Z artykułu dowiesz się
- Jakie skarby znajdują się w domowym muzeum Pana Zygmunta?
- Skąd się wzięła pasja Pana Zygmunta do rzeźbienia ptaków w drewnie?
- Jakimi historiami sypie Pan Zygmunt jak z rękawa?
Z artykułu dowiesz się
Zygmunt, już otwierając drzwi, żartuje. Przedstawia najpierw będącą właśnie „na ostatnich nogach” kotkę Gułę i psa Kielonka. Prowadzi do pokoiku na parterze, w którym przyjmuje gości i kupców – kolekcjonerów jego ptasiej menażerii. Na ścianie wielka tablica, a na niej Zygmuntowa skrzydlata rodzina. O każdym z jej członków może powiedzieć coś ciekawego. Zna ich jak własną kieszeń.
– Brakują mi do stówy dwadzieścia dwa lata. Skąd się wziąłem? Mama z tatą mnie zrobili. Z pobliskiego Kasparusa. Tata był szewcem, rymarzem i tapicerem. Chowałem się u babci. O! To dobra kobieta była! Wszystkich musiała nakarmić. Wszedł listonosz? Zjadł. Wszedł kominiarz? Zjadł. Mam to po niej. A talent do rzeźbienia? To chyba po bracie mamy – wujek to potrafił wszystko zrobić. Dom z drewna postawił, meble od niego, stoły, szafy. A na stodole miał takiego „chłopka”, policjanta, który machał rękoma. Zawsze się zastanawiałem, jak on to wyrzeźbił. Siostra taty była hafciarką – haftowała sztandary. Było chyba po kim dziedziczyć smykałkę do drewna – mówi Zygmunt.
Mówi, że stworzyła go też szkoła – Zasadnicza Szkoła Metalowa w Starogardzie, a w niej jeden z nauczycieli, który uczył chemii i był wychowawcą klasy Zygmunta.
– Ta szkoła miała wyższy poziom niż dziś niejeden ogólniak. A profesor Graban uczył nas życia i manier. Dowiedzieliśmy się, na przykład, jak się zachować w restauracji. Że nie wyciera się widelca i noża serwetką. Bo to świadczy o tym, że nie mam zaufania do tej restauracji. I lepiej już wyjść z restauracji, bo jeśli to zobaczą, na złość człowiekowi mogą napluć do jedzenia. Albo o podrywaniu. Chłopak powinien wiedzieć, że dziewczyny po pijaku do tańca prosić nie powinien. Ja nie wiem, czy dziś w liceach uczy się takich rzeczy – mówi z troską o młode pokolenie Zygmunt.
Przyglądał się rękodziełu wujka i ciotki, zazdrościł im, ale chciał zostać elektrykiem, galwanizerem, a nawet ogrodnikiem. W końcu został blacharzem, ale nie dachowym, a naczyniowym. W szkole robił wanny, wiadra, konewki, miski, ampułki do lekarstw.
– W pracy na kolei, kiedy było coś bardziej precyzyjnego do zrobienia, ze wszystkim przychodzono do mnie. Udawała mi się zegarmistrzowska robota. A spawać potrafię tak, że nikt dziś już tak nie robi – chwali się.
I dodaje, że gdyby dziś wybierał zawód, byłby to weterynarz. Albo ornitolog. Mówi, że dziś kontaktuje się ze stacjami ornitologicznymi – tyle wie o ptakach.
W dwóch wielkich pokojach na parterze zorganizował kilka lat temu prywatne muzeum ze sprzętami codziennego użytku. W kronice we wstępie na pierwszej stronie napisał: „Moje małe muzeum powstało w lipcu 2007 roku. Eksponaty, które tu się znajdują, zbierałem około pięciu lat. Dobrze, że są tacy ludzie, którzy do tej pory przechowują przedmioty, które kiedyś służyły nam na co dzień. Mam nadzieję, że muzeum będzie oglądało jeszcze wiele pokoleń. Drugą moją pasją są ptaki, które rzeźbię w drewnie. Celem moim jest to, aby w młodych ludziach zaszczepić miłość do przyrody...”. Mówi, że robi to z pomocą drewnianych ptaszków.
– Kiedy się zaczęło? Dostałem kiedyś od znajomego rzeźbiarza z okolicy dwa małe ptaszki. Był 2007 rok, wtedy już zbierałem te moje stare sprzęty. Przyjrzałem się ptaszkowi i pomyślałem, że ja chyba też mógłbym takiego zrobić. Zacząłem rzeźbić i zajęło mi to jakieś dwa lata. To miała być sójka, wyszło coś trochę innego – za duża głowa, ogon na końcu odleciał. Była taka trochę „ludowa”. Potem zacząłem rzeźbić tak, żeby ptak przypominał tego w naturze. Zaczynałem od japońskich noży, dziś rzeźbię angielskimi, stanleyami. I to są noże szewskie, po tacie – opowiada osieczański ptasi rzeźbiarz.
Idziemy pod ścianę, na której na mikroskopijnych gałązkach wiszą gile, pliszki, wróble, sójki, mazurki, sikorki. Proszę Zygmunta, żeby opowiedział coś o rzeźbionych przyjaciołach, skoro tak dobrze ich zna.
– O, taki mysikrólik! Najmniejszy ptak Polski. Mały ptaszek, czyli mało energii. A tu ciekawostka! Mysikrólik potrafi przelecieć bez żadnego odpoczynku przez Bałtyk! Z Polski do Norwegii. Coś dla bardzo pracowitej koleżanki? Mazurka albo wróbla. Ale może jerzyka zwyczajnego? On potrafi w powietrzu latać bez siadania dwa lata. Jakim cudem? Kiedy chce spać, frunie na wysokość trzech tysięcy metrów, tam zasypia w locie i niosą go te prądy powietrzne. A dla koleżanki, która lubi ciągle spać? To chyba sikorka bogatka. Kiedy zimą siedzi w dziupli, to można ją nawet dotknąć jakimś patykiem, a ona dalej zaspana. Śpi i śpi, tylko wychodzi na żer. A dla kogoś wycofanego? Pleszka. Kiedy zobaczy człowieka, nieruchomieje. Jest płochliwa, ale jednocześnie lubi siedliska ludzkie. A może gil? Ten to się za dużo nie odzywa – zaskakuje wiedzą Zygmunt.
Potrafi zaobserwować przyrodnicze paradoksy, którym dziwią się sami ornitolodzy. Niedawno w swoim ogrodzie zauważył przy karmniku dwa gniazda. Jedno należące do mazurka, drugie do pleszki. Zadzwonił do stacji ornitologicznej w Gdańsku i usłyszał od ornitolożki, że to niemożliwe, bo te gatunki się nienawidzą. Przyjechała po kilku dniach, zrobiła kilka zdjęć i powiedziała: „Rzeczywiście!”.
Wygląda też na to, że dowolne gatunki potrafi przywoływać myślami. Jak to robi? Nie wiem.
– Lutowałem kiedyś u księdza rynnę. Lutuję, lutuję i tak sobie myślę: „Ach, gdyby tak zobaczyć kiedyś grubodzioba!”. Stoję na drabinie, spojrzałem w prawo, patrzę, a tam grubodziób z rynny wodę pije! A mało tego! Siedzę kiedyś u mnie na strychu, gdzie zwykle rzeźbię, w oknie z lornetką i myślę sobie: „Żebym ja tak kiedyś na żywo jemiołuszkę zobaczył...”. Ona jest przepiękna! Ma czubek, żółte, czarne i czerwone pióra. Nagle fruuuu, szum się taki zrobił! I na drzewie nagle widzę sto jemiołuszek! To był chyba czas, kiedy one się zbierają – snuje jakieś magiczne opowieści Zygmunt i mówi, że zanim zaczął rzeźbić, wszystkie ptaki wydawały mu się wróblami.
Do jego ogrodu przylatują sójki. Kiedy się najedzą, to sikorki bogatki, a kiedy naje się bogatka, przylatuje sikorka modraszka. Ta to podobno potrafi podziobać, podziobać, i zasnąć na słoninie.
Dzwonek do drzwi. W drzwiach małżeństwo z Dolnego Śląska. „My po ptaszki” – mówią. O Zygmuncie dowiedzieli się w zeszłym roku z Internetu, ktoś tam o nim napisał. Pani wybiera. Chce tego z samej góry, turkusowego, w białe kropki, z długim dziobem, w którym widać rybę. To zimorodek i rzeczywiście ma upierzenie jak z bajki. I to wszystko w Polsce można oglądać!
– Proszę pana, muszę mieć jeszcze jednego zimorodka. Wisi taki u mnie od zeszłego roku i co tylko przyjdą do mnie goście, to mnie o niego nagabują. Więc nie mogłam tu nie przyjechać po kolejnego. Obiecałam, że przywiozę więcej – mówi pani Agnieszka, dobierając jeszcze kilka gatunków ze ściany. Bierze jeszcze gila, mazurka i grubodzioba pestkojada. I mówi o Zygmuncie „ptasi król”.
Zygmunt ma wiele pasji. Chce jeszcze koniecznie nauczyć się wyplatania koszy. To jego ambicja. Ale rozwiązuje też sudoku i mówi, że dowiaduje się wtedy wielu ciekawych rzeczy o świecie.
– Na przykład tego, że kura jest najbliższym żyjącym potomkiem tyranozaura. A wie pani, gdzie jest najwięcej piramid? Nie w Egipcie, tylko w Sudanie. A gdzie jest najwięcej wielbłądów? W Australii! – cieszy się z zażycia mnie Zygmunt.
Idziemy jeszcze do domowego muzeum. O nim można by napisać osobną historię. Kierzynki, cepy i centryfugi nie zaskakują. Ale ebonitowy telefon ze strażnicy z granicy z Wolnym Miastem Gdańsk – już tak. Albo przedwojenna centrala telefoniczna. Albo list, który dziewczyna jego wuja napisała z robót przymusowych w Niemczech. Poruszający, tym bardziej że oboje niedługo potem zginęli. Zygmunt oprawił go w szkło z dwóch stron, tak, żeby zwiedzający mogli go przeczytać w całości. Czytam, a Zygmunt uruchamia powojenne radio pionier. Lampy w bakelitowej obudowie się grzeją i po chwili słychać spikerkę Programu Pierwszego. Jej upstrzony trzaskami głos przenosi nas o siedemdziesiąt lat wstecz. Takie podróże to tylko w starej stacji w Osiecznej. Zygmunt zabierze w podróż po czasie i przestworzach każdego, kto pojawi się w jego drzwiach.
fot. Karolina Kasperek
Artykuł ukazał się w Tygodniku Poradniku Rolniczym 34/2022 na str. 56. Jeśli chcesz czytać więcej podobnych artykułów, już dziś wykup dostęp do wszystkich treści na TPR: Zamów prenumeratę.
Karolina Kasperek
redaktorka "dział "Wieś i Rodzina"
Karolina Kasperek w "Tygodniku Poradniku Rolniczym" prowadzi dział "Wieś i Rodzina". Specjalizuje się w tematach społecznych, w tym poradach dla KGW.
Najważniejsze tematy