Madejski: wspierane jest rolnictwo socjalne, a nie gospodarstwa rodzinne
O dolnośląskim rolnictwie, kosztach produkcji, cenach zbóż i opłacalności produkcji roślinnej z Dariuszem Madejskim, członkiem zarządu Dolnośląskiej Izby Rolniczej, rozmawia Ireneusz Oleszczyński
Proszę w kilku zdaniach opisać obecną sytuację dolnośląskiego rolnictwa.
– Ciężko jest znaleźć wyróżniki dolnośląskiego rolnictwa na tle ogólnopolskiego. Jest takie samo, jedyną różnicą moim zdaniem są warunki atmosferyczne. Wolny rynek reguluje ceny, dostęp do paliwa, nawozów, środków ochrony roślin w całej Polsce jest taki sam. Wracając do specyfiki Dolnego Śląska. DIR wystąpiła do ministra rolnictwa o wyrażenie warunkowej zgody na możliwość stosowania azotu przed 1 marca. Niestety, otrzymaliśmy negatywną odpowiedź. Obowiązujące przepisy są swoistym reliktem minionych lat. Miały one sens w latach, gdy w lutym i marcu panowała prawdziwa zima, notabene i tak nikomu nie przychodziło wówczas do głowy, by w tym okresie je stosować. W tym roku na początku lutego na terenie Dolnego Śląska mieliśmy dodatnie temperatury. Rzepaki nie znajdowały się wówczas nawet w okresie wegetacji, a jedynie hibernacji bo nie weszły one w stan spoczynku zimowego. Na polach pojawił się deficyt składników pokarmowych, głównie azotu. Przypomnę, że jeśli roślinie brakuje chociaż jednego pierwiastka, to cierpi jej rozwój. Niestety, nie mogliśmy zastosować wówczas azotu. Uważam, że dla zachodnich regionów Polski, zwłaszcza dla regionu Dolnego Śląska, powinny obowiązywać inne przepisy. Z kolei początek marca przyniósł opady śniegu, niskie temperatury, więc nie mogliśmy zastosować azotu. Uważam, że to nie przepisy, a aura powinna decydować, kiedy zastosować konkretny nawóz. Rolnicy doskonale wiedzą, kiedy należy je stosować, by były jak najbardziej skuteczne. Jest to szczególnie ważne w dobie wysokich cen nawozów.
Czym była argumentowana negatywna odpowiedź?
– Była argumentowana opracowaniami, jakimi dysponuje ministerstwo rolnictwa, niestety, pochodzą one sprzed kilkunastu lat oraz odczytami ze stacji meteorologicznych, które oddalone są od siebie o 80–100 kilometrów i nie przedstawiają rzetelnej informacji dotyczącej pogody. Ogólny wniosek był taki, że aura nie sprzyja zastosowaniu azotu.
Czy pana zdaniem polskie rolnictwo jest wystarczająco wspierane?
– Mam wrażenie, że wspierane jest socjalne rolnictwo, a nie gospodarstwa rodzinne, które swoją drogą w ustawie nie są jasno zdefiniowane. Raz się mówi o gospodarstwie rodzinnym gdy ma do 50 ha, raz, że jest nim gospodarstwo od 75 ha, a innym razem, że jest nim takie do 300 ha. Mamy zatem bardzo dużą rozbieżność. Do tego dochodzą problemy z definicją rolnika aktywnego zawodowo. Zgodnie z obecną definicją jest się rolnikiem gdy otrzymuje się dopłaty w wysokości do 5 tys. euro, a powyżej tej kwoty należy to udowodnić. Czasami odnoszę wrażenie, że niektóre przepisy pisane są na kolanie. Nieudolna próba wspierania polskiego rolnictwa odbywa się również w Brukseli. Prowadzi ją Janusz Wojciechowski – komisarz do spraw rolnictwa, który odnoszę wrażenie nie zawsze działa na rzecz rolnictwa. Być może wynika to z umów i koalicji działających w Parlamencie Europejskim.
Ceny zbóż są dziś na niespotykanym od dawna wysokim poziomie. Czy polscy rolnicy na tym zyskują?
– Na początku 2021 r. kontrakty na sprzedaż zboża były podpisywane na bardzo niekorzystnych warunkach, niejednokrotnie ceny były niższe o 30–40 proc. od tych oferowanych podczas żniw i rosną. Polscy rolnicy nie są nauczeni działania w spekulacyjnym środowisku, w którym trzeba być biegłym i dobrze czytać giełdowe zagrywki. Rolnicy niejednokrotnie przegrywają walkę o wyższą cenę ponieważ nie są przygotowani do magazynowania zbóż. W ostatnich latach wspierany był rozwój gospodarstw rolnych pod kątem modernizacji maszyn. Niestety, bardzo mało inwestowano w magazynowanie zbóż. Gdyby polscy rolnicy posiadali odpowiednie moce magazynowe mogliby sprzedawać zboże partiami, by uśrednić cenę sprzedaży. Niestety, większość sprzedawana jest bezpośrednio z pola po mało atrakcyjnych cenach.
Środki do produkcji rolnej ciągle drożeją.
– Tak. Wzrost cen nawozów na pewno związany jest z rosnącymi cenami paliw gazowych. W tym temacie państwo polskie nie stanęło na wysokości zadania. Kontrakty na zakup gazu są wieloletnie właśnie po to, by ceny nie rosły w zastraszającym tempie w krótkim czasie. DIR wystąpił do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta, by sprawdził czy zakłady azotowe tak wysoko podniosły swoje marże, czy faktycznie tak bardzo wzrosły im koszty produkcji. W pierwszej odpowiedzi mogliśmy przeczytać, że na wzrost cen nawozów wpłynęło wiele czynników m.in. wzrost płac, ograniczenie podaży, wzrost kosztów produkcji i przede wszystkim zakup gazu. Wysłaliśmy kolejne pisma z pytaniami i dopiero w odpowiedzi na ostatnie przeczytaliśmy, że zakłady azotowe są spółkami prawa handlowego i Skarb Państwa, pomimo że jest ich 100-procentowym udziałowcem, nie może narażać ich na ponoszenie strat. Dla mnie sprawa była prosta, wystarczyło policzyć koszty produkcji i pokazać ile faktycznie kosztuje wyprodukowanie np. przez Zakłady Azotowe w Puławach tony nawozu. Koszty produkcji rolniczej ulegają zwyżce również przez to co się dzieje pomiędzy Rosją i Ukrainą. Ceny paliw galopują, na stacjach często go brakuje, a wprowadzone limity zakupu powodują, że rolnikom nie opłaca się jechać na stację paliw po 50 l paliwa.
Jak pan ocenia obecny poziom cen zbóż?
– Na giełdzie MATIF notujemy wysokie ceny zbóż, pszenica zbliża się do 2200 zł/t, a rzepak osiąga 4100 zł/t to zasługa m.in. wysokiego kursu euro. Na terenie Dolnego Śląska w skupach ceny potrafią rosnąć o 200 zł w ciągu doby. Dziś, a rozmawiamy 7 marca, cena pszenicy jakościowej wynosi 1800–1850 zł/t. Przy tym poziomie cen firmy skupowe nie chcą podpisywać kontraktów z rolnikami obawiając się spadku cen. Obawiam się, że jak to najczęściej bywa, na tym wszystkim stracą rolnicy a zyskają firmy skupowe.
Czy rolnicy powinni się obawiać bieżącego roku?
– Rolniczo okres 2020–2021 r. jest zakończony i rozliczony oczywiście z wyjątkiem buraków cukrowych. Część rolników kupiła nawozy i środki ochrony roślin, nasiona wcześniej, inny później, licząc na spadki cen. Można powiedzieć, że do bieżącej produkcji są przygotowani i koszty produkcji można już mniej więcej określić. Niepewna jest przyszłość, moim zdaniem należy się obawiać okresu po żniwach, kiedy to będziemy musieli się przygotowywać do kolejnych zasiewów. Nie zdziwiłbym się, gdyby tona saletry amonowej kosztowała wówczas 5 tys. zł, a paliwo było po 10–12 zł/l. Dziś nikt nie zagwarantuje, że ceny zbóż utrzymają się i przy wysokich kosztach produkcji będziemy mogli mówić o opłacalności roślinnego kierunku produkcji. Na przykładzie własnego gospodarstwa mogę powiedzieć, że średni koszt produkcji 1 ha waha się w przedziale 4–5 tys. zł w zależności czy wliczamy amortyzację, odsetki kredytów itp., nie licząc swojej pracy oczywiście. W przyszłym roku możemy się spodziewać, że wyniosą one 7–8 tys. zł. Według GUS, średnia wydajność pszenicy z ha wynosi ok. 6 t to przy 8 tys. zł na same koszty cena pszenicy powinna oscylować w granicach 1,5 tys. zł/t.
Jakie pana zdaniem gospodarstwa wpłyną na rozwój polskiego rolnictwa?
– Moim zdaniem rozwój w głównej mierze zależeć będzie od gospodarstw rodzinnych. Tylko takie są w stanie zapewnić wysokiej jakości żywność. By rozwój był możliwy, rolnicy powinni się nauczyć dobrze liczyć i analizować koszty produkcji. Często spotykam się z rolnikami, którzy na moje pytanie ile kosztuje cię wyprodukowanie tony pszenicy odpowiadają: nie wiem. Na 10 zapytanych 8 udziela takiej właśnie odpowiedzi. To jest przerażające, bo jak można funkcjonować na wolnym rynku jeżeli nie wiemy za ile produkujemy. Ekonomia w rolnictwie, analizowanie rynku moim zdaniem są niezbędne.
Czy przy obecnych wysokich kosztach upraw możemy mówić o opłacalności produkcji roślinnej?
– Tak. Przy obecnych cenach pszenicy możemy mówić o opłacalności nawet przy wysokich cenach nawozów i paliwa. Otwarte pozostaje pytanie jak długo potrwa ten stan. Od początku wojny Rosji z Ukrainą cena pszenicy na giełdzie MATIF wzrosła o 80 proc. Można powiedzieć, że ten wzrost rekompensuje wszelkie podwyżki cen nawozów, jakie były do tej pory. Nawet przy cenie litra oleju opałowego na poziomie 10 zł i cenie saletry amonowej na poziomie 3200 zł/t to przy cenie 2 tys. zł/t pszenicy możemy mówić o opłacalności. Trzeba jednak pamiętać o drugiej stronie medalu, jak ta cena wpłynie na cenę produktu końcowego i czy rolnicy mogą liczyć na cenę zbliżoną do ceny z giełdy MATIF.
Dziękuję za rozmowę.
Ireneusz Oleszczyński
dziennikarz "Tygodnika Poradnika Rolniczego"
Najważniejsze tematy