Hodowcy i pracownicy branży komentują sytuację na rynku trzody chlewnej. Co mówią o cenach świń?
Stabilizacja na rynku wieprzowiny i utrzymujące się od miesięcy stosunkowo wysokie ceny żywca wieprzowego pozwalają odrabiać straty rolnikom. Na rynku od lat nie było takiego ożywienia. Sprawdzamy, jak obecną sytuację komentują uczestnicy rynku.
Cyrkulacja na rynku świń
Cena tuczników jest niezła, ale czy wszystko jest dobrze? Takie pytanie postanowiliśmy zadać producentom i hodowcom świń, a także innym osobom związanym z branżą trzodową. Okazuje się, że nic nie jest czarne lub białe. Jest jeszcze wiele odcieni szarości. Po dobrym, letnim okresie, w jesień weszliśmy z redukcją cen tuczników i warchlaków. Czy te kilka miesięcy wystarczyło, by odrobić straty po kryzysie? Czy producenci świń chcą rozwijać swoją działalność? Zapytaliśmy, z jakimi problemami boryka się nasz sektor.
Hodowczyni, producentka prosiąt: Żyjemy w strachuCeny tuczników i warchlaków dyktują dziś duzi światowi gracze. To powoduje, że my, rolnicy – producenci prosiąt żyjemy w ciągłym strachu. Nie ma co ukrywać, że cieszymy się za każdym razem, gdy cena tuczników idzie do góry i sytuacja rynkowa się stabilizuje. Wtedy chce nam się pracować, łapiemy wiatr w żagle, bo widzimy sens naszej działalności. Inaczej jest, kiedy przychodzi czas, że warchlaki tanieją, tak jak to ma miejsce teraz. Wtedy zaczynamy się bać. Ceny w dół Oboje z mężem z niepokojem sprawdzamy co czwartek duńską giełdę, bo wg niej ustalamy ceny warchlaków. Nasz niepokój zawsze budzi obniżka cen tuczników, bo jak klient jest zadowolony i uzyskuje zadowalające stawki za swoje świnie, to nie negocjuje z nami ceny. Odbiera zamówione prosięta, a my dzięki temu nie martwimy się o zbyt. Dla nas najcięższy był okres, poza drastycznie niskimi cenami, kiedy warchlaki sprzedawaliśmy po 80 zł/szt., kiedy afrykański pomór świń pojawił się w naszym województwie, w okolicy Grabicy, gdzie mamy klientów odbierających warchlaki. Szczęśliwie udało się to wszystko przetrwać, do dziś nie wiemy jak, ale się udało. Trzeba podkreślić, że straciliśmy przez kryzys niemal wszystkie oszczędności. A teraz znów obserwujemy na giełdzie redukcję cen. Bardzo nas to niepokoi. W ciągu ostatniego miesiąca ceny warchlaków spadły o ponad 100 zł/szt. Przy obecnych stawkach 410 zł/szt. jeszcze zarabiamy. Pytanie natomiast brzmi: jak długo? Zaciągamy hamulec Nie narzekamy, bo nadal, choć wolniej, odrabiamy straty. Planowaliśmy w niedalekiej przyszłości budowę tuczarni po to, by mieć bufor bezpieczeństwa na okres ewentualnego kolejnego kryzysu, ale wstrzymujemy się z rozpoczęciem prac. Najpierw musimy odbudować oszczędności i przekonać się, że rynek się ustabilizował. Nie znaczy to, że zupełnie rezygnujemy z inwestycji. Planujemy modernizację systemu żywienia loch karmiących na porodówce, jednak nauczeni doświadczeniem ostatnich 2,5 roku oglądamy każdą złotówkę z każdej strony, zanim ją wydamy, czy zainwestujemy. |
Inwestują, bo muszą
Rok 2023 r. jest niezły, szczególnie porównując z zeszłym rokiem, który był katastrofalny. Jednak jeżeli chodzi o skłonność producentów świń do inwestycji, to nie jest ona duża i wynika głównie z musu, a nie z chęci. Widać, że inwestują w zasadzie tylko ci rolnicy, którzy już wcześniej utrzymywali świnie na dosyć dużą skalę i teraz tę skalę zwiększają. Co znamienne, tuczarnie zazwyczaj stawiają producenci prosiąt, bo sami wolą wytuczyć świnie. To są ci rolnicy, którzy bardzo dotkliwie doświadczyli zapaści na rynku prosiąt, kiedy koniunktura poleciała na łeb, na szyję i nie mieli komu sprzedać wyprodukowanych zwierząt. Odbiorcy się od nich odwrócili i sami musieli radzić sobie z problemem. Drugą grupą są rolnicy produkujący w cyklach otwartych, tuczarze, którzy zdobyli już wcześniej, przed kryzysem pozwolenia na budowę i kończy się im czas na wykonanie inwestycji.
Duża rozwaga
Nadmiernego optymizmu w branży trzodowej nie ma. Producenci świń odrabiają straty, ale duża niepewność jest nadal bardzo wyczuwalna. Długotrwały kryzys spowodował, że obecnie przy podejmowaniu decyzji o inwestycji są oni bardziej ostrożni i to akurat jest dobre. Wszystkie przyszłe inwestycje są planowane o wiele rozważniej.
Nie ma się co dziwić, branża jest nadal w nie najlepszej kondycji. Wskaźnikiem stanu naszego sektora jest samowystarczalność w produkcji mięsa wieprzowego, a tej nie mamy od lat. W Polsce są idealne warunki do produkcji świń. Nie jest za gorąco, jak w Hiszpanii ani za zimno, jak w Szwecji czy Finlandii. Mamy pokaźny areał upraw, dużo ziemi, która potrzebuje gnojowicy i obornika, bo notujemy brak składników pokarmowych w glebie. Mamy też ludzi, którzy umieją hodować i produkować, tylko nie mamy świń.
Najważniejszymi przyczynami są problemy w uzyskiwaniu pozwoleń na budowę budynków inwentarskich i brak następców, którzy chcieliby przejąć schedę po rodzicach. Młodzi ludzie z małych i średnich gospodarstw nie są zainteresowani rozwijaniem produkcji świń. Brakuje rozwojowych stad średniej wielkości i młodych, którzy wiążą przyszłość z tą branżą i chcieliby zwiększać skalę produkcji.
Remontują na potęgę
Kryzys spowodował, że część naszych klientów ze względów ekonomicznych zrezygnowała bądź mocno ograniczyła remont stada podstawowego. Niektórzy wybierali loszki z tuczu. Wśród nich później obserwowaliśmy pogorszenie wyników produkcyjnych, niższą skuteczność krycia i gorszą jakość rodzących się miotów. Nie ma co się dziwić, bo jeżeli ktoś musiał wybierać pomiędzy zapłaceniem za horrendalnie drogie wówczas pasze lub energię a zakupem loszek hodowlanych, wybierał wykarmienie zwierząt. Część naszych klientów nie zrezygnowała z remontu i te stada bez negatywnych skutków przetrwały. Niestety, straciliśmy też dobrze prosperujące gospodarstwa przez to, że wpadły w strefę ASF i sprzedawały świnie w zapaści cenowej nawet 70–80 groszy taniej niż reszta rynku. Część poddała się i zlikwidowała świnie.
Od stycznia 2023 r. nastąpiła zmiana kierunku, rolnicy po wzroście cen świń natychmiast lawinowo zaczęli zamawiać loszki, a my musieliśmy stanąć na wysokości zadania i je dostarczyć. Posiłkując się francuskimi zwierzętami – udało się. W najgorętszym okresie trzeba było na loszki czekać nawet do 3 miesięcy. Teraz trwa to dwa miesiące.
Producent prosiąt i tuczników: Zostali tylko fanatycy
Rolnicy, producenci świń i ci produkujący warchlaki, i ci produkujący tuczniki znów mają obawy, że rynek wieprzowiny ponownie się załamie. Powodem tego są skokowe obniżki cen tuczników i warchlaków, jak te w połowie października br. Już teraz widoczne są zatory w sprzedaży prosiąt, bo tuczarze boją się zasiedlać tuczarnie. Nie ma się co dziwić, kiedy ktoś kupił warchlaki po 550 zł/szt., a teraz sprzedaje za 9,50 zł/kg wbc. Oczywiście, w najlepszej sytuacji są producenci świń w cyklu zamkniętym. Ci mogą spać spokojnie. W czerwcu tego roku zarabiali bardzo dobrze, a teraz zarabiają już tylko dobrze. Grzechem byłoby narzekanie.
Boom na loszki
Z punktu widzenia lekarza weterynarii największe ożywienie w branży obserwowałem na początku tego roku. Rolnicy masowo wstawiali loszki hodowlane. Zdecydowanie poprawiły się przepływy finansowe, bo trzeba powiedzieć, że w zeszłym roku mieliśmy bardzo poważne zatory finansowe i zaległości u klientów. Ta sytuacja przez ostatnie pół roku zdecydowanie się poprawiła. Tym niemniej w czasie kryzysu, w marcu zeszłego roku, zużycie szczepionek spadło o ok. 30%. Wynikało to z likwidacji małych stad, liczących po kilka loch i redukcji liczebności loch np. ze 120 do 80, w stadach, które utrzymały produkcję. Moi klienci wiedzą, że weterynaria nie jest tą dziedziną, na której warto oszczędzać. Stanowi ona 5–7% kosztów, a oszczędności na niej mogą powodować ogromne straty. Dlatego podczas kryzysu nie rezygnowaliśmy z niczego ani z profilaktyki, ani z leczenia i nie ma co ukrywać, musiałem część rolników kredytować w tym czasie. Na szczęście jesteśmy lecznicą, która ma wiele nóg, bo obsługujemy też bydło, konie i małe gatunki zwierząt. Gdybym miał lecznicę obsługującą wyłącznie trzodę, byłoby bardzo ciężko.
Profesjonaliści
Trzeba powiedzieć, że na naszym rynku zostali już tylko fanatycy, którzy produkują profesjonalnie i dobrze. Dziś problemem dla nas jest prawo, które bezpodstawnie pozwala blokować inwestycje. Drugim największym zagrożeniem jest to, że mamy na rynku monopol i to koncerny dyktują ceny, a reszta zakładów mięsnych za nimi podąża.
Producent tuczników: Nie ma stabilizacji
Z punktu widzenia osoby zajmującej się tuczem muszę przyznać, że latem zarabialiśmy dobrze i bardzo dobrze. Bo mimo że ceny warchlaków były historycznie wysokie, redukcja cen zbóż i innych komponentów paszowych dawały nadzieję na przyszłość. Większość z nas się tymi relacjami zachłysnęła. Uważaliśmy, że ceny dotrą do 12 zł/kg wbc, potem spadną o być może 1 zł i w takim rzędzie cen się będziemy poruszać. Tymczasem już na przednówku docierały do nas prognozy, że pod koniec lata tuczniki mocno stanieją. I to się sprawdziło.
Obecnie pomimo tanich pasz, przy bardzo wysokich kosztach zakupu warchlaków, miesiąc czy dwa temu jesteśmy znów pod kreską. Ci, którym udało się taniej kupić prosięta i sami produkują paszę, wychodzą dziś na zero. Mieszanki kupne to dziś wydatek rzędu 1200–1300 zł/t. Samemu wyprodukuje się je około 200 zł taniej. Kuriozalne jest to, że polskie warchlaki potrafią być droższe niż te z importu. Do 400 zł/szt. cena warchlaków jest znośna i bezpieczna. Nawet przy cenie tuczników poniżej 10 zł/kg wbc nie będziemy stratni. W obecnych realiach znów nie zarabiamy. Żeby odrobić straty, tak by mały dołek świński mnie nie położył, ceny co najmniej jeszcze dwa rzuty musiałyby być takie, jak latem.
Warchlaki z importu?
Nie wiem, jak będzie wyglądać przyszłość, ale o rozwoju i inwestycjach na razie musimy zapomnieć. Inwestują tylko ci, którzy mają dochody z innej działalności. Nie ma wizji stabilizacji w tuczu. Producenci prosiąt w Polsce kasują za nie jak za zboże i nie rozumieją, że jak nas nie będzie, to nie będą mieli dla kogo produkować warchlaków. Wszyscy sugerujemy się cenami duńskimi, więc niech polski warchlak kosztuje tyle, co duński, ale bez kosztów transportu. Nasi producenci warchlaków dzisiaj kasują jeszcze koszty transportu i marżę firmy pośredniczącej. No tak to nigdy nie wyjdzie.
Byłem patriotą wiele lat, ale jestem zmuszony zainteresować się warchlakami z importu. Szkoda, że wśród nas, polskich rolników nie ma chęci wypracowania takiego systemu, by tuczarze i producenci prosiąt zarabiali stabilnie podczas hossy i mieli równo gorzej podczas bessy.
Odchowują każde prosię
Takiej dobrej korelacji cenowej pomiędzy cenami świń a kosztami pasz, jaką mogliśmy oglądać kilka tygodni temu, nie było nigdy. Nadal stosunek ten jest zadowalający i niewielu jest tych, którzy narzekają. Pasze potaniały średnio o 30–35%. Obecnie utyskują ci, których kryzys doprowadził do dużego zadłużenia. Reszta raczej już odrobiła straty i stabilnie zarabia, szczególnie zaś ci, którzy produkują w rodzinnych gospodarstwach, w cyklach zamkniętych. Mimo korzystnych cen pasz producenci świń nie są skłonni inwestować we wzbogacanie mieszanek paszowych. Pieniądze, które dziś zarabiają, lokują w odkładane przez miesiące remonty, naprawy i oczywiście w materiał hodowlany. Co wyraźnie widoczne, bardzo duży nacisk rolnicy kładą na odchów każdego, nawet najmniejszego prosięcia. W ciągu jednego kwartału wzrosła sprzedaż preparatów mlekopochodnych i mlekozastępczych oraz innego rodzaju mieszanek służących do ratowania tzw. minus wariantów, bo każde prosię jest dziś na wagę złota. Wydaje się, że ze względu na ograniczoną podaż tuczników w Europie, ceny nie bądą dalej spadać.
Ceny zbóż raczej nie będą się drastycznie zmieniać, więc koszty żywienia nie powinny w najbliższym okresie wzrastać. Nie posunę się do twierdzenia, że jest tak dobrze, że z kopyta ruszymy z odbudową pogłowia, ale myślę, że producenci będą spokojnie zarabiać godziwe pieniądze.
aku
fot. Kurek
Anna Kurek
<p>redaktor „top agrar Polska”, zootechnik, specjalistka w zakresie hodowli trzody chlewnej.</p>
Najważniejsze tematy