Koronawirus przeniósł się na wieś. Czy grożą nam konsekwencje?
Pandemia koronawirusa nie odpuszcza. 24 lipca mieliśmy w Polsce 458 przypadków a liczba potwierdzonych zakażonych przekroczyła 41 tysięcy. Tylko dla porządku dodajemy, że 10 maja – kiedy miała się odbyć pierwsza tura korespondencyjnych wyborów prezydenckich – przybyło 345 zakażonych koronawirusem, zaś liczba potwierdzonych przypadków zbliżała się do granicy 16 tysięcy.
Obecnie jest gorzej, jak przed kilkoma miesiącami. Koronawirus nie odpuszcza
Teoretycznie obecna sytuacja jest trudniejsza niż wówczas – w dniach olbrzymiego strachu i jeszcze większej niepewności, gdy znakomita większość Polaków została zamknięta w domach, zaś gospodarka funkcjonowała na wolnych obrotach. Oczywiście z nielicznymi wyjątkami, do których należało rolnictwo i przetwórstwo żywności.
Ktoś może powiedzieć, że wzrost liczby zakażonych jest prostym efektem rozmrażania gospodarki i życia społecznego oraz rozmrażania strachu. Wszak niektórzy obywatele III RP zachowują się tak, jakby koronawirus nie istniał.
Sami jesteśmy sobie winni?
W sklepach nie przestrzega się dystansu, na plażach jest tłoczno, zaś przedwyborcze wiece, którym towarzyszyły zgiełk, tłok i polsko-polskie przepychanki, były wręcz idealnym miejscem dla ataku koronawirusa. Możemy podać więcej przykładów takiej niefrasobliwości! Ale my chcemy zwrócić uwagę na jeden, ale jakże znamienny fakt.
Koronawirus przeniósł się na wieś
Otóż, przed ponad dwoma miesiącami koronawirus był nade wszystko chorobą miast. Dziś, za sprawą np. wesel, przeniósł się na wieś. Wieś świętuje bardziej uroczyście i huczniej niż miasto. Rodzi to konsekwencje dla jej mieszkańców, a zwłaszcza rolników, w trudnym żniwnym okresie.
Bo co ma począć rolnik, kiedy na polu stoi gotowe do zżęcia zboże, a on nie może opuścić swojego podwórka, bo stwierdzono u niego koronawirusa? Dodajmy, że nie odczuwa żadnych dolegliwości. On i cała jego rodzina przez kilka tygodni muszą być izolowani od społeczeństwa. Nie może pojechać ciągnikiem na pole, bo musiałby wjechać na drogę publiczną, a za to grozi surowa kara do 30 tys. zł. Raz czy drugi się uda, można pojechać lasem, ale na dłuższą metę nie da się przed policją uciekać ciągnikiem z dwiema przyczepami ziarna.
Oprócz tego, na wsi wszyscy dobrze się znają, miejscowa policja też wszystkich zna i dobrze wie, kto powinien siedzieć w domu. To jest palący problem do rozwiązania. Apelujemy więc do wszystkich ludzi dobrej woli. Jeśli jakiś sąsiad złapał koronawirusa i nie może zająć się żniwami, zaoferujcie pomoc.
Wieś to ostatnie miejsce w Polsce, gdzie nieszczęście rzeczywiście mobilizuje do działania
Widzimy to przy okazji pożarów i klęsk żywiołowych. Doświadczamy tego na co dzień, kiedy apelujemy do Czytelników o pomoc dla ludzi potrzebujących. W mieście, żeby komuś pomóc, wystarczy zebrać pieniądze. Na wsi to nie wystarczy, pieniądze nie wsiądą do kombajnu lub na ciągnik i nie pojadą na pole.
Wierzymy, że teraz w tych nietypowych okolicznościach znajdą się ludzie życzliwi, którzy pomogą zebrać, zwiozą i przechowają plony do momentu, kiedy zarażeni zostaną uznani za ozdrowieńców.
redaktorzy naczelni Tygodnika Poradnika Rolniczego
fot. Pixabay
Najważniejsze tematy