Paweł - leśnik z zawodu, garncarz z przypadku
Do Kamionka Wielkiego, między mazurskimi polami i łąkami, tuż nad jeziorem Mamry, trafiłam pod wieczór. Gospodarze wyszli z niewielkiego domku krytego dwuspadowym dachem. Cisza, spokój, płot ze sztachet i leniwy brzęk wykonujących ostatnią pracę tego dnia pszczół. Siadamy na niewielkim tarasie. Gospodarz Paweł stawia talerz z ciastem drożdżowym własnej produkcji. Jeszcze biegniemy zrobić gospodarzom zdjęcie w ostatnich promieniach zachodzącego słońca i na tle pracowni.
Historia Garncarni w Kamionku nakłada się gdzieś na na historię niezwykłej miłości Marty i Pawła. Paweł urodził się w Łasku. Jego rodzice pochodzili zza Buga. Potem zamieszkali w Kamionku, kilka gospodarstw dalej od dzisiejszej Garncarni. Paweł w gospodarstwie, w którym rozmawiamy, zamieszkał w 1993 roku. Przez kilka lat żył tam z rodziną, którą założył. Rozwiódł się i zamieszkał sam.
– Z wykształcenia jestem leśnikiem. Ale nigdy nie pracowałem w zawodzie. Mam w karierze i kilkuletnią pracę w gospodarstwie rodziców, i prowadzenie trzech sklepów. Potem wybudowałem dom tutaj. Kiedy zostałem sam, zostałem też bez pracy. Szukałem czegokolwiek. Znałem się na ciesiółce, więc zapukałem do skansenu Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie. Od pani dyrektor usłyszałem: "Nie, żaden cieśla, tylko garncarz pan będzie". Bo podczas pokazów o ginących zawodach wśród tkających kobiet brakowało im faceta z bosą nogą na kole. I tak zostałem garncarzem mimo woli – opowiada Paweł.
Paweł skończył szybko kurs, praca podobała mu się coraz bardziej. Muzeum wysłało go na Litwę na międzynarodowe sympozjum garncarskie. Tam poznał swojego mistrza – tzw. czarnego ceramika ze słynnego zagłębia ceramiki wypalanej na czarno. Litwini mają długą i bogatą tradycję garncarską, ale niechętnie się nią dzielą. Pawłowi udało się jednak skraść parę tajemnic czarnego wypału.
Martę poznał w 2004 roku, kiedy już od kilku lat jeździł po festynach z gliną. Kończyła właśnie stosunki międzynarodowe i wschodoznawstwo i przyjechała na staż do skansenu w Węgorzewie. Ona miała 25 lat, on – 43. W skansenie bywało nudno, więc Paweł zaprosił ją do swojej pracowni w Kamionku. Poszła na kilka spacerów na glinianki i... postanowiła zostać. Ostatecznie sprowadziła się do Kamionka w 2008 roku i wpadła w glinę po pas. Paweł właśnie zwolnił się z muzeum. A chwilę później on, człowiek bez wyższego wykształcenia i matury, zaczął prowadzić w gospodarstwie warsztaty i wykładać na uniwersytetach.
– Jesteśmy dość nietypową pracownią. Od samego początku pomysłem biznesowym nie było sprzedawanie naczyń. Ewentualnie przy okazji albo przy większych zamówieniach. Zakładaliśmy, że będą się u nas odbywać przede wszystkim warsztaty. Naszą domeną jest edukacja. Paweł odgrzebuje stare metody garncarskie. Jego konikiem jest archeologia doświadczalna. Uniwersytety, naukowcy wyszukują od paru lat praktyków, rzemieślników, którzy nie tyle opisują wykopaliska i skorupki, tylko jeszcze chcą się dowiedzieć, jak to było zrobione. Którzy byliby w stanie odtworzyć technologię. Mieliśmy kilka wykładów na archeologii na Uniwersytecie Wrocławskim – opowiadają.