- W jaki sposób zakażona słoma może odbić się na zdrowiu świń?
- Dlaczego warto odsadzać prosięta dopiero w 6-7 tygodniu życia?
- Jakie są zalety cyklu zamkniętego?
Zwierzęta w gospodarstwie Jurkiewiczów utrzymywane są głównie w zmodernizowanych budynkach. Jedynie tuczarnia jest nowo wybudowana i tam świnie przebywają na betonowym ruszcie. Lochy i prosięta natomiast – na płytkiej ściółce.
– Zwłaszcza w przypadku loch prośnych ma to duże znaczenie. Otrzymują niewiele paszy, więc głód zaspokajają słomą i są mniej agresywne. Słoma musi być jednak czysta, bez mikotoksyn, aby nie wystąpiły problemy w rozrodzie. Oczywiście taki sposób utrzymania wymaga większych nakładów pracy. Obornik usuwamy raz dziennie mechanicznie za pomocą zgarniacza – mówi gospodarz.
Maciory po odsadzeniu prosiąt od razu trafiają do kojców grupowych po 7–8 sztuk, w których są inseminowane. Zdaniem rolnika unika się w ten sposób walk o hierarchię w najbardziej newralgicznym okresie, czyli około 30 dni po pokryciu, kiedy to większość hodowców grupuje lochy. Grozi to wówczas poronieniami.
– To najgorszy moment na łączenie loch w grupy. Rolnicy dobrze o tym wiedzą. Czasami przepisy, jak ten dotyczący utrzymywania loch grupowo, są trochę oderwane od rzeczywistości. Zdarzają się sztuki tak agresywne, że niewskazane jest, aby przebywały z innymi lochami – twierdzi Marek Jurkiewicz.
Tradycyjnie na słomie
Słoma wykorzystywana jako ściółka dla świń jest po zbiorze przechowywana w budynku przy chlewni, co chroni ją przed zapleśnieniem oraz dostępem dzikich zwierząt. To ważne w dobie zagrożenia wirusem afrykańskiego pomoru świń, tym bardziej że gospodarstwo nie jest ogrodzone.
– Złożyliśmy wniosek o dofinansowanie budowy płotu i z pewnością go wykonamy. Robimy wszystko, by uchronić zwierzęta przed chorobami – twierdzi rolnik.
W gospodarstwie Jurkiewiczów lochy są inseminowane w 4.–6. dobie po odsadzeniu. Ruja to czas, kiedy znika problem agresji, a grupy są już ustalone. Lochy rasy polskiej białej zwisłouchej inseminowane są nasieniem knurów tej samej rasy bądź też rasy wielkiej białej polskiej. Knur wykorzystywany jest do wykrywania rui u samic. Po 28 dniach od inseminacji sprawdzana jest prośność macior za pomocą aparatu USG. W tym czasie są już skąpo żywione, a dawka pokarmowa jest zwiększana dopiero około miesiąca przed porodem.
W kojcach porodowych, których jest 10, także wykorzystywana jest słoma, a prosięta są dogrzewane promiennikami podczerwieni. Odsadzane są późno, bo dopiero około 6.–7. tygodnia życia – dzięki temu problemy zdrowotne są mniejsze. Zarówno układ odpornościowy prosiąt, jak i trawienny są już wtedy lepiej rozwinięte. Łatwiej jest więc im trawić paszę roślinną i nie ma problemów z biegunkami. W pierwszych dniach po odsadzeniu na odchowalni wykorzystywane są promienniki podczerwieni umieszczone pod specjalnymi daszkami. Nie wymaga to dodatkowego ogrzewania całego pomieszczenia.
- Jedynie tuczarnia jest zupełnie nowym budynkiem i tylko tutaj świnie karmione są automatycznie. Pozostałe pomieszczenia powstały po modernizacjach dawnych obiektów
Trochę grochu, bez kukurydzy
Pasze są zadawane automatycznie warchlakom oraz tucznikom, natomiast lochy są żywione ręcznie. Do masy ciała 30–35 kg świnie otrzymują gotowe mieszanki pełnoporcjowe z zakupu, a w późniejszym okresie – pasze przygotowywane w gospodarstwie. W żywieniu tuczników wykorzystywany jest także w niewielkiej ilości groch uprawiany przez gospodarzy. Stanowi do 5% dawki, choć pan Marek chętnie dodawałby go więcej.
– Z moich upraw wystarcza jedynie na takie ilości, a w okolicy trudno kupić nasiona roślin strączkowych. Rolnicy chyba raczej ich nie uprawiają, bo dopłaty są coraz niższe. A to byłby dobry kierunek, aby częściowo rezygnować ze śruty sojowej i wspierać nasze krajowe rośliny białkowe. Z powodzeniem można je wykorzystywać jako surowce paszowe. Ponadto to dobry płodozmian i wzbogacenie gleby – twierdzi rolnik.
Gospodarze nie uprawiają kukurydzy. Według Marka Jurkiewicza rolnicy powinni ograniczać jej areał, mając na uwadze, że to głównie w niej przebywają dziki.
– Znajomi po skoszeniu kukurydzy widzą, jak dużo jest tam dzików. W naszym interesie jest, aby miały one jak najmniej miejsc do żerowania. Musimy robić wszystko, by ograniczyć ich populację. Oczywiście najwięcej zależy tu od kół łowieckich i myśliwych, czy wystarczająco dużo odstrzelą dzików, bo przecież w zbożach także są zagrożeniem – twierdzi gospodarz.
Tuczniki trafiają do ubojni po osiągnięciu około 130 kg masy ciała. Wcześniej gospodarze rozliczali się na wagę bitą ciepłą – świnie uzyskiwały mięsność na poziomie 55–57%. W ostatnim czasie przechodzą jednak na sprzedaż na wagę żywą. Ich zdaniem klasyfikacja w systemie EUROP bardziej sprzyja zakładom mięsnym niż rolnikom.
– Taka metoda oceny tusz sprawdziłaby się, gdyby klasyfikatorzy byli niezależni, a nie pracownikami zakładów ubojowych – uważa Marek Jurkiewicz.
Choć ceny żywca wieprzowego w porównaniu z zeszłorocznymi wydają się bardzo wysokie, to rolnik podkreśla, że przy obecnych kosztach produkcji wcale nie oznaczają dużego zysku.
– Same pasze w ciągu ostatnich lat podrożały o co najmniej 30% – kwituje gospodarz.
- Prosięta po odsadzeniu przebywają na podłożu bezściołowym i są dogrzewane promiennikami umiejscowionymi pod daszkami
Wciąż wiele zagrożeń
Produkcją świń zajmują się też dwaj bracia pana Marka. Postawili jednak na tucz w cyklu otwartym. Nasz rozmówca uważa natomiast, że zamknięty cykl produkcyjny jest bezpieczniejszy – nie tylko pod względem ekonomicznym, ale także bioasekuracyjnym, gdyż nie wprowadza się zwierząt z zewnątrz.
– Kupuję jedynie nasienie do inseminacji i knura do wykrywania rui. Loszki remontowe produkuję w ramach własnego stada. Poza tym przy zakupie warchlaków nigdy nie wiadomo, na jaką partię zwierząt się trafi. Czasami mają tak kiepski status zdrowotny, że ponosi się duże straty z powodu zachorowań i upadków – podkreśla Marek Jurkiewicz.
Martwi go też afrykański pomór świń. Według rolnika w dobie tak wielkiego zagrożenia ASF niebezpieczna jest też walka z chorobą Aujeszkyego, bo lekarze weterynarii jeżdżą od gospodarstwa do gospodarstwa, by pobrać próbki krwi od świń.
– Czy w momencie szerzenia się ASF nie należałoby tego jakoś inaczej rozwiązać? Jak długo jeszcze będzie trwało zwalczanie choroby Aujeszkyego, bo przecież my i tak nie mamy co eksportować? Komu zależy, żeby wykończyć naszą produkcję świń? – pyta gospodarz.
Sam chroni stado, jak tylko może. Lekarz przyjeżdżający na kontrolę czy zabiegi musi przebrać się w strój fermowy. Oczywiście przed drzwiami do chlewni wyłożone są maty dezynfekcyjne. Gospodarstwo nie jest ogrodzone, ale rolnik postawił dużą tablicę informacyjną o zakazie wjazdu wraz z numerem telefonu do siebie. Jeśli ktoś chce wejść na teren gospodarstwa, najpierw musi do niego zadzwonić. Poza obszar chlewni wyprowadzona jest rampa do załadunku zwierząt, więc samochód odbierający tuczniki nie wjeżdża na teren gospodarstwa.
– Nikt nie jest bezpieczny. Sytuacja w Lubuskiem pokazuje, że jeśli ASF pojawi się u dzików, to jest nie do zatrzymania. Przecież w tamtym regionie nie powinno być już dawno takiego zagęszczenia dzików. Dopiero teraz służby biorą się za ich odstrzał. To zdecydowanie za późno – kwituje gospodarz.
- Anna i Marek Jurkiewiczowie (na zdjęciu wraz z synem Wojciechem) prowadzą gospodarstwo specjalizujące się w produkcji trzody chlewnej w Nowogrodzie w powiecie golubsko-dobrzyńskim.
Dominika Stancelewska
Zdjęcia: Dominika Stancelewska