Krzysztof Wróblewski: Jest Pan producentem warzyw, ma pan wielu kolegów warzywników i sadowników. Jak drastyczny wzrost cen nośników energii oraz ich niedobór wpłynie na krajowy rynek owoców i warzyw?
Michał Kołodziejczak: To może być potężny dramat! W gospodarstwie, które prowadzę z ojcem i bratem w sezonie płaciliśmy rachunki za energię w wysokości 60 tys. zł za dwa miesiące. Jeżeli dziś te faktury wzrosną 5-6 razy, to będzie katastrofa. Gdy zaczynaliśmy kilka lat temu budować AGROunię i strajkować, ziemniaki, kapusta, inne warzywa i owoce były bardzo tanie. Ale jakoś udawało nam się utrzymać płynność finansową. Dziś, żeby przetrwać przy tych cenach energii będziemy musieli albo bardzo drogo sprzedawać, albo rezygnować z długiego przechowywania warzyw.
Ile kosztuje takie długie przechowywanie warzyw?
- Jeszcze niedawno trzeba było doliczyć do każdego kilograma magazynowanych warzyw i owoców po kilkadziesiąt groszy kosztów przechowywania. Ale jeśli teraz jabłko będzie po 1,50 zł/kg, a koszt przechowywania wyniesie 2,50 zł/kg, to kto na wiosnę czy latem zapłaci sadownikowi 4 zł za kilogram jabłek? Tego się właśnie obawiamy. Wczoraj wicepremier Henryk Kowalczyk powiedział, że koszty produkcji zostaną przeniesione na konsumentów. Tylko ja się pytam, kto przyzwyczajony do niskich cen warzyw i owoców nagle będzie w stanie przeskoczyć na wyższy pułap cenowy? Kto w ogóle będzie miał pieniądze na tak drogie zakupy?
Szanuję premiera Kowalczyka za jego wiedzę i wyważony sposób bycia, ale przecież wiadomo, że zawsze za wszystko zapłaci rolnik - czy to w sadzie, oborze, chlewni, czy w uprawie warzyw. Koszty nie zostaną przerzucone na konsumenta, bo przecież wielkie sieci handlowe muszą swoje zarobić.
- Dokładnie tak jest. Rok temu sprzedawaliśmy swoje plony w niskich cenach. Skąd nagle rolnicy, którzy posiadają chłodnię, mają wziąć fundusze, żeby spłacić dużo wyższe rachunki za prąd czy gaz. Przecież wielu z nich wydało ostatnie środki na nawozy, żeby mieć je na następny sezon. Ci, którzy mają jeszcze trochę warzyw lub zboże w magazynach liczyli na wzrost cen w skupie, A tu się okazuje, że ceny idą w dół. Rzepak w maju kosztował 4500 zł/t, w żniwa cena spadła do 3000 zł/t, a dziś rolnicy sprzedają po 2500 zł/t. Czyli w miesiąc potaniał o 500 zł. I teraz rolnicy zaczynają wpadać w panikę, bo nie wiedzą, co robić. A przypominam, że to minister Kowalczyk zachęcał rolników do przetrzymania ziarna i prognozował wzrost cen. Niestety, jego wróżby się nie spełniły.
Ukraińscy rolnicy zebrali w tym roku ok. 67 milionów ton zbóż. Z tego 45 milionów ton pójdzie na eksport. A ponieważ zaostrza się wojna na Ukrainie, a w Rosji trwa mobilizacja, to korytarze morskie do przewozu ziarna zaraz zostaną zamknięte. I znów ziarno w dużych ilościach będzie trafiać do Polski i tu zostawać.
- Ukraińscy producenci zbóż to nie są unijni rolnicy. Oni mają po tysiące ha ziemi i wiedzą, że muszą sprzedać ziarno, zanim bomba spadnie na spichlerz. Niestety, często sprzedają po zaniżonej cenie. A cwaniacy z Europy, także z Polski kupują ten towar i zapychają swoje magazyny. Nadal nie ma ewidencji przywożonej żywności do Polski, o którą apelowała AGROunia. Więc ta ukraińska kukurydza za chwilę może stać się polskim ziarnem. Wczoraj działacze AGROunii z Lubelszczyzny - Jarosław Miściur i Andrzej Waszczuk pojechali na przejście graniczne, gdzie kończą się szerokie tory i nagrali kolejkę kilkuset tirów stojących po zboże i rzepak, które przyjechały wagonami do Polski. To ziarno rozjeżdża się potem po naszym kraju. Okazuje się, że towar ten importują największe koncerny światowe i później sprzedają w Polsce.
Ukrainie trzeba pomóc. Co do tego jesteśmy zgodni. Ale może najbogatsze kraje Europy, czyli Francja, Niemcy, Włochy, Holandia powinny solidarnie zakupić określone kontyngenty zbóż z Ukrainy, żeby to zboże nie zostało w Polsce. Chociaż myślę, że ani Francuzi ani Niemcy nie wpuszczą tego zboża do siebie – prędzej podpalą wagony kolejowe.
- Tu przychodzi mi na myśl pewna historia z dzieciństwa. Koniec lat 90, tata wraca z giełdy warzywnej i opowiada, że kierowcy przywożący warzywa z Francji dziwią się, że polscy rolnicy zgadzają się na sprzedaż importowanych warzyw. Powiedzieli wtedy ojcu, że gdyby to polskie warzywa przyjechały do Francji, tamtejsi farmerzy by je po prostu spalili. Ale wróćmy jeszcze na chwilę do taniejącego rzepaku – ziarno jest w tej chwili w cenie sprzed roku, tańsze niemal dwukrotnie niż w maju 2022 roku. A olej rzepakowy? Nadal drogi! To pokazuje jedno - jeśli państwo nie zadziała odpowiednio i pozwoli nawet na moment podnieść daną cenę do góry, to później już nie ma od niej odwrotu, bo korporacje na to nie pozwolą. Widzimy zresztą, ile na nawozach, czyli na rolnikach zarobiła Grupa Azoty. Przecież to są ogromne wzrosty! Mi nawet nie wolno mówić ile, bo Grupa Azoty straszy mnie sądem za mówienie prawdy o tym, że ma gigantyczne zyski dzięki sprzedaży nawozów po wysokich cenach. Dostałem już nawet od ich mecenasa z jednej z najlepszych kancelarii adwokackich w Polsce pozew.
To chyba będzie Pan musiał wziąć do sądu granaty, jak w "Samych swoich", żeby sprawiedliwość była po Pana stronie. Ale wracając do niedoborów energii - zanosi się na to, że będzie ograniczana produkcja żywności w Polsce. Rolnicy będą wylewać mleko do rowów, a mleczarnie zapłacą wielomilionowe kary za przekroczenie limitu zużycia prądu. Tyle, że w sklepie ta żywność będzie – importowana z dalekich krajów, najgorszej jakości. I wyjdzie na to, że dotujemy rolnictwo zagraniczne a nie polskie.
- Nie musimy daleko szukać. Koledzy z AGROunii, którzy wczoraj obserwowali kolejki po rzepak i zboże na polsko-ukraińskiej granicy, zauważyli też cysternę z olejem rzepakowym z Ukrainy. Kierowca wyjaśnił im, że olej ten miał trafić do Belgii, ale ponieważ nie spełnia norm jakościowych, zostanie w Polsce - już jakaś firma go odkupiła. Za chwilę tej żywności z importu będziemy mieć coraz więcej, bo okazuje się, że w wielu krajach UE energia jest tańsza niż w Polsce.
Dlaczego atakuje Pan człowieka, który tak dobrze mówi o polskim węglu i sprzeciwia się ekologicznemu szantażowi Unii Europejskiej? Mam na myśli oczywiście wiceministra Janusza Kowalskiego. Chyba tymi kredkami i zeszytem pozbawił się Pan możliwości dialogu z nim.
- I bardzo dobrze, bo nie zamierzam rozmawiać z wiceministrem rolnictwa, który na rolnictwie się w ogóle nie zna. Zresztą Janusz Kowalski ten swój brak wiedzy pokazuje publicznie w Internecie, w swoich mediach społecznościowych czy w wywiadach z dziennikarzami. Nie może się niczym pochwalić.
To niech Pan go zaprosi do gospodarstwa czy na wiec AgroUnii, by mógł porozmawiać z rolnikami. No niech Pan da szansę człowiekowi.
- Na wycieczki po Polsce jest już za późno. Był na to czas przed objęciem tego stanowiska. A dziś minister Kowalski musi iść do pracy. I niech zrobi to, co obiecał premier Kowalczyk - niech policzy dziki, niech zatrzyma upadek gospodarstw hodujących świnie, niech zajmie się niekontrolowanym przywozem zbóż z Ukrainy i niech sprawi, żeby rolnicy mogli się powszechnie ubezpieczać.
Ale przecież jest coś, co Was łączy: i Pan, i minister Kowalski jesteście krytykami rządu premiera Morawieckiego. Wróg twojego wroga jest twoim przyjacielem.
- Ale ja chcę innej polityki w Polsce, nie budowanej tylko na krytyce. Chciałbym to zmienić i pokazać, że krytyka może spowodować, by ktoś zaczął realizować to, co obiecał zrobić. A Janusz Kowalski krytykował wiele rzeczy, ale nie potrafił zaproponować zmian. Sam mówił, że rolnikiem nie jest ten który ma iPhone i dobry samochód, tylko ten, który ciężko pracuje w polu. A przecież on w PGNiG zarobił 2,2 mln zł w bardzo krótkim czasie. Jak ktoś taki może mi wypominać, że zarobiłem pieniądze na telefon i samochód ciężką pracą?
Wydaje mi się, że ma Pan poważniejsze rzeczy do zrobienia w Polsce niż zajmowanie się ministrem Kowalskim. Teraz powinien koncentrować się Pan na rolnikach i wszystkich obywatelach, by nie obrażali się na wybory, tylko skorzystali z demokracji i oddali swój głos na karcie wyborczej. Dziękuję za rozmowę.