r e k l a m a
Partnerzy portalu
Strona główna>Wiadomości>Rolnik z Ryk w pożarze gospodarstwa stracił majątek wart ponad 1 mln złotych
Rolnik z Ryk w pożarze gospodarstwa stracił majątek wart ponad 1 mln złotych
30.04.2020
Katarzyna i Piotr Gajowie od 15 lat razem prowadzą gospodarstwo mleczne stale powiększając stado bydła i modernizując park maszynowy. Dużą część zgromadzonego sprzętu oraz kilkuletni garaż na maszyny rolnicy stracili w ciągu niespełna godziny. W sobotę 18 kwietnia młodzi hodowcy z Kopiny przeżyli wstrząs, po którym jeszcze nie mogą dojść do siebie. W ich gospodarstwie wybuchł pożar, który strawił majątek o wartości przekraczającej milion zł.
– Cały czas pracujemy, inwestujemy, a wystarczyła chwila, żeby tyle majątku uległo zniszczeniu. Przygotowywałem miks w wozie paszowym, a żona doiła krowy, gdy zobaczyłem ogień w stodole. Pożar rozprzestrzeniał się momentalnie. W stodole utrzymywaliśmy także prawie 40 jałówek, które szybko udało się wypędzić na zewnątrz. Na szczęście ogień nie doszedł do tej części. Ogień ze stodoły przedostał się do przylegającego do niej garażu, w którym oprócz maszyn rolniczych składowane były nawozy mineralne. W niedzielę były oględziny policji i straży pożarnej i na chwilę obecną nie ma jeszcze ekspertyzy potwierdzającej przyczyny pożaru – mówi Piotr Gajowy.
r e k l a m a
Złośliwość rzeczy martwych
W akcji uczestniczyło blisko 10 zastępów straży, w tym jednostki państwowe oraz ochotnicze takie jak: OSP Kopina, OSP Stanin, OSP Jedlanka, OSP Szyszki, OSP Krzywda i OSP Gózd.
Gospodarze są dodatkowo rozgoryczeni, bo pomimo szybkiego przybycia straży pożarnej pożar nie został w porę opanowany.
– Jakby w naszej miejscowości był sprawny hydrant, to spaleniu uległaby tylko część stodoły. W momencie, kiedy przyjechali strażacy i rozłożyli węże do hydrantu, żadna maszyna nie była jeszcze w ogniu. Gdyby wówczas zaczęli gasić, straty byłyby niewielkie. Niestety, okazało się, że hydrant jest uszkodzony i nie da się z niego pobierać wody. Przez około 20 minut druhowie czekali na przyjazd jednostek z wodą. Dodatkowo 8 ochotników z OSP w Fiukówce ubrało się w mundury strażackie i było w gotowości do przyjazdu. Jednak nie otrzymali oni zgody na wyjazd z PSP w Łukowie. W związku z tym niektórzy z nich przebrali się i przyjechali po cywilnemu pomagać w akcji gaśniczej – mówi Piotr Gajowy.
– Bardzo szybko otrzymaliśmy informację o pożarze w Kopinie i w niedługim czasie byliśmy gotowi do wyjazdu. Nasza jednostka jest w KSRG, więc zadzwoniłem do dyżurnego operacyjnego, który kazał nam czekać, więc czekaliśmy na dyspozycje. Jako naczelnik jednostki z jednej strony mogłem podjąć decyzję o wyjeździe, ale ze względu na II stopień zagrożenia spowodowany suszą, nie mogliśmy wyjechać bez zgody dyżurnego dyspozytora. Po około 30 minutach przez naszą miejscowość przejechał wóz strażacki z dalej położonej OSP w Krzywdzie. Jednostka ta także jest włączona do KSRG. Strażacy z Krzywdy przejechali przez teren 3 gmin do tego pożaru, a my z remizy do miejsca zdarzenia mieliśmy 8,5 km. Straż ze Stanina dojechała na godzinę 18,18, a my mogliśmy być w Kopinie pierwsi zaraz po 18. Mamy na samochodzie 5 tys. litrów wody i może gdybyśmy pojechali, to działania gaśnicze byłyby przeprowadzone szybciej i straty byłyby mniejsze. Niestety, czasu nie można cofnąć, ale trzeba wyciągnąć wnioski na przyszłość – mówi Stanisław Kot, naczelnik OSP Fiukówka.
Sąsiedzi nie zawiedli
Katarzyna i Piotr Gajowie są ludźmi bardzo lubianymi przez znajomych i potwierdzeniem tego była pomoc okolicznych mieszkańców.
– Jestem wdzięczny za pomoc okazaną przez sąsiadów. Nawet strażacy odjeżdżając zwrócili uwagę na wyjątkowo aktywną pomoc sąsiadów i kolegów podczas walki z żywiołem – mówi pan Piotr.
- Gospodarze podkreślają, że gdyby były sprawne hydranty, to skala zniszczeń byłaby znacznie mniejsza
- – Do naszej stodoły przylega stodoła sąsiada, a do jego budynków kolejne. Szczęście w nieszczęściu było takie, że w sobotę wiatr był niezbyt silny i wiał w przeciwną stronę – mówi Piotr Gajowy
- Pustaki na ścianach garażu rozsypują się w rękach
W pożarze spłonęła część stodoły i garaż na maszyny, który wybudowany został w 2014 roku. Budynek ten miał 8 m szerokości i 30 m długości. Jego ściany wymurowane zostały z pustaków porotherm. Więźbę dachową stanowiły bindry drewniane.
– Dach na garażu spłonął doszczętnie, a ściany to raczej do niczego nie będą się nadawały. Pustaki porotherm kruszą się w dłoni. Nie było jeszcze rzeczoznawcy, ale te ściany będą się nadawały tylko do rozbiórki. Przyczepę miałem ubezpieczoną w jednej firmie, a gospodarstwo w drugiej firmie, ale do dzisiaj, czyli 21 kwietnia nie dojechał do mnie żaden przedstawiciel tych firm – mówi Piotr Gajowy.
W pożarze u państwa Gajowych spłonęły także dwie przyczepy samozbierające, prasa zwijająca, kombajn zbożowy John Deere, kosiarka dyskowa Pottinger. Zniszczeniu uległy także nawozy mineralne, dwa zbiorniki z RSM-em oraz ponad 20 t nawozów granulowanych.
– Najbardziej dotkliwą stratą jest spłonięcie przyczepy samozbierającej Strautmann o pojemności 38 m3, która została zakupiona w styczniu br. Żeby zapłacić za przyczepę wzięliśmy kredyt i załatwialiśmy wniosek na dofinansowanie. Maszyna uległa całkowitemu zniszczeniu i teraz nie wiemy co będzie dalej. Pod wpływem temperatury rama i pozostałe elementy uległy zdeformowaniu. Przyczepa nabyta jest w leasingu przez bank i Agencję. Jeszcze nie przeszło dofinansowanie, a nie możemy wycofać jej z wniosku, a 5 lat nie można maszyny zakupionej z dofinansowaniem sprzedać. Przez koronawirus żadne firmy normalnie nie pracują. Można tylko złożyć pismo. Zanim pismo dojdzie i zanim wróci odpowiedź, to mijają tygodnie. Niedawno zakupiliśmy także prasę zwijającą na wniosek o dofinansowanie i praktycznie nic z niej nie zostało – mówi Piotr Gajowy.
Szczęście w nieszczęściu
Dla państwa Gajowych straty spowodowane pożarem są ogromne, ale niewiele brakowało, aby doszło do jeszcze większej tragedii.
– Do naszej stodoły przylega stodoła sąsiada, a do jego budynków kolejne. Szczęście w nieszczęściu było takie, że w sobotę wiatr był niezbyt silny i wiał w przeciwną stronę. Gdyby wiało tak jak w piątek, to ogień rozprzestrzeniłby się na kolejne budynki i spłonęłoby prawie pół wsi. Na sąsiednim siedlisku zapaliła się sucha trawa i ogień przesuwał się w kierunku sąsiednich gospodarstw, ale udało się go ugasić – mówią właściciele.
- – Kombajn dogaszaliśmy do drugiej w nocy – mówi Katarzyna Gajowy
- Gospodarz nie zdążył jeszcze ani razu wyjechać tą maszyną na łąkę
- Katarzyna i Piotr Gajowie gospodarują na powierzchni około 50 ha, z czego około 20 ha stanowią grunty własne, a pozostałą część dzierżawione. Na 13 ha uprawiana jest kukurydza, 17 ha stanowią użytki zielone, a na pozostałej części wysiewane są zboża takie jak pszenica, pszenżyto i jęczmień. Stado bydła liczy około 85 sztuk, z czego 45 to krowy dojne, 2 sztuki to buhaje rozpłodowe, a pozostałą część stanowią jałówki w różnym wieku. Surowiec w ilości około 350 tys. litrów dostarczany jest do SM Ryki. Stado objęte jest oceną użytkowości mlecznej, a średnia roczna wydajność od sztuki wynosi od 10 do 10,5 tys. kg.
Pani Katarzyna i pan Piotr podkreślali, że nie chcą nikogo prosić o pomoc. Jednak pieniądze z ubezpieczenia na pewno nie wystarczą na odbudowę i odkupienie straconego mienia.
– Na pewno jako SM Ryki w miarę naszych możliwości nie pozostawimy naszego dostawcy samemu sobie. Postaramy się założyć komitet pomocowy, aby mogło powstać specjalne konto umożliwiające wsparcie poszkodowanych rolników. Niestety, przy aktualnej sytuacji, gdy większość instytucji pracuje zdalnie, będzie to proces długi i trudny – mówi Zenon Więk, wiceprezes zarządu SM Ryki.
Ze swojej strony zapewniamy, że gdy tylko powstanie konto pomocowe jego numer opublikujemy na naszych łamach.
Józef Nuckowski
Zdjęcia: Józef Nuckowski
Zdjęcia: Józef Nuckowski
Masz pytania?
Zadaj pytanie redakcjir e k l a m a
r e k l a m a
Najważniejsze tematy
r e k l a m a