- Kiedy – wg Marka Kamieniarza z Olszewa – urzędnicy inaczej podchodziliby do zdejmowania stref oraz ograniczeń z nimi związanych?
- O ile loch i dlaczego musiał zredukować swoje stado Andrzej Walkiewicz z Popowa Wonieskiego w pow. leszczyńskim?
- Kto bogaci się na producentach i dlaczego nikt nie podaje, że surowiec pochodzi z czerwonej strefy?
- Dlaczego firma skupująca na dzień przed sprzedażą odmówiła odbioru tuczników od Krzysztofa Maćkowskiego z Olszewa?
- Ile musiałby kosztować kilogram w skupie przy obecnych kosztach pasz, które rolnicy szacują na ok. 500 zł/tucznika i ponad 320 zł za prosięta?
Czy będzie wyrównanie cen żywca w gospodarstwach utrzymujących świnie w czerwonej strefie ASF – pytają rolnicy, jednak odpowiedzi na razie brak. Ostatnie wnioski na to dofinansowanie można było składać do 28 lutego br. i dotyczyły one zeszłego roku. Teraz producenci świń, mimo że tracą krocie, wsparcia nie mają. A jest ono niezbędne do ich dalszego funkcjonowania.
– Na terenie, na którym gospodarujemy, czerwona strefa jest w tym roku od połowy czerwca. Od tego czasu tracimy po 100-150 zł na każdym tuczniku. To już pół roku. W sumie przez tę sytuację straciliśmy ok. 300 tys. zł – mówi Łukasz Kamieniarz z Olszewa w pow. kościańskim, który wraz z żoną Hanną utrzymuje 3 200 tuczników.
Małżeństwo ma już doświadczenie, bo to nie pierwszy raz, kiedy ich chlewnie zostały objęte czerwoną strefą. Jednak za tamten okres otrzymali wyrównanie.
Brama dezynfekcyjna, Olszewo"Skarb Państwa za to odpowiada, to nikt nikomu tu łaski nie robi"
– Od czerwca do listopada 2020 r. sprzedawaliśmy świnie za 3,50 zł/kg żywca, podczas gdy stawki rynkowe wahały się między 4,80 a 5 zł/kg. Na każdym tuczniku traciliśmy ponad 150-180 zł. W ramach wyrównania otrzymaliśmy łącznie około 1 mln zł – wylicza Łukasz Kamieniarz.
– Pieniądze te natychmiast zainwestowaliśmy m.in. w modernizację budynku i fotowoltaikę, dzięki czemu teraz łatwiej nam przetrwać przy wysokich kosztach energii – przyznaje Hanna. Resztę pieniędzy małżeństwo musiało przeznaczyć na uregulowanie narastających należności. Zawsze kupowali warchlaki za gotówkę, a czerwona strefa doprowadziła do sytuacji, w której nie było środków na zasiedlenie chlewni.
– Przecież nie mogły stać puste. Zdecydowałem, że wesprzemy się faktoringiem – wyjaśnia Łukasz.
Jednak wówczas, jak podkreślają rolnicy, wsparcie finansowe polegało na tzw. płatności historycznej.
– Porównywało się wtedy 3-5 lat wstecz i nijak się to miało do aktualnej produkcji. Ponieważ byłem w trakcie przebudowy chlewni i przez rok nie miałem produkcji, nie otrzymałem ani złotówki wyrównania – przyznaje utrzymujący obecnie 170 loch Tomasz Kozak z Osiecznej w pow. leszczyńskim.
– Nie ma woli politycznej, by walczyć z ASF. Rolnicy sami nic nie zrobią – uważa Tomasz KozakRolnicy zgodnie twierdzą, że to było bardzo niesprawiedliwe. Niekiedy jedna faktura zaważyła o tym, czy komuś się wyrównanie należało, czy nie.
– Choroba jest budżetowa i zwalczana z urzędu. Skarb Państwa za to odpowiada, to nikt nikomu tu łaski nie robi, że wyrówna nasze straty. Skoro ogranicza się naszą wolność i działalność gospodarczą, to ktoś musi za to zapłacić – grzmi Kozak.
Rolnicy twierdzą, że skoro rząd nie ponosi obecnie kosztów tych
dopłat, nie wydaje pieniędzy na wyrównanie rolnikom, to nic sobie z
ASF nie robi.
– Przecież niektóre gminy w naszym regionie są już ponad rok w czerwonej strefie i pomimo że kolejnych ognisk ASF nie było, nikt tych obostrzeń nie ściąga – zauważa Marek Kamieniarz z Olszewa, utrzymujący 2 700 tuczników.
– Powinniśmy otrzymać dopłatę do tego, co już wyprodukowaliśmy. Bez zbędnych zawiłości – mówi Marek Kamieniarz
Rolnik twierdzi, że gdyby do każdej pochodzącej z obszarów objętych ograniczeniami świni ministerstwo musiało dołożyć np.
150 zł, to urzędnicy inaczej podchodziliby do uwalniania tych terenów i zdejmowania stref oraz ograniczeń z nimi związanych. A tak to portfele rolników są drenowane przez
ASF, a nie rządowa sakwa. Marek Kamieniarz podsumowuje, że stracił już ok.
250 tys. zł, a o wyrównaniu tych strat rządzący ani pisną.
"Po co ta bioasekuracja, skoro stref nikt całymi miesiącami nie zdejmuje?"
– Miałem 80 loch w cyklu zamkniętym, a dziś mam jedynie 40. Musiałem zredukować stado o połowę, bo nie było gdzie odstawiać świń. Nie było odbiorców po tym, jak moje gospodarstwo znalazło się w czerwonej strefie – mówi Andrzej Walkiewicz z Popowa Wonieskiego w pow. leszczyńskim.
– Musiałem zredukować stado o połowę, bo nie było gdzie odstawiać świń – mówi Andrzej WalkiewiczJego odbiorcy zlikwidowali
produkcję, bo jak powiedzieli, umieją liczyć i nie będą dłużej tracić na
produkcji żywca. Poza tym mógł sprzedawać prosięta tylko do czerwonej strefy, więc liczba odbiorców skurczyła się drastycznie.
– Ci, którzy teraz ode mnie z czerwonej strefy kupują warchlaki, mają automatycznie zawieszoną sprzedaż przez 30 dni – wskazuje Walkiewicz. – Nie ułatwia nam to funkcjonowania. A terminu zdjęcia obostrzeń nie widać – dodaje.
Wszyscy zainwestowali we wzmocnienie bioasekuracji, mają ogrodzone chlewnie, bramy i maty dezynfekcyjne. Wydali na to setki tysięcy zł, ale zdaniem rolników niczego to nie zmieniło. Zgodnie pytają: po co ta bioasekuracja, skoro stref nikt całymi miesiącami nie zdejmuje?
"Nie ma woli politycznej, by walczyć z tą zarazą"
Przytaczają odpowiedzi na liczne pisma w tej sprawie. „W każdym przypadku Komisja Europejska bierze pod uwagę m.in. ogólną sytuację epizootyczną w całym kraju, tempo szerzenia się choroby na danym terenie i dane odnośnie do jej wystąpienia w poprzednich latach. Każdy wniosek jest indywidualnie rozpatrywany” – odpowiada na jedno ze złożonych przez nich pism weterynaria.
– Nie ma woli politycznej, by walczyć z tą zarazą. Rolnicy sami nic nie zrobią. Bez rządzących nikt nam problemu nie rozwiąże – uważa Kozak.
Producenci zgodnie twierdzą, że to oni ciągle muszą zabiegać o to, co władze powinny robić z urzędu. Dopytują i udowadniają, że pomór od miesięcy nie występuje na ich terenie. A koszty produkcji dla wszystkich są równe, bez względu na to, czy chlewnia jest w strefie, czy nie. Chcą zdjęcia ograniczeń i wyrównania strat, bo tracą nie ze swojej winy. Dziś wiele gospodarstw na tym, niegdyś trzodą stojącym terenie, likwiduje produkcję. Nie chcą dłużej się męczyć. Jak ktoś nie wyspecjalizował się w produkcji świń, rezygnuje. Ludzie idą do pracy albo umacniają w swoim gospodarstwie inną gałąź produkcji rolnej, np. bydło mięsne. |
– Żyjemy tylko dlatego, że dostaliśmy zapomogę od państwa. Koledzy otrzymali wyrównanie strat, a ja dopłatę do loch. Bez tego już by nas tu nie było i świń też by nie było – mówi Kozak.
– Zainwestowaliśmy za dużo pieniędzy w nasze obiekty, żeby teraz zmienić profil produkcji. To nierealne – zauważa Marek Kamieniarz.
"Nikt nie podaje, że surowiec pochodzi z czerwonej strefy"
– Żeby było zapewnienie, że otrzymamy wyrównanie do cen rynkowych, to byśmy spali spokojnie. A teraz nic nie wiemy. Łudzimy się, że i tym razem otrzymamy wsparcie, bo zysków od miesięcy nie mamy – twierdzi Krzysztof Maćkowski z Olszewa, utrzymujący 700 tuczników.
Sprzedają świnie taniej, a ceny w sklepach nie są niższe.
– Nikt nie podaje, że surowiec pochodzi z czerwonej strefy. To kto się na nas bogaci – dopytuje Hanna.
Rolnicy twierdzą, że ich świnie jadą na wschód Polski, bo w Wielkopolsce nikt ich nie chce. Ale na pieniądze za tuczniki trzeba niestety niekiedy czekać. |
– Już ponad miesiąc czekam na pieniądze z ubojni na wschodzie. Sprzedałem świnie przez pośrednika i na razie na koncie ich nie mam – mówi Maćkowski.
Rolnik twierdzi, że był zmuszony odstawić tuczniki gdziekolwiek, bo nikt z sąsiedztwa nie chciał ich kupić. A jeżeli chcieli, to za śmiesznie niskie stawki. Więc zaryzykował. Teraz martwi się, czy nie będzie musiał sprawy kierować do sądu. Na ich terenie zostały tylko niewielkie
zakłady mięsne, które poza tym, że mają niewielkie moce przerobowe, nie chcą skupować z czerwonej strefy. Dlatego rolnicy są skazani na
pośredników i sprzedawanie świń do bardzo odległych ubojni. Mają świadomość, że za transport zwierząt kilkaset kilometrów również oni płacą.
"Firma skupująca odmówiła odbioru, bo nie mieli pewności, że będą mogli zabrać tuczniki"
– Ze stabilnej produkcji przez pomór wpadliśmy w bardzo niepewne czasy. To czysta loteria. Tak się nie da żyć – twierdzi Łukasz Kamieniarz.
Rolnicy zastanawiają się nad sensownością przepisów dotyczących ASF. Na przemieszczenie świń do sąsiada obok, którego chlewnia nie jest w strefie, często nie ma zgody, ale na transport świń z czerwonej strefy na drugi koniec Polski, kilkaset kilometrów do rzeźni już zgoda jest. Ich zdaniem przepisy odnośnie do pomoru są absolutnie nieżyciowe i niedostosowane do realiów produkcji. Tymczasem za niedostosowanie się do nich płacą niemałe kary.
Producenci zgłaszają chęć przemieszczenia nawet na dwa tygodnie przed planowaną sprzedażą, bo jak twierdzą, nie jest łatwo znaleźć klienta na świnie. Wystawiający decyzje pracownicy inspektoratów weterynarii zdają się tego nie rozumieć. Tę sytuację skrzętnie wykorzystują zakłady skupujące ze stref. Rolnicy stracili możliwość negocjowania cen. |
– Miałem z ubojnią dogadaną cenę, a na dzień przed sprzedażą inspektorzy weterynarii zapowiedzieli mi, że w dzień odstawy przyjadą na kontrolę, czy spełniam wszystkie warunki bioasekuracji. Firma skupująca odmówiła odbioru, bo nie mieli pewności, że będą mogli zabrać tuczniki. Przecież oni jadą po nasze świnie kilkaset kilometrów. Tego urzędnicy w ogóle nie biorą pod uwagę. Nie ich problem – mówi Maćkowski i dodaje, że kolejna oferta cenowa, na którą musiał przystać, była o 70 gr/kg niższa.
"Tracimy nawet do 100 zł na każdym tuczniku"
Rolnicy zgodnie twierdzą, że oczekują wyrównania cen do rynkowych na sprawiedliwych zasadach.
– Powinniśmy otrzymać dopłatę do tego, co już wyprodukowaliśmy, a nie cofać się lata wstecz. Faktury za tuczniki, czy prosięta i wniosek do Agencji, a wyrównanie na konto. Prosto, bez zbędnych zawiłości i obliczeń, bo tracimy nawet do 100 zł na każdym tuczniku – mówi Marek Kaminiarz, któremu wtóruje Łukasz Kamieniarz.
– Stówkę tracimy teraz, ale jak byliśmy w strefie zapowietrzonej, a byliśmy, to straty były jeszcze większe.
Poza tym producenci oczekują, by zdejmowanie stref z ograniczeniami odbywało się szybciej.
– Tak, jak stoi w przepisach. Jeżeli nie ma ognisk, to po 3 miesiącach luzować obostrzenia tak jak w Niemczech. Bo Niemcy szybko zdejmują strefy – uważa Marek Kamieniarz.
"Palę jęczmieniem, bo kosztuje on 1 300 zł/t"
Jaka czeka ich przyszłość? Dziś nikt nie potrafi odpowiedzieć, szczególnie przy braku wyrównania.
– Kto ma coś odłożone i nie leci na kredytach, to jeszcze funkcjonuje, reszta się wykrusza – uważa Maćkowski. – Bo co robić? Przebranżowić się? Ciężko. Ewentualnie zamknąć chlewnię i iść do pracy – dodaje.
– Jak to wszystko zostawić, kiedy wszystkie zarobione środki inwestujemy w świnie – pyta Jarosław Kamieniarz– Kto nie ma zrobionej porządnie bioasekuracji, a są jeszcze tacy, to już dziś nie będzie wkładał pieniędzy w produkcję świń. Ale jak to wszystko zostawić, kiedy niemal wszystkie zarobione środki od zawsze inwestowaliśmy w chlewnie – pyta Jarosław Kamieniarz, ojciec Łukasza.
Przy obecnych kosztach pasz, które rolnicy szacują na ok. 500 zł/tucznika i ponad 320 zł za prosięta, tuczniki musiałyby kosztować minimum 9 zł/kg, by w ogóle mogli mówić o zarobku. Kryzys energetyczny przyczynił się do tego, że część z nich ogrzewa chlewnie, paląc zboża.
– Palę jęczmieniem, bo kosztuje on 1 300 zł/t, a 1,7 t zboża odpowiada 1 t węgla, czyli wychodzi około 2 tys. zł za opał. Węgla za tę cenę nie kupię. Rząd powinien mieć wyrzuty sumienia, że pozbawił nas węgla i jesteśmy zmuszeni do takich działań – mówi Kozak.
Izby rolnicze apelują do ministerstwa
- Rady powiatowe z powiatów kościańskiego, leszczyńskiego oraz śremskiego zwróciły się do Wielkopolskiej Izby Rolniczej z apelem o podjęcie działań w sprawie zniesienia stref ASF na tym obszarze, gdyż trwa to bardzo długo i nadal powoduje ogromne straty w gospodarstwach.
- Zwracając się do głównego lekarza weterynarii Pawła Niemczuka, wnioskodawcy zaznaczyli, że okres intensywnej presji wirusa ASF, związany z korzystną dla niego pogodą oraz pracami polowymi dobiega końca. Ponadto na omawianym terenie znacząco zredukowano populację dzików. Spadła także liczba stad trzody chlewnej.
- Na terenach powiatów, z których pochodzą wnioskodawcy, ostatnie ogniska ASF odnotowano w lipcu 2022 roku. Od tamtej pory nie zauważono nowych ognisk – rolnicy podkreślają, że wdrażają działania bioasekuracyjne, by zapobiegać rozprzestrzenianiu się choroby.
- Producenci świń tracą na tym, że strefa obowiązuje tak długo i nie zamierzają czekać bezczynnie. Jednocześnie zaznaczają, że w okolicy ich gospodarstw znajduje się kilka ubojni, jednak żadna z nich nie kupuje tuczników ze strefy czerwonej, mimo tego, że zwierzęta są przebadane, a ich mięso pełnowartościowe. Jest jedna ubojnia, gdzie mogą sprzedać, ale chętnych jest tak wielu, że tworzą się kolejki. Hodowcy zaznaczają, że MRiRW nie wznowiło rekompensat za straty dla gospodarstw znajdujących się w strefach, co stanowi dodatkowy problem. Przedstawiciele WIR podkreślają, że takie rekompensaty im się należą, ponieważ dzięki utrzymywaniu stref z ograniczeniami, handel z pozostałych obszarów może odbywać się normalnie.
- Niestety, ceny tuczników na tym terenie nie rekompensują poniesionych strat. Obecnie ubojnie musiałyby płacić około 8-9 zł/kg, aby rolnicy mogli liczyć na jakikolwiek zysk. A hodowcy ze stref za kg otrzymują o około 40 gr/kg mniej niż pozostali producenci, gospodarujący poza obszarami objętymi ograniczeniami.
fot.: Sierszeńska