Dramat wielu rodzin rolniczych w woj. lubuskim rozgrywa się od kilku ładnych lat, upadają kolejne gospodarstwa. Głównym powodem jest susza i brak opłacalności produkcji. Z roku na rok rosną długi, rolnicy nie mają za co wykonać podstawowych zabiegów na polach, a w zagrodach nie ma już zwierząt. Koszmar, który toczy się na oczach prezesa Lubuskiej Izby Rolniczej Stanisława Myśliwca, który gospodaruje na 200 ha użytków rolnych i sam zrezygnował z produkcji mleka, już nie wywołuje złości, tylko ogromną bezradność i smutek, że rolnictwo Lubuskiej Ziemi powoli i boleśnie… wymiera.
WYWIAD
Dorota Kolasińska: Jak wygląda obecnie sytuacja na lubuskich polach? Co udało się skosić i jakie są plony?
Stanisław Myśliwiec: Pogoda wszystko skomplikowała. Zwykle rzepaki były koszone około 10 dni przed pszenicą, a w tym roku jeszcze dużo plantacji rzepaku jest nie skoszonych. Było to spowodowane suszą i zaburzeniem dojrzewania przy braku wody. Wiosna była piękna i obiecująca. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że te 4-5 lat suszy, wynagrodzi nam ten rok w plonach. Przyszedł smutny maj i czerwiec, nasze marzenia prysły. Przyszły wysokie temperatury, brak opadów i tragiczna susza. Wizualnie, z daleka rośliny na plantacjach wyglądają dobrze, ale gdy podchodzi się bliżej, to widać zaschnięte kłosy, w których nie ma ziarna. Można powiedzieć, że słomy będziemy mieć na zadowalającym poziomie, ale w plonie ziarna jest tragedia. Jednak, kto uprawia zboże dla słomy…
D.K.: Czy sytuacja nie jest nieco lepsza w oziminach?
S.M.: Oziminy wyglądają znacznie lepiej, bo przynajmniej jest słoma, a w jarych nawet słomy nie ma. Zboża jare, łubiny czy facelia wyrosły do kilkunastu centymetrów z jedną łuszczyną czy kłosem i jednym ziarnem, którego niczym nie można zebrać tylko talerzówką. Oczywiście zdarzają się uprawy, gdzie przeszły opady punktowe i tam wygląda to w miarę przyzwoicie.
D.K.: Jak działają komisje szacujące straty?
S.M.: Komisje są powoływane i tylko wizytacja na polu może określić czy dane gospodarstwo i dany rejon zostały tak samo dotknięte jak reszta. Komisje były naprawdę potrzebne, jednak samo powołanie nie czyni nas szczęśliwymi. Powstanie z tego raport, jeżeli będzie do 30% rozbieżności pomiędzy aplikacją i raportem komisji, to przyjmuje się tę wyższą wartość. Jednak jeśli wyjdzie powyżej 30%, to bierze się średnią. Czyli tak czy siak, ten rolnik jeżeli cokolwiek dostanie, a nadal nie wiemy, jak będzie wyglądała forma pomocy, to będzie znajdował się w pierwszej grupie, tej poniżej 60% strat.
D.K.: Jak komisja ma szacować teraz straty suszowe, po tych nawalnych deszczach?
S.M.: U nas te deszcze nawalne nawet nie miały za bardzo czemu zaszkodzić, bo wiele pól i tak nie nadaje się do zbioru, deszcze w tym przypadku nie pogorszyły sytuacji. Na pewno w gorszej sytuacji są rolnicy, którzy nie zdążyli zebrać plonów z tych lepszych rejonów. Były problemy ze zbytem, z cenami i przede wszystkim z pogodą. Jak tylko ruszyły żniwa, zaczęły się opady. W niektórych rejonach żniwa są wykonane w połowie, w niektórych nawet 80% pól nie jest zebranych. To jest przykre, bo susza nam zaniża parametry zboża, do tego dochodzi wilgotność. Ten rok jest naprawdę tragiczny. Czekaliśmy na deszcz, ale przyszedł nie wtedy, kiedy był potrzebny. Czekamy na deszcz, kiedy zasiejemy poplony. Trzeba będzie niedługo siać jęczmień i rzepak ozimy, zaraz jest optymalny termin siewu dla naszego regionu, a my mamy tam, póki co zboże albo rzepak i nie wiadomo, kiedy będzie można wjechać na pole z kombajnem, albo talerzówką.
D.K.: A jak sytuacja wygląda na łąkach?
S.M.: Susza je wypaliła, siana nie zebrano prawie wcale. Teraz po deszczach łąki trochę zaczęły się zielenić. Skorzystają hodowcy, którzy stosują wolny wypas, na razie nie będą przynajmniej skarmiać tego, co zmagazynowali na następny rok. Dzisiaj w rolnictwie, naprawdę trzeba się nagłówkować żeby przejść przez ten kataklizm i zachować stado oraz ciągłość upraw.
D.K.: Czy widzi Pan rezygnację wśród rolników? To już któryś rok z rzędu suszy w woj. lubuskim.
S.M.: W mojej gminie jest 8 sołectw. Było 4 czy 5 prężnie działających młodych rolników. Już wszystko wyprzedają, idą do innych zawodów, są wykształceni. Rezygnują. Mam wielu takich rolników, którzy mają gospodarstwa po 100-200 ha, których nie obsiali w ogóle. Byli tak zadłużeni, że nie mieli za co przeprowadzić zabiegów polowych i zasiać. Rolnicy, którzy kiedyś byli wzorem, dziś na użytkach rolnych mają trawy i koniczyny. Nie uprawiają zboża i nie mają zwierząt. Doprowadzają do tego anomalie pogodowe. W mojej wsi, tylko w moim gospodarstwie i sąsiada wszystkie hektary są zasiane zbożem czy rzepakiem. Wszędzie dookoła jest zasiana trawa na gruntach ornych u rolników bez produkcji zwierzęcej. Tak dziś wygląda rolnictwo w mojej wsi, która kiedyś była jedną z najbardziej rozwiniętych w produkcji rolniczej, w całej gminie.
D.K.: Czy to się działo w ostatnim 10-leciu, czy stopniowo jak wszędzie?
S.M.: Myślę, że tak, ostatnie lata do tego doprowadziły. Biednie, bo biednie, ale honorowo ten rolnik żył. Teraz rolnicy są tak pozadłużani w bankach, że nie dostaną kolejnego kredytu, do rodziny już wstyd im nawet iść pożyczyć pieniądze. Ta wiosna dała nam dużą nadzieję, że przynajmniej wyjdziemy na prostą, popłacimy zaległości. Potem przyszedł smutny maj, smutny czerwiec, w lipcu i sierpniu zbieramy skutki suszy.
D.K.: Jak wygląda sytuacja w magazynach zbożowych i jakie skupy oferują ceny?
S.M.: Jest tragedia. Są regiony gdzie były punktowe opady, jak mówiłem. Tam rolnicy mają plony, może nie są zadowalające, ale są jakiekolwiek. One zabezpieczą pieniądze na wykonanie zabiegów agrotechnicznych na następny rok. Są takie rejony, gdzie rolnicy słyszą zapytanie ARiMR czy mają zboże w magazynach i ile. Trzy lata suszy, zbiorniki puste, a oni pytają ile mamy zmagazynowanego zboża??? To był cios poniżej pasa, wystarczyło spojrzeć w elektroniczne wnioski suszowe. Jeżeli w tym roku są straty 80-85%, to nikt nie będzie miał problemów z magazynowaniem. Rolnik nie ma co magazynować. Żyto jest skupowane w tym momencie od 580-630 zł/t, za pszenicę można uzyskać 800 zł/t. To jest jeden wielki atak na polskie rolnictwo. Ktoś nie dopilnował cen. Przed atakiem Rosji na Ukrainę tona saletry kosztowała tyle co tona pszenicy. Jeżeli dzisiaj tona pszenicy kosztuje 800 zł, a tona saletry 2 tys. zł, jej koszt przekracza prawie trzykrotnie wartość pszenicy. Jak my dzisiaj możemy mówić o opłacalności produkcji? Wiemy przecież kto jest właścicielem zakładów azotowych w Polsce. Czy oni naprawdę tego nie widzą? Rząd twierdzi, że sytuacja wraca do normalności. Ceny zbóż owszem wróciły do poziomu sprzed wojny w Ukrainie, to dlaczego ceny nawozów nie wróciły? Dziś mamy komunikaty, że Polska jest zabezpieczona w 100% w gaz. To ja czegoś tutaj nie rozumiem…
D.K.: No tak, ale cały czas rząd daje jakieś dopłaty, dofinansowania…
S.M.: Tak mówią, że przeznaczają miliardy na polskie rolnictwo. Na wiele działań my, jako rolnicy z lubuskiego, nie jesteśmy w stanie spełnić kryteriów. Nie stać nas na inwestycje. Jeżeli chodzi o pomoc suszową… To dostaliśmy 2,6 tys. zł do pełnych rodzin rolniczych i to jest jedyna pomoc. Jeżeli ktoś mi mówi o miliardach na rolnictwo, to mnie obraża. Szkoda słów i nerwów. Mamy dosyć tych miliardów. Niech wezmą sobie te dopłaty, niech nam zapłacą uczciwie za naszą pracę i za nasze produkty. Chcemy po prostu uczciwej ceny. Niech sobie zabiorą tą pomoc rządową i niech dadzą nam spokój. Jeżeli nie możesz pomóc, to chociaż nie szkodź.
D.K.: A jak wygląda Pana gospodarstwo obecnie?
S.M.: Na własność mam 200 ha, nie mam produkcji zwierzęcej. Działania związane z ASF spowodowały, że na lubuskiej wsi nie ma zwierząt. Została nam jeszcze produkcja roślinna. Miałem dwie obory bydła mlecznego. Musiałem z tego zrezygnować. W naszym województwie nie mamy ubojni z konieczności. Wyciągnąć byka czy krowę za stodołę i patrzeć jak ona kona, to jest nieludzkie. To męczarnia dla rolnika i zwierzęcia. Weterynarz nie przyjedzie i nie uśpi, rzeźnia żadna nie przyjmie, bo zwierzę musi wejść na wagę, a myśliwy nie może odstrzelić. Hodowca ma współczucie, trudno na to patrzeć naprawdę, kiedy nie można pomóc. Mieliśmy problemy z weterynarią, która przyczyniła się do likwidacji wszystkich małych stad świń.
D.K.: Jakie problemy Pana skłoniły do rezygnacji z produkcji mleka?
S.M.: Bioasekuracja, wymagania, susza, drogie pasze objętościowe, które trzeba było ciągle dokupować. Za dużo tego było jednocześnie. Nikt nie był w stanie tak długo dokładać do produkcji. W naszym województwie nie ma nawet takiej produkcji świń, jak w Wielkopolsce ma jeden powiat. Warunki do hodowli bydła z kolei mamy idealne, mnóstwo łąk nadodrzańskich. W tej chwili są tam chaszcze. Teraz trzeba byłoby to karczować, żeby uzyskać jakąś paszę. Żeby była produkcja zwierzęca, to przepisy muszą być stałe, a sytuacja na rynku stabilna. Produkcja musi przechodzić z pokolenia na pokolenie, inaczej jest bardzo trudno. Kto już zrezygnował, do produkcji zwierzęcej nigdy nie wróci. Teraz problem polega też na tym, że jeśli zdarzył się kiedyś pilny wyjazd, można było poprosić sąsiada o pomoc przy obrządku. Dzisiaj nie mam kogo poprosić o pomoc, bo na wsi mieszkają ludzie, którzy zwierząt się boją i nie są rolnikami. Jeżeli ktokolwiek obecnie ma produkcję zwierzęcą, to jest uwiązany do końca życia.
D.K.: Czy do rezygnacji z produkcji przyczyniła się również cena?
S.M.: Z cenami była huśtawka. Jednak gorszym problemem była likwidacja punktu skupu i mleczarni w Zielonej Górze. Najbliższy punktu skupu mleka jest oddalony ode mnie o 100 km. W gminie był jeden duży producent i zaczęła się tragedia. Teraz zresztą litr wody w butelce jest droższy od mleka, to gdzie tu opłacalność? Kiedyś za litr mleka można było kupić litr paliwa. Ministrowie zbyt często się zmieniają. Jeżeli jeden już zaczyna coś rozumieć i widzieć jak pomóc, to zaraz przychodzi następny, który znów nic nie rozumie. Błędne koło, a my tylko na tym tracimy.
D.K.: Bardzo dziękuję za rozmowę i pokazanie problemów lubuskich rolników, bo chyba niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, jak w Waszym województwie jest ciężko.
S.M.: Również dziękuję.