- W jaki sposób zaczęła się przygoda z pieśniami kresowymi Pana Ryszarda?
- O czym są dawne pieśni z Milatycz?
- Czy tylko pieśni udaje się uchronić od zapomnienia?
Jego rodzice pochodzili z Wielkopolski. Mama z podpoznańskiego Fabianowa, ojciec – z podpoznańskiego Golęczewa. Kiedy w ostatnich latach wojny rodzina nieco się powiększyła, ruszyli na „dziki zachód” po lepsze życie. Osiedli w Ustroniu Morskim i to tam urodził się Ryszard. Pomieszkali kilka lat w nadmorskiej wiosce. Mieli krowę, Rysiek prowadził ją na łąki. Kiedy o dwunastej mama przynosiła mu kwartę świeżo udojonego mleka z pianką, mawiała: „Zobacz, Rysiu, jest południe i słońce jest nad Poznaniem”. Tak tęskniła, że wszyscy wrócili do Golęczewa.
Muzyka towarzyszy mu całe życie
Ryszard pierwsze klasy podstawówki skończył w Ustroniu, ostatnie – w Golęczewie. Poszedł do liceum o profilu pedagogicznym w pobliskim Rogoźnie. Miał być nauczycielem. Ale już wtedy dawał o sobie znać sentyment do słowa śpiewanego.
– Dziadek bardzo dużo śpiewał. Głównie piosenki „brzydkie”. Mama nawet mu zakazywała. Ale dziadek raz zaśpiewał, a ja już pamiętałem – wspomina.
W liceum stawiano na wykształcenie muzyczne. Każdy nauczyciel musiał umieć na czymś grać. Ryszard grał na akordeonie i często przyśpiewkami urozmaicał spotkania, potańcówki. Zdał maturę i zdecydował, że wraca nad morze. Szukał pracy najpierw w Starogardzie Gdańskim, potem pod Gryfinem.
– Wierzyłem, że zawojuję świat. Trafiłem do Lubanowa, znalazłem pracę w podstawówce, w której uczyłem muzyki. Dorabiałem jako muzykant na weselach. Żonę poznałem na jednym z nich, kiedy przygrywałem jej wychodzącej za mąż siostrze – mówi.
Jak one śpiewają!
W 1975 roku przeprowadził się z rodziną do Pyrzyc. I wtedy zaczęła się jego amatorska etnograficzna przygoda. Zatrudnił się jako instruktor w Pyrzyckim Domu Kultury, ale znów dorabiał, przygrywając na akordeonie. Wtedy też nawiązał współpracę ze znanym w Polsce Zespołem Pieśni i Tańca Ziemi Pyrzyckiej. W 1978 założył Pyrzycką Kapelę Ludową, a pięć lat później – zespół śpiewaczy „Kresowianka”.
– Zaczęło się anegdotycznie. Pojechaliśmy kiedyś z kierownikiem domu kultury do podpyrzyckiego Letnina na Dzień Seniora organizowany przez miejscowe koło gospodyń. Wziąłem akordeon, żeby trochę pograć, pośpiewać. Ale kobiety miały swoje pieśni. Kiedy zaczęły śpiewać, nie miałem już odwagi wyciągać instrumentu. One były przesiedleńcami z Kresów, pochodziły z Milatycz pod Lwowem. Powiedziałem do kolegi, że warto byłoby zrobić z tym coś poważniejszego. I tak powstał zespół. Z nim zajęliśmy raz pierwsze miejsce, raz drugie i dwa razy trzecie na bardzo prestiżowym Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym – chwali się bard utraconych Kresów.
- Ryszard Głogowski nie potrafi opowiadać bez przygrywania. A kresowe pieśni już dawno uznał za swoje
Pieśni zachowują ducha dawnych czasów
Miejsca na pudle zapewniły im między innymi szczudrówki. To pieśni charakterystyczne dla Kresów. Śpiewane raz, w Święto Trzech Króli, przez kobiety. Panie zbierały się z samego rana, chodziły od domu do domu i wyśpiewywały życzenia dobrych plonów i szczęścia. Ryszard spisywał pieśni w dwóch wersjach – we współczesnej polszczyźnie i w gwarze milatyckiej.
– Raz w tygodniu spotykaliśmy się wieczorami w świetlicy w Letninie. Pani Helenka mówiła do pani Władzi: „Słuchaj, Władziu, a ty pamiętasz jak myśmy to śpiewali?” Wyjeżdżały stamtąd jako kilkulatki, a wyśpiewywały bezbłędnie po kilkanaście zwrotek! Wyciągałem zeszyt, one zaczynały śpiewać, a ja szybko rysowałem ręcznie pięciolinię i notowałem te nuty. Jak śpiewały na dwa głosy, to też. Potem tekst. Żadna nutka nie jest wymyślona przeze mnie. Nie nagrywałem, bo nie miałem czym. Ale wolałem słuchać i się uczyć. Jak ludzie musieli być kiedyś rozśpiewani, skoro w jednej wsi tyle pieśni?! – zachodzi w głowę Ryszard.
Milatycze istnieją do dziś, choć nie mieszkają w nich już Polacy. Po Bindudze nad Bugiem w dawnym województwie wołyńskim nie ma już śladu, a raczej jest nim przeorany czołgami szmat ziemi. Ryszard zapisał w zeszycie trzydzieści pieśni, którymi rozbrzmiewało powietrze w tej polskiej wiosce.
– Miałem wyjątkowe szczęście. Chodzę od lat jako wolontariusz do domu opieki społecznej w Pyrzycach. Przyjęto tam kiedyś starszą panią, Stanisławę Kucharz, która lubiła śpiewać. Tak śpiewała, śpiewała, i zapisałem kilkadziesiąt pieśni. Opowiedziała też o swojej młodości w Bindudze. To była duża wieś – sklepy, kościół, szkoła podstawowa, kowal. Kiedy Rosjanie weszli tam 17 września 1939, wszystkich mieszkańców – co do jednego – wywieźli na Sybir. A wieś zrównali z ziemią buldożerami – mówi o swoich bohaterach Ryszard i podśpiewuje binduską piosenkę: „A wdowiec cię nie uszanuje, kawaler ściska, przyciska, całuje...”. Pieśń o tym, że kobiecie warto zainwestować uczucia raczej w młodego.
- Ryszard (przyklęka) z zespołem „Kresowianka” podczas festiwalu w Kazimierzu Dolnym w 2010 roku. Tam kilkukrotnie zebrali najwyższe laury
Każda pieśń to historia z życia
Pieśni mówią o życiu, o uniwersalnych ludzkich doświadczeniach. O zakochaniu, weselu, śmierci. O tym, jak matka wyrzuca córce, że widziano ją z chłopakiem we wsi. Córka wyrzuca potem matce, że łatwo jej o tym mówić, bo śpi obok męża. A jej zostaje zimna ściana. Ale pieśni potrafią też między wierszami przemycać wiedzę o swoim wieku.
– Jest taka pieśń o Kasi. „Kąpała się Kasia w morzu, a koniki w pańskim zbożu, nim się Kasia wykąpała, o konikach zapomniała. Szedł Jasieńko ze Sambora, zajął koniki do dwora... Kasia z wody wyskoczyła, dwa talary wyłożyła. Jeden nowy, drugi stary....” On nie chciał talarów, tylko się z nią przespać. Ale ciekawe jest to, że można ustalić, ile lat ma piosenka. Jest tam mowa o talarach. A dziś wiadomo, że talarów na tamtym terenie nie było już w pierwszej połowie XIX wieku. Piosenka pochodzi więc najprawdopodobniej z końca XVIII wieku, kiedy zdążyła się jeszcze pojawić nowa emisja talara. Traktuję te pieśni jako dokumenty dawnych czasów. Można się dowiedzieć jak ludzie reagowali, co przeżywali, jak żyli – opowiada Ryszard.
I na dowód przytacza balladę o chłopaku, który wykorzystywał dziewczyny, a potem je zabijał. Mówię, że to piosenka o seryjnym mordercy, czyli niewiele się zmieniło.
– On mówi matce, że utopił dziewczynę. Wie pani, co mu na to odpowiedziała? „Dobrześ, synu, zrobił, żeś kochanie zabił. Nie będziesz, nie będziesz po nocach już łaził”. Nie potępiła synusia. Świat chyba zawsze ten sam – konstatuje pyrzycki dokumentalista.
Zapisuje nie tylko pieśni, ale i dawne tańce
Ryszard odkrywał nie tylko kulturę śpiewaną, ale i tę graną. Kiedy zakładał Pyrzycką Kapelę Ludową, poznał Feliksa Cieślę skrzypka z Bukowiec pod Wieluniem. Cieśla mieszkał w Pyrzycach i został członkiem kapeli. Zdążył dla Ryszarda nagrać dawne oberki, polki, walczyki, sztajerki, siberki. Sztajerek to trójmiarowy taniec szybszy od walczyka, wolniejszy od oberka. Siberek pojawił się na wsiach później niż inne tańce. Grano go na zabawach. Ryszardowi udało się uratować melodie, które grano pod Wieluniem. Od innych twórców dowiedział się, że Cieśla był ostatnim, który je znał. Teraz na swoim akordeonie Ryszard gra je podczas naszej rozmowy. Podobnie jak kawałki zagrane mu kiedyś przez Eliasza Sieniawskiego – skrzypka spod Drohobycza mieszkającego po wojnie w Dominikowie koło Drawna, który nauczył go polki z guzą, czyli węzłem. Grano ją do tańca, w którym biesiadnicy weselni, prowadzeni przez starostę, oplatali korowodem budynki gospodarstwa, a czasem pola.
W 2007 roku Ryszard z „Kresowiankami” otrzymali nagrodę imienia Oskara Kolberga za ratowanie i kontynuowanie kultury ludowej. Odbierali ją na Zamku Królewskim w Warszawie. A w 2016 roku Ryszard wydał śpiewnik „Sto pieśni kresowych ze wsi Milatycze koło Lwowa”. Stało się to możliwe dzięki profesorowi Bogdanowi Matławskiemu, profesorowi Uniwersytetu Szczecińskiego i jednocześnie pełnomocnikowi marszałka województwa zachodniopomorskiego do spraw niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Śpiewnik jest też podsumowaniem działalności „Kresowianek”. Ale Ryszardowi zostało jeszcze około dwudziestu milatyckich pieśni. Czekają też stare pieśni z Bindugi, spod Gostynina, ze wsi Święty Stanisław w dawnym powiecie kołomyjskim, z wioski Letnia koło Drohobycza i ze Święcian na dzisiejszej Białorusi. Ryszard marzy, żeby znów puścić je w obieg.
- Pyrzycki „Kolberg” ma w zanadrzu kilkadziesiąt pieśni czekających na wydanie
Karolina Kasperek
Zdjęcia: archiwum