Z artykułu dowiesz się
- Jak zarobić na żurawinie ?
- Jak uprawiać żurawinę ?
- Jakie właściwości ma żurawina ?
Z artykułu dowiesz się
Zimno, wieje, choć to jeszcze wrzesień. Wacław pyta, czy do poletka, na którym zbierana jest właśnie żurawina, podjeżdżamy, czy idziemy, bo to prawie kilometr. Decyduję się na spacer.
Po prawej – pole kukurydzy. Po lewej – coś się płoży i wygląda jak skrzyżowanie berberysu z bukszpanem. Ten pierwszy przywodzą mi na myśl czerwone jagody. Przyznam, że należę do tej części konsumentów, która żurawinę zna głównie z obecnej w świątecznych asortymentach sklepów wersji suszonej, a żurawinę w naturze widzi chyba po raz pierwszy.
– To są sadzonki, już owocujące. Albo je wykorzystamy, albo pójdą do sprzedaży. Nie, nie mogą tu zostać. Na tym poletku i tym naprzeciw jest prawie trzydzieści tysięcy. Są tu od dwóch lat, dlatego zdążył się w nich już posiać mlecz i kilka innych roślin. Ale rosną w pełnej symbiozie – opowiada Wacław.
Ucinamy sobie pogawędkę o tym wciąż mało znanym i średnio obecnym w potocznej świadomości i statystycznej kuchni owocu. Żurawina taka, jaką znamy z przekąsek, przybyła do nas z Ameryki Północnej. Ale nie trafiła na aż tak dziewiczy teren.
– Żurawinę w Polsce znano. Ale ten owoc rósł tylko na bagnach – mamy w Polsce żurawinę błotną. Jej owoc u nas jest dużo mniejszy niż w Ameryce. Wie pani dlaczego? Ponieważ kiedy Pan Bóg obdzielał świat roślinami, Indianie byli pokorni. Nie stawiali Bogu warunków. I dostali duże owoce. A Europejczycy żądali od Boga. Mówili: „Masz zrobić to, masz zrobić tamto, bo my tak chcemy”. I Pan Bóg dał nam te drobnoowocowe krzewy i powiedział: „Skoro jesteście tacy bystrzy, to będziecie się trudzić i zbierać te małe owoce”. Ta moja to jest amerykańska, wielkoowocowa. Ona też potrzebuje terenów bagiennych. A ja mam tu gleby klasy VIz. Tu nawet żyto nie urośnie. I wie pani, dlaczego ta moja żurawina daje radę? Wic polega na tym, że kiedy ją sadziłem, nie powiedziałem jej, że to nie jest bagno – Wacław opowiada legendę, którą stworzył, żeby wyjaśniać rozczarowanym przegraną Polski w tym owocowym pojedynku i ujawnia tajemnicę swojej udanej uprawy.
Dodaje, że borówka amerykańska, którą również uprawia, też wygrywa ze swoim polskim odpowiednikiem, czyli jagodą leśną. Trudno powiedzieć, kiedy żartuje, a kiedy mówi prawdę, ale i krzewy żurawiny, i borówki robią wrażenie.
Na polu kilka kobiet mozolnie, w kuckach, rozgarnia gałęzie i zbiera jagody w kolorach od bordo przez ognistą czerwień do wręcz kremowego. A nasza rozmowa przenosi się do domu, w którym Wacław i jego córka Małgorzata nie zasiądą do stołu, dopóki nie podadzą gościowi błyskawicznego deseru z banana zblendowanego z przemrożoną wcześniej żurawiną.
W miejscu, w którym dziś rosną tysiące krzewów żurawiny wielkoowocowej i setki krzewów borówki amerykańskiej, było pole, na którym nic nie chciało rosnąć. Wacław z żoną Barbarą kupili je w 1995 roku. Jego dom rodzinny stoi tuż obok. Swój przez kilka lat mozolnie budował sam. A żurawina w ich życiu pojawiła się przypadkiem i, jak to często bywa, z potrzeby ratowania zdrowia.
– Kiedy Małgosia miała kilkanaście miesięcy, to było w 1992 roku, pojawiły się u niej problemy z nerkami. Pojechaliśmy do lekarza, stwierdzono białko w moczu, lekarz przepisał antybiotyk. Sam w dzieciństwie brałem bardzo dużo antybiotyków, więc orientowałem się już trochę w dawkach. Okazało się, że to iście końska dawka, jak dla dorosłego. Ale zanim trafiłem z powrotem do przychodni, znajomy lekarz, znany z tego, że w terapii chętnie wykorzystuje również rośliny, poradził, żebym zaopatrzył się przede wszystkim w żurawinę. Przypomniałem sobie, że kiedyś widziałem chyba żurawinę na bazarze Różyckiego w Warszawie. W naszym rejonie nikt o niej nie słyszał, bo tu, pod Kołem, nie rosła. Pojechałem i wykupiłem chyba wszystko. Stało kilka staruszek, a każda miała nie więcej niż dwa kilogramy. Rozcieraliśmy tę żurawinę z miodem, żeby dało się to zjeść. Po dwóch tygodniach nie było śladu po chorobie – opowiada Wacław i częstuje konfiturą z żurawiny. A za chwilę Małgorzata donosi ich niedawny „wynalazek” – mus z żurawiny i dyni.
Kiedy się budowali, kupili gdzieś dwie sadzonki żurawiny i posadzili przy domu. W ciągu trzech lat jedna z nich umarła. Wawrzyniakowie uprawiali po omacku, podręczników nie było za wiele, poza tym Wacław mówi, że średnio im ufa.
– Kiedy zaczęliśmy rozmnażać, ukorzeniło się niewiele. Ale kiedy wzięliśmy sadzonki z tych, które się ukorzeniły, to było coraz lepiej. Zaczęły owocować, pomyśleliśmy, że coś z tego może być. Obsadziliśmy sadzonkami około pięciu arów. Dziś mamy żurawinę na około trzydziestu – wspomina Wacław.
Pierwszą większą porcję owoców uzyskali w 2008 roku. Przerabiali żurawinę na swoje potrzeby. Czego nie zużyli, rozdawali. Ale mało kto chciał żurawinę brać. Kilka lat później Wacław zapakował do dostawczaka 650 kilogramów i ruszył na giełdę we Wrocławiu.
– Ludzie długo spoglądali z ukosa na żurawinę. Bardziej wabiła ich możliwość zakupu borówki amerykańskiej. Ale żurawina? Co z niej zrobić? Dlatego wpadliśmy na pomysł, żeby do każdego zakupu żurawiny dodawać kartkę z przepisami – mówi Małgorzata i prezentuje możliwości kwaśnego owocu.
Swoim klientom proponuje przepisy na nalewkę żurawinową na mrożonych owocach, konfiturę do mięsa albo sera, sos żurawinowy, krem bananowo-żurawinowy, przysmak z żurawiną, bananem i płatkami owsianymi albo pomarańczą czy dynię w przecierze z żurawin. Na jesienno-zimowe i inne infekcje poleca rozgniecioną świeżą albo mrożoną żurawinę z miodem. I zachwala niezwykłe działanie owocu.
– Żurawina ma niezwykłe właściwości. Jest silnym antyoksydantem, źródłem witamin B1, B2 i PP. Działa na bakterie Helicobacter pylori, które wywołują wrzody żołądka, zapobiega chorobom układu krążenia, ułatwia trawienie, działa dobroczynnie w chorobie dziąseł. Ale przede wszystkim leczy układ moczowy. Jeśli na swej drodze spotka chore obszary w ciele, „najpierw zajmuje się” układem moczowym. Suplementy na zapalenie pęcherza są właśnie na bazie żurawiny – opowiada Małgorzata.
Trzy lata temu postanowiła, że będzie sprzedawać z rodzicami nie tylko owoc, ale i przetwory. Założyła rolniczy handel detaliczny. Teraz w małym sklepiku w baraczku przy domu sprzedaje napój żurawinowy za 6 zł, sok z żurawiny – koncentrat dozowany jak lekarstwo – za 12 zł, konfiturę z żurawiny za 10 zł, sos żurawinowy za 8 zł, ale też herbatkę żurawinową, pigwowiec cięty oraz sok z pigwowca i, oczywiście, przetwory z borówki. Swoją działalność nazwała „Żółty parasol”.
– Przed naszym domem postawiliśmy parasol. Był rozpięty, kiedy mogliśmy sprzedawać. I ludzie nauczyli się, że kiedy jest otwarty, to znaczy że jesteśmy i sprzedajemy owoce. To taki nasz sygnał – kończy Małgorzata.
Jeśli chcesz czytać więcej podobnych artykułów, już dziś wykup dostęp do wszystkich treści na TPR: Zamów prenumeratę.
Zdjęcia: Karolina Kasperek
Karolina Kasperek
redaktorka "dział "Wieś i Rodzina"
Karolina Kasperek w "Tygodniku Poradniku Rolniczym" prowadzi dział "Wieś i Rodzina". Specjalizuje się w tematach społecznych, w tym poradach dla KGW.
Najważniejsze tematy