Sachajko: uprawa bobowatych ratunkiem dla polskiego rolnictwa
Z posłem Jarosławem Sachajko – KUKIZ’15 – Demokracja Bezpośrednia, wiceprzewodniczącym Sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi rozmawiają: Marek Kalinowski i Krzysztof Wróblewski.
Mamy aktualnie spore zawirowania na światowym rynku soi. Jakie to ma konsekwencje? Jak wpływa na polskie rolnictwo, na chów oraz hodowlę zwierząt, przemysł paszowy, przetwórstwo rolno-spożywcze? Co należy zrobić, aby zmniejszyć wpływ soi na nasz krajowy rynek paszowy i opłacalność produkcji zwierzęcej?
– Jeżeli nie mamy w Polsce wystarczającej ilości roślin wysokobiałkowych to oznacza, że musimy je kupić. Musimy wydać pieniądze, które mogłyby zostać w Polsce. Przez uzależnienie od soi, wspomagamy rolników z Południowej Ameryki i USA, którzy przy zawirowaniach na rynku soi zyskują jeszcze bardziej. Mają zysk z produkcji białka paszowego, które możemy w znacznych ilościach wyprodukować w Polsce. Dlaczego tak się nie dzieje? Problemem są wieloletnie umowy niektórych wytwórni pasz na dostawy soi, a z drugiej strony, zbyt małe dotychczas wsparcie dla uprawy bobowatych w Polsce. Obecna huśtawka cenowa na rynku soi powinna dać producentom pasz związanych kontraktami jednoznaczny sygnał, że tego uzależnienia się od soi nie powinniśmy się dłużej trzymać. Musimy oprzeć się na własnym białku paszowym i w końcu ten rynek pobudzić. Oczywiście udziału białka sojowego w wytwarzanych paszach nie da się całkowicie wyeliminować, ale można znacząco je zastąpić białkiem krajowych nasion bobowatych.
Program Strategiczny WPR jest w dużej mierze pouzgadniany i zapisane wsparcie do uprawy bobowatych na nasiona na poziomie 200 euro/ha powinno lepiej niż dotychczas wpłynąć na wzrost produkcji krajowego białka. Uczestniczyłem w pracach nad projektem Programu Strategicznego również w zakresie wsparcia dla roślin bobowatych i szczególnie cenię sobie współpracę w tym zakresie z posłem Markiem Zagórskim, doradcą Fundacji Europejski Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej. Wspólnie, punkt po punkcie, przekonywaliśmy też ministrów rolnictwa do tego, jak metodycznie wpływać na zwiększenie uprawy nasion naszych krajowych bobowatych i na stabilizację produkcji zwierzęcej. Bardzo dobrze rozumie te potrzeby Henryk Kowalczyk, wicepremier, minister rolnictwa i rozwoju wsi, i ma do naszych propozycji bardzo pozytywny stosunek. A kluczowa propozycja zaakceptowana przez ministra w PS WPR to zwiększenie wsparcia dla uprawy bobowatych na nasiona z planowanych wcześniej 161 euro/ha do 200 euro/ha. Trzeba o to walczyć, bo zbyt mały areał uprawy bobowatych to zaburzony płodozmian, degradacja gleb i brak stabilizacji w produkcji zwierzęcej. Przy rozchwianych rynkach do samowystarczalności dążą też Chiny, a to wywiera dodatkową presję i destabilizuje opłacalność produkcji zwierzęcej. To powinni zauważyć rządzący i wprowadzić mechanizmy, które szybko, w perspektywie 3–5 lat spowodują, że co najmniej 60% białka soi zastąpimy białkiem nasion krajowych bobowatych uzyskując dodatkowo stabilizację plonów, znaczącą poprawę płodozmianu i jakości gleb oraz długookresową opłacalność produkcji zwierzęcej: drobiu, trzody chlewnej i mleka. Dobrze zorganizowana i wsparta produkcja roślin białkowych może znacząco zmienić opłacalność polskiego rolnictwa i bezpieczeństwo żywnościowe.
A gdybyśmy oparli się także na własnej energetyce, na biogazowniach rolniczych, które mają w końcu szansę wypalić, na wodorze – to byśmy się nie bali, że Putin zamknie nam kurek z gazem i nie mielibyśmy tak wysokich cen nawozów.
– Pomysł tzw. gazyfikacji wyspowej ogłoszony początkowo w Polskim Ładzie, oparty na gazie z zagranicy, należy oprzeć na biogazowniach rolniczych. Mamy w tej chwili europejski i ogólnoświatowy trend OZE i przed tym nie uciekniemy. Nie powinniśmy zresztą przed tym uciekać, ale trzeba to zdywersyfikować z korzyścią dla rolnictwa i całego społeczeństwa. To nie może być tak, żeby duże koncerny i to nie polskie, budowały wiatraki za płotem rolnika, z czego wynikałyby tylko utrudnienia, a rolnik nie miałby z tego nic. Koncepcja biogazowni ma wspomagać rolników i stabilizować ich dochody. Skoro wydamy duże pieniądze na OZE to niech to służy rolnikom i biogazownie idealnie się w to wpisują. Właściwie powinny to być centra energetyczno-ciepłowniczo-gazowe. W takim idealnym rozwiązaniu w każdej wsi, która ma warunki i chciałaby mieć biogazownię powstałby obiekt dopasowany wielkością do potrzeb energetycznych i możliwości zapewnienia wsadu. Wsadem byłyby nadwyżki produkcyjne, ale podstawą powinny być odpady, których nie brakuje. Produkowany w biogazowni gaz powinien zasilać urządzenia – np. kuchnie i piece gazowe w gospodarstwach w całej okolicy. Z nadwyżek powinien być produkowany prąd, a powstające w tym procesie ciepło powinno zasilać domowe sieci centralnego ogrzewania, ale także szkół, ośrodków zdrowia czy urzędu gminy. Takie biogazownie mogłyby rozwiązać też problemy z przesyłem energii powstającej z instalacji fotowoltaicznych. Rozwiązaniem mogą być magazyny energii przy biogazowniach, które za pomocą elektrolizatora wytwarzałyby z nadwyżek energetycznych kolejne paliwo – wodór. A z wodoru znów w każdej chwili możemy wytworzyć energię. Taki system byłby stabilny i efektywny lokalnie z możliwością poprawienia dochodowości rolników. Ten projekt, mam nadzieję już wkrótce będzie miał dobry finał.
Trzy głosy poselskie KUKIZ’15 – Demokracji Bezpośredniej są rządzącym bardzo potrzebne. Czy dzięki temu może pan teraz zrobić więcej niż kiedyś?
– Od co najmniej roku znacznie skuteczniej mogę realizować swoje obietnice i wspomagać rolnictwo. Rządzący zaczęli słuchać naszych głosów. Z wieloma sprawami byłem u kolejnych ministrów rolnictwa i było głucho, tylko kiwanie głową. Teraz jesteśmy wysłuchiwani, a nasze projekty są wspierane i uchwalane. To m.in. przyjęty nasz projekt rolniczego handlu detaliczny w piątek i sobotę, który przewiduje udostępnienie przez samorządy powierzchni handlowych dla rolników do handlu w dobrych miejskich lokalizacjach. Drugi przyjęty niedawno projekt, który przypomnę – składałem już 5 lat temu – dotyczy umożliwienia rolnikom prowadzenia pozarolniczej działalności gospodarczej na swoim siedlisku bez konieczności odrolnienia gruntów. Kolejnym naszym pomysłem wziętym pod uwagę i wprowadzonym przez rządzących jest wsparcie rolników kwotą 15 tys. zł na budowę własnych zbiorników retencyjnych na wodę. To było bardzo potrzebne, bo mimo że rolnicy płacą za utrzymanie melioracji swoim spółkom wodnym czy Wodom Polskim, ale za te pieniądze wykonuje się duże inwestycje, jak regulacje rzek i budowę dużych zbiorników, które nie mają wiele wspólnego z rolnictwem. A rolnikom jest potrzebna woda i jej retencjonowanie w gospodarstwach, na ich polach, tam gdzie mieszkają. Rolnicy mają sprzęt i maszyny, którymi takie zbiorniki retencyjne mogą wykonać sami. Rolnicy wiedzą, gdzie na ich terenie jest miejsce na taki zbiornik i nie trzeba w to angażować za duże pieniądze zewnętrznych firm budowlanych, czy robić stos urzędniczych pozwoleń wodnoprawnych.
A jakie inicjatywy czekają na wsparcie? Wiemy, że jest pan zwolennikiem połączenia instytutów rolniczych w jeden silny, że chce pan zmienić ustawę o izbach rolniczych i o spółdzielczości…
– Mamy w Polsce 12 instytutów rolniczych, o większości rolnicy nigdy nie słyszeli, które – moim zdaniem – powinny zostać połączone. Te instytuty są polskiemu rolnikowi i rolnictwu potrzebne, ale każdy z nich to państwo w państwie, działające bez koordynacji i optymalnego wykorzystana swojego potencjału. Już w ubiegłej kadencji próbowałem to zmienić i jako KUKIZ 15 złożyliśmy projekt ustawy łączący instytuty. Nie było wtedy chęci i woli politycznej, ale w tej chwili jesteśmy na finiszu opracowywania takiej ustawy i udało mi się przekonać do niej Przemysława Czarnka, ministra edukacji i nauki. Połączone instytuty stałyby się olbrzymim narodowym, zsieciowanym uniwersytetem z wielkim potencjałem naukowym, badawczym i wdrożeniowym, kuźnią kadry naukowej i pracowników z racjonalnym wykorzystaniem zgromadzonego majątku. Taki połączony, spójny organizm doprowadzi do skoku technologicznego i ekonomicznego polskiej wsi. A teraz mamy wiele instytutów, ale słabo realizujemy postęp biologiczny, który powinien napędzać rolnictwo. Mam tutaj na myśli np. to, że tak duży rolniczy kraj jak Polska, nie ma np. polskiej rasy bydła mięsnego dostosowanej do polskich warunków, a np. Norwegia ma ich 6. Czuję niedosyt efektów postępu biologicznego w wielu dziedzinach: w hodowli roślin, w segmencie mocno rozwijających się na świecie biologicznych środkach ochrony roślin. Rolnicy płacą gigantyczne pieniądze za innowacje i postęp biologiczny skomercjalizowany za naszymi granicami. Możemy to robić w Polsce w oparciu o polski skonsolidowany potencjał naukowo-badawczy nie tylko instytutów, ale także uniwersytetów rolniczych oraz potencjał wdrożeniowo-doradczy ośrodków doradztwa rolniczego. Te trzy ogniwa, tj. uniwersytety rolnicze, połączone instytuty i ODR-y powinny współpracować i wiedzę naukową przekazywać rolnikom. Kierunki badawcze instytutów nie powinny być wymyślane dla grantów, ale oddolnie. Powinny wynikać z aktualnych i przyszłych potrzeb polskiego modelu rolnictwa. Rolnik musi mieć dostęp do pełnej aktualnej wiedzy rolniczej, a do tego potrzebna jest też platforma cyfrowa.
Cyfryzacja rolnictwa trwa, polski rolnik oczekuje takich rozwiązań i musi powstać taka doradcza platforma cyfrowa dla wszystkich rolników ze wszystkim dostępnymi i najważniejsze – działającymi aplikacjami.
– Cyfrowa platforma powinna rolnikowi pomagać i oszczędzać jego czas. Teraz jest z tym różnie i znam to z autopsji. Jestem posiadaczem kóz i dotknął mnie problem z ich rejestracją. Jest niby cyfrowe rozwiązanie – specjalny portal, ale w praktyce to rozwiązanie cyfrowo-analogowe. Na portalu można zarejestrować zwierzęta, ale kiedy chcę zmienić siedzibę gospodarstwa muszę iść z dokumentami do Agencji. Na portalu mogę wystąpić o kolczyki, ale żeby odebrać zaświadczenie o przydzieleniu puli numerów znów muszę iść do urzędu. A dodatkowo, to druk ścisłego zarachowania i przy jego zagubieniu nie mogę wystąpić o jego duplikat elektronicznie i ponownie muszę udać się do Agencji. A jak w międzyczasie jeden producent kolczyków zrezygnuje z działalności, a w to miejsce pojawi się nowy, całą procedurę – trochę cyfrowo, trochę „analogowo” trzeba zacząć od nowa. A sprawa dotyczy tylko kilku kóz. To pokazuje, jak niepotrzebnie marnowany jest czas rolnika. Dobra platforma cyfrowa zaoszczędzi każdemu rolnikowi czas potrzebny przecież na ciężką pracę, ale także na edukację i dokształcanie się. Dzięki nowej platformie cyfrowej rolnik zainteresowany poszerzeniem wiedzy nie będzie musiał jechać na konferencję na drugi kraniec Polski. Usiądzie sobie wygodnie i wysłucha, a w razie potrzeby będzie mógł wrócić do nagranego wykładu. Taka platforma cyfrowa powstanie za polskie pieniądze i będzie realizowana przez spółkę, która powstaje przy Krajowym Ośrodku Wsparcia Rolnictwa. To daje gwarancję, że platforma powstanie, będzie rozwijana i dostępna zawsze.
Poza instytutami rolniczymi zmian systemowych wymagają izby rolnicze. Ustawa jest przygotowana i uzgodniona z dużą częścią posłów. Rozmawiałem też o niej z prezesem KRIR-u: Wiktorem Szmulewiczem. W ustawie chcemy zwiększyć kompetencje izb rolniczych oraz by były one pod ściślejszym nadzorem rolników. Te większe kompetencje to np. udział izb rolniczych przy zatwierdzaniu planów zagospodarowania przestrzennego. Potrzebna jest zmiana ordynacji wyborczej izb i najlepiej gdyby wybory do izb rolniczych były przy okazji wyborów Prezydenta RP, czyli najbliższe w roku 2024. Wymaga to zwiększenia kadencji do 5 lat. Uzyskalibyśmy tym sposobem rzecz najważniejszą – wysoką frekwencję i pełną reprezentację rolników w izbach rolniczych. Przy okazji ustawy o izbach rolniczych chciałbym, żeby rolnicy mieli zagwarantowaną możliwość zadecydowania o przeznaczeniu 1 procenta płaconego przez rolników podatku rolnego. Mieszkańcy miast decydują o 1 procencie podatku PIT – mogą go przekazać na wybraną organizację pożytku publicznego, a rolnicy nie mają takiej możliwości. Chciałbym, aby rolnicy też mogli mieć taką możliwość. W tej chwili 2 procent podatku rolniczego trafia do izb rolniczych. Chciałbym, żeby przynajmniej dodatkowy 1 procent podatku rolnicy mogli samodzielnie przekazać na wybraną organizację rolniczą.
W piśmie w obronie rolników dotyczącym złych działań zarządów spółdzielczości mleczarskich wymienił pan trzy spółdzielnie: Bielmlek, ROTR i Gostyń. Rozumiemy sprawę ROTR-u i Bielmleku – bo to zarządy przyczyniły się do doprowadzenia do upadłości tych spółdzielni? Ale odpowiedzialność może spaść również na bierne rady nadzorcze? Jednak w Spółdzielni Mleczarskiej w Gostyniu to grupa rolników wespół z kierowcami odbierającymi mleko stworzyli korupcyjny układ i fałszowali mleko. Prosimy w tym miejscu w imieniu „Tygodnika Poradnika Rolniczego” o zasięgnięcie informacji w tej sprawie u pani prokurator z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu – Wydział II do Spraw Przestępczości Zorganizowanej.
– Jak najbardziej to zrobię, bo spółdzielczość nie jest doskonała i trzeba ją zmienić, trzeba zmienić ustawę o spółdzielczości. Obecnie rolnik spółdzielca, np. w mleczarni, współwłaściciel tej mleczarni niewiele znaczy, nie ma dostępu do kluczowych danych. I są sytuacje, że o słabych wynikach, a nawet już upadłości dowiaduje się na końcu. Rolnik jako właściciel spółdzielni powinien być decyzyjny i mieć dostęp do dokumentów. Faktem jest, że powstała nowa ustawa o spółdzielczości rolników, miała ona sprzyjać tworzeniu nowych spółdzielni, ale póki co powstała jedna, co znaczy, że prawo spółdzielcze nadal nie jest transparentne i zachęcające do współdziałania, zwyczajnie jest słabe. Zdaje sobie sprawę z tego, że w Polsce poza małymi wyjątkami, bardzo dobrze funkcjonuje spółdzielczość właśnie mleczarska i nowa ustawa nie może tego zepsuć, dlatego zapraszam spółdzielców do współpracy.
Holding spożywczy w założeniach ma mieć 3,6 mld zł przychodu i ma uzdrowić polskie rolnictwo. To niewiele przy przychodach kilkadziesiąt razy większych sieci Biedronka. Sama Spółdzielnia Mleczarska Mlekovita ma roczne przychody wynoszące w granicach 6,5 mld zł.
– Zgoda, w rolnikach próbuje się rozbudzać zbyt wielkie nadzieje związane z holdingiem, że będzie to remedium na wszystkie problemy. Wystarczy, żeby holding rozwiązał kilka najważniejszych problemów, ale osobiście słabo wierzę w powodzenie tej koncepcji. Pomysł jest taki, że holding skupi kilka procent artykułów, ale co dalej? Taki holding nie ma szans bo nie jest powiązany z siecią sprzedaży, a dużą szansą całkiem niedawno była możliwość odkupienia sieci Tesco. Holding musi pokrywać cały łańcuch – od skupu, przez przetwórstwo, po sprzedaż artykułów. Rozwijając holding nie można jednak popełnić błędów sprzed lat, kiedy na przetwórstwo państwo przeznaczało duże środki, a potem za małe pieniądze te zakłady odkupowały zagraniczne korporacje. Rolnicy muszą być współwłaścicielami całego łańcucha, również przetwórstwa i handlu. Rolnicy nie powinni się tego bać i żyć tylko z produkcji płodów rolnych. Rolnicy powinni się łączyć, najlepiej w spółdzielnie. Powinni się zająć przetwórstwem i handlem, pamiętając o swoich możliwościach finansowych i rozpocząć od skali lokalnej, na najbliższe rynki.
Dziękujemy za rozmowę.
Marek Kalinowski
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Poradnika Rolniczego” i szef działu „Agroporady”
<p class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 0.0001pt; font-size: medium; font-family: Cambria;">Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Poradnika Rolniczego” i szef działu „Agroporady”.</p>
Krzysztof Wróblewski
Redaktor Naczelny Tygodnika Poradnika Rolniczego
redaktor naczelny "Tygodnika Poradnika Rolniczego"
Najważniejsze tematy