Z artykułu dowiesz się
- Jak przedstawia się historia rodu Unrugów?
- Skąd u pani Katarzyny fascynacja historią rodu Unrugów?
- Gdzie znajduje się muzeum przedstawiające historię admirała Unruga?
Z artykułu dowiesz się
Unruhowie, zwani też z polska Unrugami, to stary niemiecki ród, który od XVI wieku polonizował się i zamieszkiwał tereny dzisiejszego Dolnego Śląska i Wielkopolski.
– Rzecz się zaczyna w XVI wieku. Od XVII linia, z której pochodził polski admirał, zaczynająca się od Krzysztofa Unruga, zaczęła się intensywnie polonizować. Uczestniczyli w najważniejszych wydarzeniach polskiej historii, piastowali urzędy, byli tak polscy, że bardziej się chyba nie dało – opowiada kustoszka sieleckiego muzeum admirała.
Stoję w wielkim holu XIX-wiecznego dworu. Na suficie lampa z jelenich rogów. Na ścianach tablice, gabloty pełne dokumentów, listów, zdjęć i wielkie portrety, z których spogląda dostojny jegomość w admiralskiej czapce.
Muzeum admirała Unruga pielęgnuje nie tylko pamięć o zasłużonym dla Polski rodzie, ale i historii rodziny Rodziewiczów i ich współtworzeniu historii Rzeczypospolitej. W jednej z ramek dokument i biało-czerwona kokardka. Sądziliście, że w polskiej fladze biel i czerwień to symbol niewinności i krwi? Nic z tych rzeczy.
– To dokument z 7 lutego 1831 roku. Moje Stowarzyszenie Rodu Rodziewiczów sprowadziło go dziesięć lat temu z Biblioteki Polskiej w Paryżu. Mamy oprawioną kopię. Dokument stanowi w dwóch artykułach, że kokardę narodową stanowić będą kolory herbu Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, to jest kolor biały i czerwony. „…wszyscy Polacy, a mianowicie Wojsko Polskie te kolory nosić mają w miejscu, gdzie takowe odznaki dotąd noszonemi były…” – czyta Katarzyna i dodaje, że to inicjatywa Walentego Zwierkowskiego, polskiego patrioty, o którego ulicę w Warszawie bez skutku zabiegało jej stowarzyszenie.
Katarzyna zwiedzających zaskakuje co chwilę. Opowieść o Unrugach zaczyna często od zamierzchłych czasów, kiedy to „król polski wychodzi za mąż za księcia litewskiego”. Przypomina wtedy, że Jadwiga Andegaweńska, przyszła żona Władysława Jagiełły, nie była królową, lecz królem. W holu zwiedzający dowiadują się przede wszystkim tego, że Józef Unrug był polskim oficerem, pływał na okrętach podwodnych, w latach 1925–1939 był dowódcą Floty II Rzeczypospolitej, a w kampanii wrześniowej to on dowodził obroną Wybrzeża. Z holu Katarzyna prowadzi do salonu, który pieczołowicie od lat wyposaża w meble, sprzęty, bibeloty i obrazy. A potem do jadalni, w której stoją kredensy i długi jak wąż stół.
– Tam zwykle siedział admirał. A tu, bliżej kredensu, jego żona Zofia. Jak zwykle, kobiety muszą być bliżej kuchni. Stąd admirał wyjechał i już nie wrócił. We wrześniu przez kilkadziesiąt dni bohatersko bronił przed niemieckim najeźdźcą Helu, potem trafił do obozu jenieckiego – offlagu w Murnau 7A. W tej samej zonie siedział też mój dziadek – maluje przeszłość Katarzyna i prowadzi do kolejnego pokoju, w którym znów pachnie drewnem gablot. W jednej z nich wisi list Unruga przekazany przez „łączników z przeszłością” – wnuków ostatniego zarządcy dworu w Sielcu.
– Unrug był prawdziwym bohaterem. 2 października, w obliczu przewagi niemieckich sił, poddaje się. Nie, nie poddaje się, on kapituluje. Kapitulując, wypowiedział ponoć słowa: „Albowiem przyjdzie kiedyś czas, panowie oficerowie, kiedy polski marynarz poczuje pod stopami stalowy pokład. Ojczyzna nas jeszcze będzie wzywać i będzie potrzebować. A tymczasem wierność sumieniu, sens ponad klęską. Co było nasze, tego nie wezmą. Jest i zostanie”. Tą maksymą, w której jest fragment wiersza Kazimierza Wierzyńskiego, kierował się całe życie – wspomina kustoszka sieleckiego muzeum.
W trzecim z pomieszczeń możecie zobaczyć drewniane narty biegówki admirała i przedwojenne łyżwy jego brata. W serwantce znajdziecie dwie brzytwy admirała i fajkę.
– Opowiadam tu o człowieku. Mniej o okrętach, chodzi o pokazanie człowieka i odmitologizowanie go – wyjaśnia Katarzyna.
Kiedy będziecie zwiedzać izby, w których życie wiódł admirał, dowiecie się też o ciotecznej prababce sieleckiej gospodyni, czyli Marii Rodziewiczównie – znanej pisarce. Usłyszycie o przedziwnych zbiegach okoliczności, których bohaterami są pianino i liczne dokumenty. Wypijecie kawę z pięknej porcelany. Ale nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie inny zbieg okoliczności.
Katarzyna urodziła się w Bydgoszczy. Sama mówi, że nie wie, skąd pochodzi, bo jej ojciec rodzony w Wilnie, jego matka w Harbinie w Mandżurii, jego ojciec, czyli dziadek – w Magadanie w Rosji. Mama Katarzyny urodziła się w Mińsku, a babcia – w Stanisławowie. Dziadkowie ze strony ojca – na Krymie. Może właśnie dlatego, że przodków Katarzyny tak rzucały po świecie wichry historii, polskość jest dziś powietrzem, które przenika wszystkie jej działania. W Bydgoszczy skończyła pedagogikę. Przez chwilę popracowała ze swoim ojcem w Ośrodku Kształcenia Kierowców. W Polsce właśnie zmieniał się ustrój. W 1991 roku usłyszała, że w Bydgoszczy otwiera się radio i szukają do niego „korespondentów”. Wzięła udział w konkursie, została dziennikarką i zasiadła przy stole montażowym z dwiema wielkimi szpulami.
– Mieliśmy w radiu PiK projekt, w którym opisywaliśmy powiaty i gminy. Dostałam powiat żniński. Znajomi umówili mnie z kilkoma osobami „od kultury”. Na jednym ze spotkań zapytałam, czy ktoś słyszał o starej stodole czy młynie do zamieszkania. I ktoś nagle mówi: „A, mam pałac do sprzedania”. Pojechałam i zobaczyłam ruinę i zarośnięty park. Zakochałam się w tym wszystkim natychmiast. W kupie gruzu i grzybie na ścianach. Poczułam, że dam radę. Może dlatego, że jestem zodiakalnym Baranem – wspomina Katarzyna.
Kiedy w 2002 roku postanowili z mężem osiąść w Sielcu, wiedzieli, że piszą się na wieloletnie dźwiganie dworu z kompletnej ruiny. Na zdjęciach, które pokazuje Katarzyna, widać pomieszczenia bez dachu i okien oraz mury pokryte szarym nalotem. W budynku przez lata mieściły się i PGR, i szkoła, i świetlica wiejska, i mieszkania. Rodziewiczowie wiedzieli, że nie będą posyłać dzieci na kolonie ani też słać znajomym zdjęć z Egiptu. Od dwudziestu lat każdą złotówkę inwestują w remont domu. Dziś w nim nie tylko miejsce znajdują eksponaty, ale też twórczość uczestników konkursu plastyczno-literackiego dla dzieci, młodzieży i dorosłych, który Katarzyna uważa za swoje największe osiągnięcie.
– To Ogólnopolski Konkurs Pamięci Admirała Józefa Unruga. Gala jest zawsze 19 maja – w rocznicę nadania mu w 1925 roku przez prezydenta Stanisława Wojciechowskiego i Władysława Sikorskiego – ministra wojny, nominacji na dowódcę floty Marynarki Wojennej. Motto ostatniego konkursu brzmiało: „Unrug – człowiek z marzeń, honoru i morza”. A w tym roku brzmi: „Wolność jest w nas” – zapowiada gospodyni dworu w Sielcu.
Katarzyna, kiedy nie oprowadza po izbach „admiralskich”, maluje świetne portrety i pisze wiersze. Wydała pięć tomików. W czwartki i niedziele z gabinetu na piętrze nadaje autorskie audycje, które można oglądać na YouTube. Rozmawia o filozofii, książkach, języku polskim. Bierze udział w regionalnych imprezach, na których występuje w stroju z epoki Unruga. Koniecznie w kapeluszu, choć bywa, że założy moro i furażerkę. Co roku organizuje bieg przełajowy dla zawodowych i amatorskich maratończyków. Przełaj ma także na celu upamiętnienie Józefa Unruga. W zeszłym roku w maju Katarzyna z grantu z Narodowego Instytutu Wolności zorganizowała we dworze wystawę starych zegarów ze swojej kolekcji pod hasłem „Zatrzymane w czasie”. W tym samym roku dwór w Sielcu gościł pastora ze Żnina z jego największą w Polsce kolekcją Biblii, w tym XIV-wiecznych, pisanych rapem czy alfabetem Braille’a.
Niedawno Katarzyna pomogła lokalnym gospodyniom założyć koło. Nazwały się Kołem Gospodyń Sielskich, nawiązując w nazwie trochę do Sielca, trochę do sioła i sielskości.
– To wieś popegeerowska, panie mieszkają w blokach. I jakoś bliżej im było do „sielskości” niż „wiejskości”. Mamy swoje logo, mamy dwa różne roll-upy. Jesteśmy też na Facebooku. Spotykamy się w świetlicy wiejskiej. Robiłyśmy już pierniki i wianki. A ostatnio zaprojektowałyśmy koszulę – długa, biała, z naszytą haftowaną taśmą na kołnierzyku. Mniej chłopsko, bardziej ludowo. Będą też czarne fartuchy. Za chwilę będziemy w tym stroju występować. Mam w planach wielką imprezę – konkurs „Krasomówcza miska”. Krasomówczy i kulinarny, dla kół i organizacji działających na wsiach. Trzeba będzie przywieźć swój flagowy produkt i opowieść o nim. Ale szczegóły wciąż ustalam. I byłoby cudownie, gdyby „Tygodnik” o tym wydarzeniu napisał – kończy Katarzyna.
Artykuł ukazał się w Tygodniku Poradniku Rolniczym 8/2023 na str. 55. Jeśli chcesz czytać więcej podobnych artykułów, już dziś wykup dostęp do wszystkich treści na TPR: Zamów prenumeratę.
Karolina Kasperek
redaktorka "dział "Wieś i Rodzina"
Karolina Kasperek w "Tygodniku Poradniku Rolniczym" prowadzi dział "Wieś i Rodzina". Specjalizuje się w tematach społecznych, w tym poradach dla KGW.
Najważniejsze tematy