Wieczorna wizyta w gospodarstwie. Policja znowu szuka nie tam, gdzie trzeba
Sprawy w sądzie i postepowanie prokuratorskie to pokłosie wizyty policjantów w gospodarstwie państwa Marczuków w Wysokiem w pow. zamojskim. Prowadzą tam niewielkie gospodarstwo. Kawałek pola, w oborze kilka opasów.
- To był środowy wieczór, 19 stycznia – opowiada Halina Marczuk. – Byliśmy z mężem i synem w kuchni, gdy usłyszeliśmy pukanie.
Pani Halina mówi, że jej syn poszedł sprawdzić, kto to. Okazało się, że to dwaj policjanci. – Pytali o pana Kazimierczaka. W ciągu ostatnich czterech lat szukali go u nas już kilka razy. Nie rozumiem, dlaczego wciąż go tu szukają, skoro wyjaśniło się, że nikt taki tu nie mieszka a my nikogo takiego nie znamy. Tyle lat, a policja nie potrafi znaleźć delikwenta, tylko szuka go u nas? Mimo to nigdy nie mieliśmy pretensji, policja po to jest, żeby był porządek.
Tym bardziej, że wcześniejsze wizyty funkcjonariuszy w tej samej sprawie przebiegały spokojnie. – Myślałam, że wyjaśnią sprawę i pójdą, tam jak to było w poprzednich przypadkach – relacjonuje pani Halina. – Ale oni weszli i zaczęli pytać „gdzie jest Radek”. Ani się nie przedstawili ani nie wylegitymowali. Później się w końcu przedstawili, ale tak, że nie dało się zrozumieć nazwisk.
Halina Marczuk pamięta, że syn zaczął szukać dowodu osobistego. Nie mógł go znaleźć. Podał więc policjantom PESEL. – Ale im się te cyferki nie zgadzały z PESEL-em poszukiwanego. I wtedy usłyszałam z przedpokoju głos „tak się nie będziemy bawić” a za chwilę jakiś rumor i krzyk syna „mamo ratuj”.
Gdy pani Halina wyszła zobaczyć, co się dzieje, miała usłyszeć od policjanta: „co stara k…, chcesz razem z nim jechać?”. A do Wojtka: „jak cię zakujemy w kajdanki, to się do wszystkiego na komendzie przyznasz”. – Syn na to „proszę mi nie wyzywać mamy” – opowiada pani Halina.