- Krajowy eksport pszenicy osłabł
- Polski handel zagraniczny zbożami sezon 2022/23
- Niekontrolowany napływ pszenicy
- Skupujący mają wystarczająco polskiego towaru
- Biopaliwa nie chcą "technicznego" zboża
- Szara strefa tańsza, ale ryzykowna
Rynek zbóż, wyposażony w szereg mechanizmów może się sam bronić przed omijaniem granicznych barier, ale nie oznacza to, że w konsekwencji rosnących kosztów tańsza pszenica nie stanowi pokusy.
Krajowy eksport pszenicy osłabł
Napływ ukraińskich zbóż do Polski jest faktem, z którym nasz krajowy rynek nauczył się już chyba żyć. Od początku bieżącego sezonu do 9.10.2022 r. do naszego kraju wjechało aż 736 tys. t kukurydzy, a z portów wypłynęło zaledwie 417 tys. t.
Część kukurydzy wyjeżdża koleją bezpośrednio do Niemiec, te dane będziemy mieli z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Jednak pozaunijny eksport do krajów najbardziej potrzebujących wyniósł zaledwie 50 tys. t.
Natomiast cały polski import pszenicy w porównywanym okresie wyniósł 115 tys. t, ale nasza aktywność eksportowa w tym zakresie jest zdecydowanie większa, bo porty załadowały ponad 980 tys. t, a sama sprzedaż poza UE wynosi 905 tys. t. I choć jest to zdecydowanie więcej niż w poprzednim sezonie, kiedy to przez pierwsze trzy miesiące przez polskie porty wyekspediowaliśmy 648 tys. t pszenicy, należy zauważyć, że we wrześniu mieliśmy już do czynienia ze znacznym spowolnieniem eksportu.
Niekontrolowany napływ pszenicy
Rolnicy ze wschodnich terenów naszego kraju zwracają uwagę na napływ pszenicy z Ukrainy, deklarowanej na cele techniczne. Zjawisko takie pozwala unikać kolejek tworzonych na granicy przez punkty jednostek kontrolnych, przypisanych do poszczególnych sformalizowanych sposobów użytkowania. Kontrolami ziarna do siewu zajmuje się bowiem Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa, zboża przeznaczane do konsumpcji kontrolowane są przez Główny Inspektorat Sanitarny, a zboża kupowane na paszę kontroluje Główny Inspektorat Weterynarii. O pszenicy na cele techniczne te inspekcje nic nie wiedzą.
Wszystko to dzieje się na podstawie zadeklarowanego w dokumentach odprawy granicznej kierunku przeznaczenia, jak łatwo się domyślać, pszenica na cele techniczne tutaj trafia w próżnię. Sposób przeznaczenia pszenicy deklaruje bowiem ukraiński przewożący. Ale polscy rolnicy zwracają uwagę na rozkwitający handel taką nieprzebadaną pszenicą i pokazują kopie dokumentów granicznych.
– Proszę zobaczyć, tu jest wyraźnie zaznaczone: Przejście bez weterynarza. To co to za towar jedzie? – dopytuje się rolnik ze ściany wschodniej.
– Co więcej, transporty zboża, których nikt nie kontroluje, mogą sobie przejeżdżać bez kolejki – informuje. Rolnicy ze wschodu Polski zwracają uwagę, że obecnie zaczyna rozkwitać handel takim nieprzebadanym zbożem.
Do przygranicznych elewatorów regularnie przyjeżdżają transporty z taką pszenicą.
– Wczoraj byłem w jednym z okolicznych elewatorów i natknąłem się na trzy ciężarówki z ukraińską pszenicą. Pytam o próbę, a kierownik elewatora mówi, że oni tylko ważą te transporty, wysypują, tarują i tyle – mówi oburzony rolnik. – A my jak przywozimy, to każdy transport jest dokładnie badany. Jak tak dalej będzie, to nas wykończą, a to dopiero początek – zaraz dodaje.
Skupujący mają wystarczająco polskiego towaru
W krajowych statystykach nie ma nawet żadnych danych informujących o tym, jakie ilości takiej pszenicy wjechały do kraju, na szczęście często takie działania weryfikuje sam rynek. Największy problem z takim towarem jest na wschodzie, im dalej w głąb kraju, ten towar się rozlewa i w niewielkim stopniu wpływa na lokalny rynek.
Skupujący, z którymi rozmawiam, informują, że oferty takiej pszenicy do nich dochodzą, pod koniec września oferowana była ona w Polsce centralnej po 1380 zł/t, ale niewielu kupujących do nich podchodzi na poważnie.
– Telefonów z propozycją sprzedaży ukraińskiej pszenicy, dostarczanej w big-bagach jest sporo, ale jak poprosiłem o ofertę cenową, zawierającą także parametry i atesty jakościowe, to nikt się już nie odezwał – mówi właściciel punktu skupu.
Także firmy handlowe przy większej podaży z polskiego rynku towarem z Ukrainy zajmować się za bardzo nie chcą.
– Mamy tyle polskiego towaru, że w ukraińskie zboża się nie bawimy. Nie mamy pewności co do terminowości dostaw, a przede wszystkim jakości ziarna. Zarobi się na tak ryzykownym handlu parę złotych, a na reklamacjach straci zdecydowanie więcej – wyraźnie bokiem do ukraińskiej pszenicy ustawia się aktywny na krajowym i eksportowym rynku handlowiec.
Biopaliwa nie chcą "technicznego" zboża
Szukając więc ewentualnego oficjalnego zastosowania przemysłowego dla takiego „technicznego” towaru, przychodzi nam do głowy bioetanol. Tyle że w trakcie procesu wytwarzania spirytusu na biopaliwa mamy też do czynienia ze ścisłą kontrolą źródła pochodzenia, w audytach dotyczących zrównoważonego rozwoju, a poza tym dodatkowo produkowany jest DDGS (na cele paszowe), więc znów wykluczamy tu zboża techniczne.
Jedynie może produkcja spirytusu na cele techniczne, np. do spryskiwaczy, do dezynfekcji, czy na podpałki do grilla lub zwyczajnie paliwo do biokominków, może być tutaj wentylem odejścia tak przywożonej pszenicy. Ten kanał przy podaży kukurydzy mokrej zaraz się urwie, bo właśnie schodząca z pola mokra kukurydza jest dla gorzelni najtańszym surowcem.
Czy dostarczana niejednokrotnie w plandekowozach pszenica trafia potem na rynek paszowy, czy konsumpcyjny? Pozostaje to tylko tajemnicą poliszynela. Przecież wsypana do wspólnego dużego silosu z pozyskanym inną drogą towarem, ulega swego rodzaju „wypraniu” i wymieszaniu. Jeśli udział takiego surowca w całości jest niewielki, to tym lepiej dla sprzedającego.
Szara strefa tańsza, ale ryzykowna
Tworzy się pewnego rodzaju szara strefa, którą mogą także wykorzystywać rolnicy parający się hodowlą zwierząt, za towar płacący często gotówką, a zmuszeni realiami ekonomicznymi do poszukiwania tańszej paszy. Choć trzeba przyznać, że kontrole u hodowców są tak częste, że niewielu z nich decyduje się na takie ryzyko.
Przy rosnących obecnie cenach zbóż pokusa jest spora, a niektórzy dopiero po pewnym czasie orientują się, że taką właśnie pszenicę kupili. Wykorzystując pszenicę z brakiem certyfikatu i bez wcześniejszej kontroli jakości, nie możemy mieć pewności, co do zdrowotności wyprodukowanej z niej paszy.
W najlepszym scenariuszu taka pszenica może mieć mniejszą wartość pokarmową, a w najgorszym może to być ziarno z pozostałościami metali ciężkich, a nawet śladami radioaktywności. Tak, czy siak, zakup pszenicy o nierozpoznanej jakości może się srogo zemścić. Jedno jest pewne, jak nie będzie klientów na taki ryzykowny towar, to i rynek się od niego odwróci.
fot. Czubiński