- jak rolnicy wpadli w tarapaty?
- oddłużenie miało im pomóc, a stało się inaczej
- dlaczego rodzina uważa, że zostali oszukani?
Rolnicy w tarapatach. Groźny wirus zagrażał stadu krów
Gospodarstwo państwa
Kowalskich* znalazło się w finansowych tarapatach na skutek splotu wielu różnych wydarzeń. Małżonkowie od ponad 20 lat hodują bydło mleczne i opasowe. W 2018 r. zwierzęta zaatakował wirus BHV-1, powodując zakaźne zapalenie nosa i tchawicy zwierząt. Jednym ze skutków choroby jest spadek wydajności mlecznej.
– Weterynarz powiedział, że leczenie całego stada polega na podawaniu szczepionek – mówi pani Anna.
– Przez pół roku co miesiąc, przez kolejne pół roku co dwa miesiące itd. Jedna partia szczepień to koszt około 4 tys. zł.Prawnik z ogłoszenia miał pomóc rolnikom
Kobieta dodaje, że w tym samym roku, w lutym, poważnej naprawy wymagał większy z ciągników, co łączyło się z wydatkiem 20 tys. zł. Z kolei w maju zepsuł się mniejszy, tym razem koszt części i naprawy wyniósł 5 tys. zł. Listę wydatków uzupełniały konieczne remonty w oborze.
– Wszystko naraz. Dlatego tak kulejemy finansowo – mówi pan Marek.
– Jednak większość kredytów, choć z miesięcznym poślizgiem, płaciliśmy.Problemy w gospodarstwie pogłębił kryzys na rynku żywca wołowego wywołany głośnym reportażem telewizyjnym. Ceny mleka też były dalekie od oczekiwań. Poza tym, gdy w 2007 r. budowali oborę, za mleko otrzymywali 1,8 zł/l.
–
Nasza spółdzielnia płaci nam teraz dużo mniej, a koszty rosną. Jakby tego było mało, dwa lata z rzędu wystąpiła susza – komentuje rolnik.
Pieniądze na leczenie ze środków w ramach wniosku o restrukturyzację zadłużenia
Dla hodowców najważniejsze było leczenie stada. Jednak w tej sytuacji zwyczajnie nie było ich na to stać.
– Postanowiliśmy spróbować odroczyć spłatę części zobowiązań – mówi kobieta. –
Trzeba było opracować wniosek o restrukturyzację zadłużenia i złożyć go w sądzie. Jej mąż zobaczył płatne ogłoszenie kancelarii zajmującej się oddłużaniem i restrukturyzacją sądową. – Jednego z mecenasów tej kancelarii kojarzyłem z telewizji – mówi. – Zdecydowaliśmy się.
Kilkadziesiąt tysięcy złotych dla kancelarii
Ponieważ siedziba kancelarii znajduje się w odległej części Polski, kontakt między gospodarstwem a kancelarią odbywał się telefonicznie i mailowo. Potem okazało się, że było to bardzo problematyczne.
Małżonkowie podkreślają, że mieli duże kłopoty ze zdalną komunikacją i w większości przypadków musieli rozmawiać z pracownikami sekretariatu, a nie prawnikami. Gdyby dziś mieli szukać kancelarii, na pewno byłaby to taka, która ma siedzibę w pobliżu i z której pracownikami można się kontaktować osobiście.
Gospodarze twierdzą, że zaoferowano im przez telefon przygotowanie wniosku pozwalającego uzyskać dwuletnie odroczenie płatności zobowiązań gospodarstwa. Całość, czyli
opłata za przygotowanie wniosku i późniejsze koszty sądowe, miała się, według tych informacji, zamknąć w kwocie 20–22 tys. zł. Przygotowanie wniosku było płatne z góry, w umowie z kancelarią kwota kilkunastu tysięcy złotych za przygotowanie wniosku została określona jako „przedpłata” i przeliczona na godziny pracy kancelarii.
Gdy po wielu perypetiach wniosek w końcu był gotowy, małżonkowie złożyli go w wydziale gospodarczym sądu w Radomiu.
W sądzie zaczęły się schody
–
Po dwóch tygodniach otrzymaliśmy pismo, że należy w ciągu siedmiu dni zapłacić 4800 zł zaliczki na poczet tego wniosku – mówi pani Anna. – Sprawa się ślimaczyła. A to sąd nie dostał informacji o uiszczeniu wymaganej kwoty, a to sędzia poszedł na urlop... W końcu do gospodarstwa trafiła informacja o wyznaczeniu nadzorcy sądowego, który „opiekuje” się tą sprawą.
–
Nadzorca napisał, że nasz wniosek trzeba uzupełnić – mówi pani Anna. – Chodziło m.in. o dane, które zdążyły się zdezaktualizować.
Przed przeczytaniem dla bezpieczeństwa należy przeczytać umowę, która ma się zamiar podpisać
–
Znajomy prawnik powiedział nam wtedy, że to kancelaria, która sporządziła wniosek, powinna go uzupełnić oraz że ktoś z tej kancelarii powinien nas reprezentować w sądzie. Po sprawdzeniu umowy z kancelarią okazało się, że
stawka za reprezentowanie w sądzie to 500 zł za godzinę. Uzupełnianie wniosku to kolejne godziny pracy, za które też trzeba by zapłacić. Nie skorzystaliśmy – tłumaczy pani Anna. Prawdziwa bomba wybuchła jednak, gdy sądowy opiekun sprawy zapoznał się dokładnie z wnioskiem.
–
Okazało się, że wniosek restrukturyzacyjny, aby miał w naszym przypadku sens, powinien dotyczyć nas obojga, tymczasem został sporządzony tylko na męża. Nadzorca wyliczył też, że nasz wspólny majątek jest większy niż nasze zobowiązania. A według niego bank ma interes układać się tylko z tym, kto nie ma majątku, z którego można ściągnąć zadłużenie.
Wniosek niepotrzebny, a pieniądze zostały wyrzucone w błoto
– W kancelarii informowano nas, że wierzyciele muszą zgodzić się na pozytywną decyzję sądu dotyczącą naszego wniosku. Tymczasem nadzorca stwierdził, że wierzyciele głosują w tej sprawie i mają wolną rękę. Jeśli większość będzie przeciw, wniosek przepadnie – mówi pani Anna. – Nadzorca był zdziwiony, że nikt mi o tym nie powiedział. A na koniec
dobił mnie informacją, że kwotę 4 800 zł należy przemnożyć przez liczbę wierzycieli, co radykalnie zwiększało koszt opłat sądowych. Powiedział też, że nawet jeśli wycofamy wniosek z sądu, musimy zapłacić 40% tej kwoty, czyli kilkanaście tysięcy złotych… Mówiąc w skrócie:
okazało się, że nasz wniosek jest kompletnie bez sensu, wyrzuciliśmy pieniądze w błoto. Małżonkowie są rozżaleni, uważają, że zostali wprowadzeni w błąd.Rodzina prowadząca gospodarstwo rolne czuje się oszukana przez kancelarię
–
Cała sprawa powinna się zakończyć na samym początku, na poradzie prawnej. Powinni byli nam powiedzieć, że w naszym przypadku ten wniosek się zwyczajnie nie opłaca i nie powinniśmy zamawiać jego przygotowania, a tym bardziej składać go w sądzie – mówi pani Anna. – Tak naprawdę to powinniśmy teraz podać tę kancelarię do sądu.
–
Pewnie gdyby nie te wszystkie koszty związane z postępowaniem, już wychodzilibyśmy na prostą – dodaje jej mąż. Zaczęły się kolejne telefony do kancelarii.
– W końcu połączenie odebrał jakiś młody człowiek. Zapytał:
„Czy umowa była o sporządzenie wniosku? Tak? No to o co państwu chodzi?”. Tłumaczyłam, że wniosek w ogóle nie powinien zostać sporządzony – wyjaśnia pani Anna.
Po kilku dniach ten sam człowiek poinformował rolników, żeby nie uzupełniać wniosku, to sąd go automatycznie odrzuci i nie poniosą dodatkowych kosztów.
– Jakoś nie mogliśmy w to uwierzyć.
Chcemy ostrzec innych, żeby się nie wpakowali w taką sytuację, jak nasza – przestrzegają rolnicy.
Gdyby dziś szukali kancelarii, z pewnością rozglądaliby się za prawnikiem sprawdzonym, najlepiej poleconym przez kogoś ze znajomych.
Kancelaria nie widzi problemu i odpiera zarzuty rodziny
Redakcja „Tygodnika” skontaktowała się z kancelarią, która przygotowywała wniosek.
Prawnicy nie zgadzają się z zarzutami małżonków i przedstawiają swoją wersję. W liście z kancelarii czytamy m.in., że nie informuje ona klientów o całkowitych kosztach postępowania restrukturyzacyjnego, bo ich dokładne oszacowanie nie jest możliwe. Natomiast, według kancelarii,
zainteresowani otrzymują pełną poradę dotyczącą wniosku w trakcie konsultacji. Prawnicy twierdzą także, że nie wiedzieli, że małżonkowie nie mają rozdzielności finansowej, bo nie zostali przez nich o tym poinformowali.
– Ciekawe dlaczego sami nie zadbali o uzyskanie tak podstawowej informacji, kluczowej dla sensowności sporządzania wniosku? – pyta pani Anna. – To oni są prawnikami, wiedzą, co jest ważne, a co nie, i o to powinni nas pytać.
Kancelaria podkreśla jeszcze, że jej zadaniem było przygotowanie wniosku, a nie doprowadzenie do zatwierdzenia układu restrukturyzacyjnego.*Dane osobowe bohaterów reportażu do wiadomości redakcji.Krzysztof Janisławski
fot. K. Janisławski