- Panie doktorze, czy z koronawirusem jest tak, jak z innymi pandemiami?
– Nie, trudno tę pandemię porównać do którejkolwiek. Jest unikalna. Ale działa tu stara zasada, że tempo rozprzestrzeniania się wirusa jest zależne od gęstości zaludnienia. W miastach jest wyższe, także ze względu na duże zakłady pracy. Na wieś wirus trafia później. Masowe zakażenia na wsiach są wciąż przed nami. Będą się odbywać głównie w rodzinach.- A nie jest tak, że wnuki i dzieci z miasta przywiozły dziadkom i rodzicom wirusa już latem?
– Nie, ponieważ cały czas mamy sytuację, kiedy znakomita większość społeczeństwa nie miała kontaktu z wirusem. Oficjalne dane z dzisiaj to trochę ponad milion. Tak naprawdę ta liczba może być nawet pięć razy większa, ale wciąż mniejszość miała kontakt z wirusem. Liczba zakażeń jest bez wątpienia niedoszacowana i dotyczy to głównie dużych miast.
- Lada moment testowanie ma się odbywać w poradniach podstawowej opieki zdrowotnej. Czy to sensowne wyjście?
– To zależy. Jeżeli występują u nas objawy, trafiamy do lekarza rodzinnego, a on robi nam test antygenowy. To szybki, ale dość dobry test do potwierdzania zakażenia, kiedy wskazują na to objawy. Jeżeli mamy objawy, ale test wychodzi negatywnie, jest niemal pewne, że to nie COVID-19. Bywa, że test daje fałszywie dodatnie wyniki. To znaczy nie ma tak naprawdę zakażenia, a test wychodzi pozytywny. Ale ten test nie ma służyć do diagnostyki przypadkowych osób, bez objawów i bez kontaktu z kimś chorym. Ma potwierdzać nam, czy wyraźne objawy to SARS-Cov-2, czy nie. Jeśli mamy kogoś chorego, jedynym objawem, który niemal jednoznacznie wskazuje na COVID i pozwala go odróżnić od grypy bez testu, jest utrata węchu i smaku. Ale ten objaw pojawia się u stosunkowo niewielkiego odsetka zakażonych.
- Ale przecież epidemia rozprzestrzenia się głównie przez zakażonych bezobjawowych.
– Tak jest, dlatego najważniejsze jest, żebyśmy trzymali dystans społeczny i nosili maseczki. One sprawiają już choćby to, że obserwujemy dużo mniej przypadków tzw. przeziębień i grypy. Ale ważna jest też odpowiedzialność. Jeśli ktoś z naszego otoczenia zachorował, powinien informować wszystkich, z którymi się kontaktował. A my wtedy udajemy się na 10-dniową izolację.
- Czy maski powinniśmy nosić bezwzględnie wszędzie?
– To nie podlega dyskusji. Kontrowersyjną kwestią jest noszenie masek na otwartej przestrzeni. Moim zdaniem to nie ma sensu. Natomiast kiedy mamy kontakt z innymi na dystans poniżej 2 metrów, maski są bezwzględnie konieczne. Z powodu wirusa mamy jedną z najwyższych śmiertelności w Europie. W porównaniu z liczbą wykrytych przypadków jest przerażająca.
- Liczba przeraża, ale przerażeni są też chyba chorzy. Często wizytą w szpitalu.
-Wiemy, że służba zdrowia nie działa jak trzeba. I wiemy, że pacjenci coraz bardziej boją się szpitali. I trafiają do nich zbyt późno, by wdrożyć skuteczną terapię. To są udary, zawały i choroby nowotworowe, które są zbyt późno wykrywane, a te wykryte – nieleczone. Uważam, że zgony z powodu zawałów, udarów i nowotworów absolutnie przewyższą liczbę zgonów z powodu COVID-19. Pacjenci za długo czekają z pewnymi objawami. A konsekwencje mogą być dramatyczne. Dużo większe jest ryzyko powikłań, niewydolności serca i zgonu. Jeśli nie wykonamy koronarografii i nie udrożnimy naczyń wieńcowych we właściwym momencie, ryzykujemy nasze życie. Dlatego nie możemy z tym czekać, nie możemy się bać szpitali! W przypadku objawów wskazujących na udar albo zawał musimy natychmiast udać się do szpitala. Oczywiście, istnieje też możliwość, że zakazimy się koronawirusem w szpitalu. Ale zakażenie się nim niesie ze sobą mniejsze ryzyko dla zdrowia czy życia niż opóźnienie leczenia zawału czy udaru.
- Ale może ludzie boją się też tych obleganych SOR-ów, z których sceny czasem oglądali?
-Jest już dużo inaczej na SOR-ach. I pamiętajmy, że jeśli występują objawy udaru czy zawału, pacjent traktowany jest priorytetowo. Jeżeli mieszkamy z dala od miasta, reagujmy natychmiast! W tej chwili jednym z najsłabszych punktów służby zdrowia jest transport, więc nie czekajmy na karetkę. Czas może się wydłużyć się do kilku godzin. Jeśli podejrzewamy udar czy zawał, szukajmy kogoś z samochodem i jedźmy sami na najbliższy SOR.
- Czyli jest niepokojący objaw – nie siedzimy w domu. Zasada "zostań w domu" powinna za to obowiązywać dzieci i młodzież...
– Z tym jednym nie mogę się pogodzić. Że jesteśmy jednym z niewielu krajów europejskich, który zamknął szkoły. Jeżeli w styczniu dzieci nie pójdą do szkół, boję się, że skończy się to wieloma dramatami. Są badania, które mówią, że szkoły nie są rozsadnikiem COVID-u. Zamknięcie szkół nastąpiło raczej z powodu lęku nauczycieli i lęku rządu przed zamykaniem gospodarki. Tymczasem będziemy mieć dzieci z takimi zaburzeniami psychicznymi, że trudno będzie je doprowadzić "do pionu". Czytałem raport WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) tysiąca lekarzy i psychologów brytyjskich. Oni wieszczą dramatyczne skutki przy zamknięciu dłuższym niż do stycznia.
- Nadchodzą ferie. Czy skumulowanie ich w jednym momencie dla wszystkich województw to dobry pomysł?
– Uważam, że to, co zrobiło ministerstwo, to kuriozum. Jeżeli to rozporządzenie się utrzyma, a nie zakaże się ludziom poruszania, w górach będzie tłum. A to będzie bardzo niebezpieczne.
- Wszystkich nas uratuje szczepionka...
– Jeżeli połowa społeczeństwa się zaszczepi, to jesteśmy na dobrej drodze. Ale ta epidemia idzie w takim tempie, że do wiosny wielu z nas będzie miało za sobą kontakt z koronawirusem. Część z nas nie będzie na jakiś czas potrzebowała szczepienia. Ale absolutnie namawiam do niego! I to zwłaszcza seniorów mieszkających na wsiach w wielopokoleniowych rodzinach. Oni nie uchronią się przed wirusem, który wkroczył do domu z którymś z młodszych domowników. Ta szczepionka jest niebywale skuteczna i bezpieczna. Na udokumentowanie jej bezpieczeństwa przeznaczono niewiarygodnie duże kwoty. Wiem, że są wciąż osoby, którzy nie wierzą w COVID. Ale nie życzę, żeby zastały któregoś z członków rodziny pod respiratorem. Dlatego trzymajmy dystans, nośmy maseczki w zamkniętych pomieszczeniach i szczepmy siebie i seniorów.