- Jaka przyszłość czeka hodowców?
- Czy bioasekuracja wystarczy?
- Z czego wynika niepewność co do bioasekuracji?
W gospodarstwie, w którym stwierdzono ognisko, utrzymywano 24 świnie: 1 lochę, 4 tuczniki, 7 warchlaków oraz 12 prosiąt. Część zwierząt padła, co było bezpośrednią przyczyną kontroli weterynaryjnej. Te, które pozostały przy życiu, zostały zabite i przekazane do utylizacji, a chlewnię poddano dezynfekcji. To pierwsza chlewnia przyzagrodowa w województwie wielkopolskim, w której stwierdzono ognisko ASF.
Jest to czwarte ognisko afrykańskiego pomoru świń w tym roku. Poprzednie potwierdzono 5 kwietnia w Więckowicach w gminie Dopiewo w powiecie poznańskim, w gospodarstwie utrzymującym około 10 tys. świń. Gospodarstwo to zostało uznane za kontaktowe względem pierwszego ogniska, które odnotowano w gminie Otyń w województwie lubuskim 20 marca br., w fermie, w której utrzymywano ponad 23 tys. świń. Trzecie ognisko wystąpiło 4 czerwca w gminie Włodawa w województwie lubelskim, w gospodarstwie utrzymującym 70 świń.
Pojawienie się drugiego ogniska w Wielkopolsce budzi poważne obawy co do rozwoju sytuacji związanej z rozprzestrzenianiem się wirusa ASF. Na razie nie wiadomo, co było źródłem zakażenia i jak wirus dostał się do gospodarstwa w Ratowicach. Będzie to przedmiotem dochodzenia epizootycznego, ale chlewnia znajduje się w strefie żółtej, więc wszystko wskazuje na to, że wirus może pochodzić z populacji dzików, wśród których krąży w południowej Wielkopolsce. Strefa czerwona jest bowiem oddalona od ogniska zaledwie kilka kilometrów.
- Gospodarstwo, w którym wybuchło ognisko, położone jest w niedalekiej odległości od strefy czerwonej, w której stwierdzane były przypadki ASF u dzików
Jedna wielka niewiadoma dotyczy całej Wielkopolski
Okoliczni rolnicy oczekują na wyznaczenie obszaru zapowietrzonego i zagrożonego oraz strefy niebieskiej, w której obowiązują najsurowsze restrykcje związane z przemieszczaniem zwierząt. To, co wiadomo na pewno, to fakt, że z pewnością w strefach znajdzie się wiele gospodarstw utrzymujących trzodę chlewną. Powiat leszczyński jest zagłębiem producentów wieprzowiny, w którym w gospodarstwach utrzymywane jest ponad 130 tys. świń. Województwo wielkopolskie ma natomiast największy udział w krajowym pogłowiu trzody chlewnej (36%) i każde kolejne ognisko będzie stwarzało poważne konsekwencje dla gospodarstw utrzymujących świnie i dla przemysłu mięsnego.
Gospodarstwo Dariusza Zawidzkiego z Wilkowic w gminie Lipno znajduje się w odległości około 7 km od ogniska. Rolnik od ponad 20 lat zajmuje się produkcją świń. Do 2018 roku utrzymywał lochy i sprzedawał tuczniki. Obecnie przestawił się na tucz zakupionych warchlaków. W poniedziałek 15 czerwca sprzedał 200 tuczników i wówczas dowiedział się o wybuchu ogniska w okolicy.
– Teraz nie wiem, co dalej robić, ponieważ właściwie na mamy żadnych informacji z weterynarii. Nie wiem, w jakiej jestem strefie, jakie obejmą mnie obostrzenia. Budynki więc, póki co, będą stały puste. Boję się ryzykować. Nie wiem też, czy w ogóle dostałbym pozwolenie od powiatowego lekarza weterynarii na zakup warchlaków – mówi Dariusz Zawidzki. – Musimy liczyć się także z tym, że ciężko będzie sprzedać świnie z naszego obszaru za godziwą cenę. Zakłady mięsne oraz pośrednicy z pewnością wykorzystają obecną sytuację jako pretekst do zaniżania cen skupu żywca.
Andrzej Chrząstek z Zakrzewa w gminie Buk w podobnej sytuacji znalazł się w kwietniu, kiedy w odległości 7 km od jego gospodarstwa potwierdzono pierwsze ognisko ASF w Wielkopolsce. On także do gospodarstwa kupuje partie warchlaków do tuczu po 100 sztuk. Kiedy z nim wówczas rozmawialiśmy, czekał na decyzję weterynarii, kiedy będzie mógł sprzedać kolejne 18 tuczników, które zbliżały się do masy ciała 120 kg.
– Po rozmowie z panią redaktor dostałem ofertę na świnie 2,80 zł za kg. Oczywiście nie zdecydowałem się. Była duża niepewność, czy w ogóle ktoś będzie odbierał zwierzęta ze strefy. Teraz sytuacja trochę się uspokoiła i chyba wszyscy odstawiają tuczniki na bieżąco. Ostatecznie swoje sprzedałem po 3,30 zł/kg. Miały około 136 kg masy ciała i pojechały do zakładu mięsnego na Lubelszczyźnie, który ma uprawnienia do odbioru świń ze stref niebieskich. Pieniądze za nie też otrzymałem terminowo – wyjaśnia Andrzej Chrząstek.
Sprzedał tuczniki i czeka
Ponad 10 lat temu, kiedy w gospodarstwie Dariusza Zawidzkiego były jeszcze maciory, gospodarz został uhonorowany tytułem Wielkopolskiego Rolnika Roku. Starał się rozwijać produkcję i podnosić uzyskiwane wyniki. Lochy, których było 40 sztuk, wykazywały wysoki potencjał rozrodczy. Niestety, w chlewni pojawił się wirus zespołu rozrodczo-oddechowego świń (PRRS), z którym gospodarz walczył ponad 2 lata. Udało się uwolnić stado od tej choroby, ale ostatecznie pomimo podjętego trudu pan Dariusz doszedł do wniosku, że ryzyko ponownego wybuchu choroby jest zbyt wysokie i postanowił wygasić całkowicie produkcję.
– Likwidacja stada trwała ponad rok. Wcześniej byłem przeciwnikiem tuczu importowanych warchlaków, ale ponieważ zawsze lubiłem zajmować się trzodą, zacząłem w końcu kupować prosięta z Danii do tuczu. Do gospodarstwa przyjeżdża partia 400 sztuk, więc w roku sprzedaję około tysiąca świń. Ze względu na wybuch ogniska teraz nie wiem, co robić. Boję się, że to początek końca produkcji świń w Wielkopolsce. Nikomu jakby nie zależało na powstrzymaniu afrykańskiego pomoru świń. Działania są nieskoordynowane i nieskuteczne – twierdzi gospodarz.
Czy bioasekuracja wystarczy?
W ubiegłym roku w gospodarstwie pana Dariusza była przeprowadzana kontrola pod kątem bioasekuracji i spełniał wszystkie wymogi, w tym posiadania mat dezynfekcyjnych czy siatek w oknach chlewni, dokumentacji pojazdów wjeżdżających na teren gospodarstwa, deratyzacji i dezynfekcji. Całe gospodarstwo jest także ogrodzone, a pasze przechowywane w silosach.
– Jak pokazują przykłady dużych ferm, przestrzeganie zasad bioasekuracji nie gwarantuje, że uchronimy się przed ASF. Zawsze jakiś ptak czy mysz mogą przemknąć. Słoma wykorzystywana jako ściółka też stanowi zagrożenie, chociaż ja część przechowuję pod zadaszeniem w gospodarstwie, a ta znajdująca się na stogu na polu jest ogrodzona przed dostępem dzikich zwierząt – podkreśla Dariusz Zawidzki.
Część tuczników jest utrzymywana w chlewni na głębokiej ściółce, a część na płytkiej. Te drugie pomieszczenia powstały po modernizacji sektora pozostałego po lochach i prosiętach. Pasza zadawana jest paszociągiem do tubomatów. Rolnik wykorzystuje gotowe mieszanki pełnoporcjowe z firmy paszowej dostarczane w formie granulatu. Zboża i rzepak uprawiane na 60 ha ziemi własnej oraz dzierżawionej trafiają natomiast na sprzedaż.
– Pasza gotowa jest lepiej zbilansowana. Nie muszę poświęcać czasu na jej przygotowanie. Duńska genetyka ma duży potencjał, więc żywienie jest bardzo ważne, aby w pełni go wykorzystać, wówczas przyrosty świń są naprawdę wysokie. Przy właściwej paszy współczynnik wykorzystania mieszanki na kilogram przyrostu osiągam na poziomie 2,6 kg. Przy sprzedaży w masie ciała 127 kg tuczniki uzyskują średnią mięsność 57–58% – wylicza Dariusz Zawidzki.
Poziom upadków w tuczu nie przekracza 1%. Tuczniki masę ubojową uzyskują po niecałych 90 dniach. Niestety, nawet przy bardzo dobrych wynikach produkcja świń nie zawsze przynosi wystarczające dochody. Sytuacja bywa bardzo zmienna. Pan Dariusz twierdzi, że na jednej sztuce zarabia w granicach 60 zł, jeśli uzyskuje zakładane wyniki produkcyjne.
– Teraz poświęcam się swojemu drugiemu zajęciu, którym jest lotnictwo. Jestem licencjonowanym pilotem, latałem też na szybowcach oraz balonem i to jest moja pasja. Prowadzę więc firmę zajmującą się turystyką lotniczą i prawie każdego dnia latam samolotem z pasażerami. Zainteresowanych podziwianiem okolicy z lotu ptaka jest sporo. W obecnej sytuacji dobrze, że mam jeszcze inne źródło dochodu – opowiada rolnik.
- Dariusz Zawidzki nie zasiedla tuczarni, bo nie wie, w jakiej strefie się znajdzie
Winne są dziki
Wiadomo, że rozprzestrzenianie się wirusa ASF można ograniczyć poprzez redukcję populacji dzików. Są tego pozytywne przykłady z Czech czy Belgii, gdzie dzięki intensywnym polowaniom na dziki zahamowano przenoszenie choroby.
– Dziki mają znakomite warunki rozwoju. Na polach jest dużo pożywienia, zimy są bardzo łagodne, więc jest ich coraz więcej – nie tylko w lasach i na polach, które często graniczą z gospodarstwami. Co chwilę słyszymy w mediach, że pojawiają się całe watahy w miastach, gdzie pokarmu również nie brakuje. Na szczęście moje gospodarstwo otaczają pola, które uprawiam sam i dzików na nich nie widzę, nie ma miejsc zbuchtowanych przez te zwierzęta. Być może skutecznie odstrasza je ruch na drodze ekspresowej S5, która przebiega niedaleko – twierdzi Dariusz Zawidzki.
Dane Głównego Inspektoratu Weterynarii pokazują, że najwięcej przypadków afrykańskiego pomoru świń u dzików było między styczniem a kwietniem, kiedy co miesiąc zgłaszano około 300 zakażonych sztuk. Najwięcej chorych dzików potwierdzono w lutym, kiedy liczba padłych i odstrzelonych sztuk wyniosła 444. W maju natomiast było ich tylko 106 i zgłoszono je w zachodniej części Polski. Jakie może być wyjaśnienie tego i czym wytłumaczyć tę stosunkowo niską liczbę? Czy tym, że wirus ustępuje, czy po prostu zgłaszanie padłych sztuk i odstrzał dzików były mniej intensywne w ciągu ostatnich kilku tygodni? Zapewne bardziej tym, że z powodu COVID-19 nadzór nad przeszukiwaniem lasów był po prostu trudniejszy, ponieważ Polacy zostali zablokowani w domach. Walka z ASF w obliczu pandemii koronawirusa zeszła na drugi plan.
- Od lat pasją, a jednocześnie źródłem dochodu dla Dariusza Zawidzkiego, oprócz produkcji trzody chlewnej, są loty turystyczne
Dominika Stancelewska
Zdjęcia: Dominika Stancelewska