Z artykułu dowiesz się
- ile rolnicy mają jeszcze zboża w magazynach?
- dlaczego dopłaty do zbóż 2023 nie rozwiążą problemów gospodarzy?
- jakie mają rozwiązania rolnicy?
- czego oczekują rolnicy ze wschodniej Polski?
Z artykułu dowiesz się
Po lewej stronie tuż za tablicą Hrubieszów Miasto, swój bieg kończy „wąski tor”, którym do Hrubieszowa docierają pociągi z kraju. Po prawej zaczyna się „tor szeroki”, kolejowa linia na wschód, na Ukrainę. Pomiędzy nimi, sporych rozmiarów, nierówny, wyłożony betonowymi płytami plac.
– To taki „plac przemienienia” – mówi Sławomir Szlachta. – To właśnie tutaj pszenica i kukurydza przemieniają się z ukraińskiej w unijną.
Sławomir Szlachta mieszka w Czerniczynie, wsi koło Hrubieszowa. Prowadzi 30-hektarowe gospodarstwo. Jest rolnikiem. Jednym z kilkuset, którzy niedawno protestowali na przejściach granicznych z Ukrainą przeciw niekontrolowanemu napływowi zboża zza wschodniej granicy. To właśnie rolnicy na tzw. ścianie wschodniej najboleśniej i na własnej skórze odczuwają skutki wahań na rynku zbóż, spowodowanych rosyjską agresją na Ukrainę. Rosja nie cofa się przed niczym, także przed wykorzystywaniem kwestii żywnościowej jako wojennego oręża.
Najpierw całkowite zablokowanie, a potem tylko częściowe umożliwienie wywozu ukraińskiego zboża przez Odessę i Morze Czarne, miało dodatkowo zdestabilizować sytuację i ceny na rynkach zbóż. I tak się stało, a przy okazji rykoszetem oberwali też rolnicy, tacy jak Sławomir Szlachta.
Alternatywą dla drogi morskiej miał być zaproponowany przez Unię Europejską wywóz ukraińskiego zboża drogą lądową, m.in. przez Polskę. Pomysł niezły: ukraińskie zboże transportowane koleją na granicę, przeładowywane na tzw. wąski tor lub na ciężarówki i transportowane do naszych portów nad Bałtykiem i na statki.
– Przyjęliśmy to ze zrozumieniem – mówi Rafał Mularczyk, rolnik z Józefina koło Chełma. Ma 200 ha ziemi. Główne uprawy to rzepak, pszenica i kukurydza, ale jest też rzodkiew oleista i burak cukrowy. – Przecież jest wojna, trzeba pomagać na wszystkie sposoby. Pamiętam, że w sierpniu na spotkaniu z rolnikami w Rakołupach minister Kowalczyk zapewniał, że nasze zboże nie potanieje, bo to z Ukrainy wszystko pojedzie tranzytem.
Rafał Mularczyk z Józefina k. Chełma. Ma 200 ha, główne uprawy to rzepak, pszenica i kukurydza, ale jest też rzodkiew oleista i buraki. W magazynach leży 90% zbiorów.
– Około 5 listopada rozpoczął się gwałtowny napływ zboża z Ukrainy – mówi Wiesław Gryn z Rogowa koło Zamościa. Gospodaruje na 320 ha, a razem z córką i synem mają 900 ha. Gleba od dwójki do IVb: rędziny, lessy, czarne ziemie pobagienne. Jak niemal wszyscy w tej okolicy to „zbożowiec”. Uprawia pszenicę, kukurydzę i rzepak, a także buraki.
Z każdym dniem listopada było coraz gorzej. W punktach skupu spadały ceny zboża i oleistych. Pojawiły się trudności w ogóle ze sprzedażą zboża. Wróciło coś dawno niewidzianego w polskim rolnictwie: zapisy.
– Magazyny Elewarru nie skupują, tylko robią zapisy na skup za miesiąc – mówi Wiesław Gryn. – Ale to zapisy bez ceny. Będzie obowiązywać cena dnia. Na razie magazyny nie skupują w ogóle, bo się wszyscy zasypali tanim ukraińskim zbożem. To dlatego ceny wciąż spadają.
Wiesław Gryn ze wsi Rogów k. Zamościa. Razem z córką i synem mają 900 ha ziemi. Uprawiają pszenicę, kukurydzę i rzepak, a także buraki. W magazynach ma jeszcze 300 t rzepaku.
– Dziennie do Polski jednym tylko „elhaesem” [LHS to dawna kolejowa Linia Hutniczo-Siarkowa – przyp. red.] wjeżdża 6 wahadeł. To jest 12 tys. ton – mówi Szlachta.
– Według naszych informacji i wyliczeń na samą Lubelszczyznę wjechały już blisko 4 mln ton zboża, w tym milion ton zboża technicznego – mówi Piotr Olszewski, rolnik z Kamienia pod Chełmem.
Piotr Olszewski ze wsi Kamień k. Chełma. Gospodaruje na 70 ha. Uprawy to pszenica, kukurydza, rzepak i śladowe ilości ziemniaka. W magazynach zostało 100 t ziarna.
Rolnicy z Zamojskiego i Chełmskiego zawiązali Stowarzyszenie „Oszukana wieś”, które w styczniu było organizatorem rolniczych protestów na ścianie wschodniej.
– To zboże jest przeładowywane na bocznicach na wąski tor albo do ciężarówek. I można powiedzieć, że w trakcie tego przeładunku przestaje być ukraińskie, a staje się unijne. I rozlewa się po okolicy: bliższej i coraz dalszej. Wszystkie magazyny są nim zasypane. Oczywiście, to zboże jest znacznie tańsze niż zboże od nas.
Podobno najlepsze interesy robi się podczas wojny. I tak jest też w tym przypadku. Bardzo szlachetna idea pomocy ukraińskim sąsiadom, broniącym swej ojczyzny, w wywozie ich największego eksportowego aktywa, jakim jest zboże, zderzyła się brutalnie z okołowojenną rzeczywistością, w której nie brakuje wszelkiej maści cwaniaków, gotowych zarobić na wszystkim. Po jednej i po drugiej stronie granicy. Jak to się odbywa?
– W Hrubieszowie przy stoliku w restauracji siedzi dwóch Ukraińców i tam się kupuje ukraińskie zboże – opowiada Wiesław Gryn. – Potworzyło się bardzo dużo spółek z kapitałem ukraińskim, które zajmują się upłynnianiem tego zboża. Fałszowana jest dokumentacja. Podczas styczniowych protestów jeden z kierowców przewożący zboże pokazał rolnikom dokumenty wwozowe, na których figurowała firma, której najzwyczajniej nie ma.
– Przywożą zboże ciężarówkami w big-bagach. Szybko się je rozładuje, przesypie do silosu, wymiesza i sprawa jest nie do wykrycia. Proszę pana, rolnicy dobrze wiedzą, kto się obkupił ukraińskim tanim zbożem – mówi Szlachta.
– Mam informację z dwóch źródeł na Ukrainie – mówi Gryn. – Po tamtej stronie pszenica kosztuje 540–600 zł/t. Przerzut kosztuje 200 zł, a więc u nas można ją kupić za nieco ponad 800 zł. No to wielu się na to rzuciło, by zarobić. W efekcie magazyny zbożowe we wschodniej Polsce zasypane są zbożem ukraińskim, a polscy rolnicy swoim własnym. – Mam u siebie jeszcze jakieś 300 ton rzepaku, czyli jedną czwartą całej produkcji – dodaje.
Krzysztof Panasiewicz z Hrubieszowa. Ma 290 ha. Połowa areału to pszenica, 30% rzepak, 20% buraki i strączkowe. Zostało mu ok. 400 t pszenicy, których nie ma gdzie sprzedać.
Roman Drelczuk ze wsi Strupin Mały k. Chełma. Gospodaruje na areale 85 ha. Pszenica to główna uprawa w strukturze zasiewów. Został mu cały pełny silos ziarna.
Rolnicy liczą straty, ale na razie, póki nie sprzedadzą ziarna, są to straty hipotetyczne.
W gorszej sytuacji są uczciwe punkty skupu, które nie kupowały ukraińskiego zboża, tylko polskie. Ci przedsiębiorcy pieniądze wydali, płacąc rolnikom po cenach sprzed załamania rynku. Maria Sapiło wraz z mężem na rynku skupowym w Zamojskiem działają od 1990 roku. To jedna z największych firm skupowych w tym regionie.
– Mamy w magazynach kilkadziesiąt tysięcy ton polskiego zboża – mówi Maria Sapiło i dodaje: – Tego z Ukrainy nie kupowaliśmy, chociaż propozycji było wiele. Przyjeżdżali kierowcy ciężarówek wyładowanych zbożem. Otrzymaliśmy też nawet ofertę mailem. Kolejny problem to jakość przywożonego ziarna.
– Nierzadko to zboże w źle zabezpieczonych wagonach czeka ileś dni na rozładunek, moknie, przemarza, pleśnieje – mówi Piotr Olszewski.
– Mało kto pamięta, że w Ukrainie nie ma ograniczeń w stosowaniu środków ochrony roślin, które w UE są zabronione. Nie ma też zakazu stosowania GMO – zwraca uwagę Szlachta. – A skoro na granicy nie bada się tego zboża, które potem nielegalnie trafia na polski rynek, to pojawia się pytanie o to, czy wyprodukowana z niego żywność spełnia unijne normy?
Rolnicy z „Oszukanej wsi” na początku lutego spotkali się z wicepremierem Henrykiem Kowalczykiem. – To, co usłyszeliśmy od głównego lekarza weterynarii, potwierdziło nasze przypuszczenia. Kontrole na granicy są dopiero od stycznia – mówi Marcin Sobczuk. – Robione są trzy razy w tygodniu po próbce na każdym z trzech przejść. Na pobrane w sumie 34 próbki, trzy były skażone. Wykryto mikotoksyny, pleśnie i pozostałości pestycydów.
Podczas styczniowych protestów ciężarówka ze zbożem wpadła do rowu. Rolnicy zebrali próbki ziarna i dali do badania. – Wykazało liczbę opadania 114 i 2800 DON – mówi Wiesław Gryn. – W próbkach z innego auta stwierdzono białko na poziomie 8–8,5%, a od nas wymaga się 12,5%.
Rolnicy domagają się rzetelnych kontroli i pełnych danych o ilości przywożonego ziarna. Ich zdaniem nikt nad tym nie panuje.
– Nie chcemy dopłat do skupu – mówią rolnicy.
– To jałmużna, która nie załatwi sprawy. Jeśli już dopłaty, to do eksportu polskiego zboża.
– Obiecywanie wzmocnienia kontroli na granicach to mrzonki i w naszych warunkach jednak utopia – uważa Marcin Sobczuk. – Trzeba uszczelnić tranzyt. Są przecież linki celne, są GPS, są plomby. Trzeba tylko chcieć zrobić porządek. Z lewym olejem napędowym jakoś dali radę.
Marcin Sobczuk ze wsi Wysoka kolo Zamościa. Wraz dwoma braćmi uprawia 400 ha ziemi. Sieją i zbierają pszenicę, kukurydzę, rzepak i buraki. W ich magazynach zalega 1300 ton pszenicy.
kb
Fot. Siara/Jakubowski
Karol Bujoczek
<p>Redaktor Naczelny „top agrar Polska”, specjalista w zakresie rolnictwa, polityki rolnej i ekonomiki gospodarstw</p>
Najważniejsze tematy