboju świń z obszaru objętego ograniczeniami, należy udostępnić zakład do kontroli w zakresie przygotowania do przeprowadzania uboju z gospodarstw w strefie ASF i zgodności z tymi procedurami.
- – Tuczniki są przepędzane z fermy do ubojni wyznaczoną śluzą tylko po wewnętrznej drodze całego kompleksu. Jest to niewielka odległość – podkreśla Adam Biesiada
- – Zbliża się okres przedświąteczny, kiedy zawsze nasza ubojnia pracowała najintensywniej, a teraz pomimo zapotrzebowania ze strony odbiorców świeci pustkami – mówi Barbara Biesiada
Ubojnia w strefie czerwonej przez pomyłkę
– Tyle tylko, że wszystkie procedury i wymogi nakładane przez naszego powiatowego lekarza weterynarii są dwa razy bardziej restrykcyjne niż wymagają tego przepisy. Wymogiem, jaki próbowano na nas nałożyć była konieczność przeprowadzania badań laboratoryjnych w kierunku ASF maksymalnie na 7 dni przed przemieszczeniem świń do ubojni, gdzie wymóg ten nas nie dotyczy. Większość tych obostrzeń nakłada się na nas drogą telefoniczną, bez żadnych podstaw i trudno jest się do nich ustosunkować – mówi Barbara Biesiada.
Najgorsze zdaniem naszych rozmówców jest to, że chlewnia i ubojnia znalazły się w czerwonej strefie przez pomyłkę, do której teraz nikt nie chce się przyznać, co dodatkowo wzmaga frustrację właścicieli. – Dzik z ASF został odstrzelony w miejscowości Kaława około 23 km od nas, a omyłkowo przypisano go do miejscowości Kursko, znajdującej się blisko granic gminy Bledzew, około 7 km od naszego gospodarstwa. Powiatowa lekarz weterynarii w Międzyrzeczu twierdzi, że informację o chorym odstrzelonym dziku otrzymała od myśliwego. Myśliwy z kolei uważa, że to w Inspektoracie Weterynarii źle wpisano nazwę miejscowości. Niezależnie od tego kto popełnił błąd, my teraz niesłusznie cierpimy – opisują sytuację właściciele fermy i ubojni.
Tymczasem granica strefy czerwonej została już wyznaczona i konsekwencje z tym związane obejmują gminę Bledzew i producentów trzody chlewnej z tego regionu.
– Boli nas to, że tyle lat się staramy spełniać wszystkie zalecenia, robimy co w naszej mocy, by produkcja i ubój były prowadzone prawidłowo i bezpiecznie, poprawialiśmy zawsze zalecenia pokontrolne, czy to w gospodarstwie czy w ubojni, a lekarz jakby tylko czekał, żeby nam to wszystko utrudnić i uniemożliwić ostatecznie produkcję. Jeszcze podczas kontroli latem spełnialiśmy wymogi bioasekuracji, a teraz okazuje się, że jednak nie spełniamy – mówią gospodarze.
–
Powiatowa lekarz weterynarii zajmuje się nie tylko naszym powiatem w Międzyrzeczu, ale także tym w Nowej Soli oraz w Nowym Tomyślu. To sprawia, że trudno jest uzyskać szybkie decyzje, bo wiadomo, że przy brakach kadrowych nie na wszystko starcza jej czasu. Posiadamy procedury dobrej praktyki rolniczej oraz zapewnienia standardów bezpieczeństwa. Mamy opracowany sposób zbierania, magazynowania i zagospodarowania ubocznych produktów pochodzenia zwierzęcego powstających podczas uboju – zapewniają właściciele.
Gospodarze zatrudniają 8 osób przy pracy w chlewniach oraz 12 pracowników w zakładzie ubojowym. Martwią się, że będą musieli zwolnić te osoby, jeśli działalność rzeźni nie zostanie wznowiona.
Jak przekonują, konkretne osoby są przypisane do poszczególnych prac na fermie i nie ma możliwości, aby swobodnie się przemieszczały. Podobnie pracownicy ubojni są poza terenem fermowym i nie mają wstępu do niego. Zapytaliśmy powiatowego lekarza weterynarii w Międzyrzeczu o możliwość wznowienia uboju w rzeźni Macieja Biesiady i jakie warunki powinien spełnić zakład, aby mógł prowadzić tę działalność, jednak do momentu skierowania tego numeru do druku nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Nie potwierdzono nam także, czy faktycznie doszło do błędu w podaniu miejsca lokalizacji odstrzelonego zakażonego dzika.
- – Uważam, że wymogi stosowane przez nasz Powiatowy Inspektorat Weterynarii są o wiele bardziej restrykcyjne niż w innych regionach, co skutkuje dużymi problemami dla producentów świń i firm związanych z branżą – twierdzi Marcin Biesiada
Dominika Stancelewska
Zdjęcia: Dominika Stancelewska