Leśnicy i myśliwi vs wirus - jak to wygląda na froncie?
W Lubuskiem w starciu z pomorem udział biorą poza służbami weterynaryjnymi leśnicy i myśliwi. Zobaczcie, co się dzieje na froncie.
Afrykański pomór świń (ASF) jest obecny w Polsce od 6 lat. Od listopada zeszłego roku walczy z nim rzesza ludzi na zachodzie Polski, głównie w województwie lubuskim, ale również w zachodniej części Wielkopolski i na północy Dolnego Śląska. Tam choroba dziesiątkuje dziki. Do 18 lutego odnotowano tylko na gruntach zarządzanych przez zielonogórską dyrekcję Lasów Państwowych (LP) ponad 250 przypadków. Walka z ASF ze względu na ogromne połacie lasów w tamtejszym regionie, blisko 50% lesistości, spadła w ogromnej mierze na Inspekcję Weterynaryjną (IW), myśliwych i pracowników LP.
Godzina zero
– Ponad rok przed pojawieniem się ASF w woj. lubuskim przygotowywaliśmy się na taką ewentualność. Przewidywaliśmy wraz z IW i Polskim Związkiem Łowieckim (PZŁ) różne scenariusze. W połowie 2019 r. mieliśmy gotowy dokument określający procedury, siły i środki, jakie będą konieczne w razie pojawienia się choroby w naszym regionie – mówi Wojciech Grochala, dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych (RDLP) w Zielonej Górze. Jego zdaniem dlatego udało się tak sprawnie przeprowadzić wszelkie działania nakazane podczas posiedzenia sztabu kryzysowego 15 listopada 2019 r. przez wojewodę.
Płoty mające zapobiegać rozprzestrzenianiu się ASF są budowane tak, żeby nie ograniczać prowadzenia prac leśnych oraz nie zamykać dróg. W miejscach, gdzie ogrodzenie przecina się z drogą, powstają tzw. rękawy o długości do 150 m. Równolegle do prac związanych z budową ogrodzenia trwały poszukiwania padłych dzików. Tutaj bardzo duże było również zaangażowanie myśliwych.
– Około 80 osób przeszukiwało ten teren. Szybko okazało się, że mamy przypadki pomoru poza ogrodzonym obszarem. Dlatego podjęto decyzję o odgrodzeniu płotem województwa lubuskiego od Wielkopolski i Dolnego Śląska – przypomina Grochala. Dzięki współpracy wojewodów z tych trzech województw równolegle budowano ogrodzenie. W sumie na terenie RDLP powstało ok. 119 km płotu, który kosztował ok. 2 mln zł.
Jest zmęczenie
RDLP w Zielonej Górze zarządza ok. 438 tys. ha obszarów leśnych, jednak ich zasięg przekracza 880 tys. ha. Znajduje się tutaj 20 nadleśnictw zatrudniających ponad 500 osób pracujących w terenie, które są angażowane w walkę z ASF poprzez stały monitoring terenów leśnych.
– Sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje ze względu na to, że od początku marca wchodzimy w okres zwiększonego zagrożenia pożarowego. Do października prowadzimy całodobowy monitoring przeciwpożarowy. Obawiam się, że fizycznie nie będziemy mieli możliwości wypełnić wszystkich nałożonych na nas zadań. Pracownicy RDLP są już poważnie zmęczeni tymi dodatkowymi obowiązkami – przyznaje dyrektor.
Musimy pracować w lasach
Zapytany o kontrowersje wokół tego, że LP są jedyną instytucją, która bez względu na ASF ma prawo do wstępu i prowadzenia prac w lubuskich lasach, Grochala odpowiada, że LP prowadzą gospodarkę leśną, do czego są zobowiązane przepisami prawa, przestrzegając restrykcyjnych zasad bioasekuracji, ustalonych przez PLW.
– Nie każdy wie, że LP nie są finansowane z budżetu państwa. Zarabiają na kontraktach, mają zobowiązania wobec kontrahentów i umowy z ZUL. Wszystkie czynności związane z ASF, które do dziś wykonaliśmy, od przeszukiwań, przez budowanie grodzeń, po bioasekurację, są sfinansowane z naszych środków, a więc musimy mieć możliwość realizacji na terenach leśnych – wyjaśnia dyrektor. – Zawsze mamy zgodę i wytyczne IW. Bezwzględnie się do nich stosujemy i działamy – dodaje.
Polowanie ze smartfonem
Poza leśnikami w walkę z ASF w Lubuskiem mocno zaangażowani są myśliwi, którzy również muszą występować do PLW o zgodę na wejście do lasu na polowanie. Zdaniem Stanisława Myśliwca – prezesa Lubuskiej Izby Rolniczej – tu inaczej niż na wschodzie Polski, myśliwi bardzo chętnie współpracują z rolnikami, IW i LP. Chcą wychodzić w łowiska i redukować pogłowie dzików. Problem jednak w tym, że nie jest to łatwe.
Tymczasem myśliwym coraz trudniej dziś wychodzić w łowisko. Poza oczywistymi i wielokrotnie opisywanymi przez nas procedurami pobierania próbek do badania, przechowywania dzików i patrochów w chłodniach, których wciąż jest zbyt mało i oczekiwania na wyniki dochodzą inne kwestie.
– Przy polowaniu często odnajdujemy padłe dziki. Ich lokalizację – koordynaty GPS – zapisujemy w smartfonach i przekazujemy do IW – mówi Leszek Szewczyk, łowczy z koła łowieckiego „Ryś” w Niedoradzu.
Anna Kurek
<p>redaktor „top agrar Polska”, zootechnik, specjalistka w zakresie hodowli trzody chlewnej.</p>
Najważniejsze tematy