– Jeszcze do zeszłego roku nasze stado liczyło 25 loch F1, od których sprzedawaliśmy około 600 tuczników – mówi młody rolnik, a niebawem inżynier zootechniki, którą kończy w Bydgoszczy. – W dzisiejszych czasach takie stado to zdecydowanie zbyt mało, choćby dlatego, że partie tuczników poniżej 50 szt. sprzedaje się taniej niż fermówkę. Dlatego dążymy do powiększenia stada do 126 loch i sprzedaży partii liczących ponad 100 zwierząt.
Inwestycje małymi kroczkami
W starej chlewni na płytkiej ściółce ma więc powstać kolejnych 56 miejsc dla loch z odchowem. – To drugi etap inwestycji, oszacowanej łącznie na 2,8 mln zł, na którą w sumie przyznano nam 900 tys. zł z PROW. Prace planujemy zacząć jesienią, gdy ze starych budynków sprzedamy wszystkie tuczniki po poprzednim stadzie. Mamy nadzieję zasiedlić budynek w przyszłym roku – wyjaśnia Czech.Dobre ceny żywca w ostatnim roku podsycają chęć do inwestycji i pozwalają na szybszą spłatę zobowiązań. Jan Czech szacuje, że potrzeba im 3 lat, by zamknąć kredyt zaciągnięty pod budowę nowej chlewni. Równolegle z dopłatą na produkcję prosiąt rodzina otrzymała również 80-proc. dofinansowanie na ogrodzenie chlewni i zainstalowanie bramy dezynfekcyjnej na wjeździe.
– W najbliższym czasie będziemy musieli jeszcze wybudować tuczarnię na 800 stanowisk, by pomieścić wszystkie tuczniki, gdy całe stado podstawowe będzie już produkowało na full – planują ojciec z synem.
Obecnie są na etapie rozkręcania produkcji. Od marca do sierpnia, co 3 tygodnie inseminowali po kolei grupy loszek Topigs Norsvin, które do gospodarstwa przyjechały w wieku 10–28 tygodni. W połowie sierpnia na świecie były już mioty od dwóch grup.
– Loszki dają średnio 13–14 prosiąt w miocie, więc jesteśmy zadowoleni z wyniku i czekamy z niecierpliwością na szczyt oprosień w przyszłym roku – mówi Michał Czech. – Obserwujemy porody, ale zwierzęta raczej nie potrzebują asysty. Prosięta osuszamy, a one samodzielnie szukają sutków. Są bardzo żywotne.
Nowym stadem loch zajmują się ojciec i syn, z kolei pani Alicja obchodzi 120 tuczników w starym budynku.
– Wygaszamy produkcję w starym stadzie, by nie przenieść żadnych chorób do nowego budynku. Z tego też powodu podzieliliśmy się obowiązkami – mama nie wchodzi do nowego obiektu – wyjaśnia młody hodowca.