Wiesław Różański o sytuacji na rynku wołowiny: "Razem jesteśmy silniejsi!"
Sytuacja na rynku wołowiny jest trudna, prognozowanie na najbliższy czas niemożliwe, na horyzoncie snują się czarne scenariusze. Swoją wizję sytuacji na rynku wołowiny przedstawił Wiesław Różański, prezes UPEMI.
Dorota Kolasińska: Możemy powiedzieć, że rozpoczyna się epoka kryzysu na rynku wołowiny. Co się teraz dzieje w zakładach ubojowych?
Wiesław Różański: Sytuacja branży w sektorze mięsa wołowego, nie napawa optymizmem. Kilka zakładów ubojowych wstrzymuje produkcję na tydzień lub ubija bydło tylko 1-2 razy w tygodniu. Nie ma zbytu. Rynek europejski zamarł, stąd cena żywca wołowego w klasyfikacji wbc jest najniższa od kilkunastu miesięcy –11 zł/kg za byka w klasie O, jest ceną kompletnie nieopłacalną. Zakłady przetwórcze nie mają komu sprzedać towaru. Mniejsze podmioty stwierdziły, że ratują się tylko rynkiem krajowym, biją tylko pod zamówienia na dany tydzień.
D.K.: Wzrosły też koszty transportu…
W.R.: Transport europejski i do krajów trzecich jest z dnia na dzień coraz droższy, nawet z kilkuset do kilku tysięcy dolarów, to mocno ogranicza transport, a czasami stanowi nawet barierę opłacalności sprzedaży. Jeżeli będzie brakowało żywności na rynkach zewnętrznych z powodu koronawirusa, transport będzie musiał się ustabilizować. Żywności nie zabraknie, może być jedynie droższa. Nie wiadomo jak długo ten stan potrwa. Mamy sytuację niestandardową, trudno przewidzieć jak zachowa się rynek., jak sytuacja będzie się rozwijała w Niemczech, we Włoszech, które były głównymi importerami polskiej wołowiny. W kraju zaczynamy ograniczać produkcję.
D.K.: Czyli już pojawia się nadwyżka. Co zakłady robią w takiej sytuacji?
W.R.: Byliśmy liderem w dystrybucji mięsa świeżego, mrożenie obniża jego wartość handlową. Sprzedaż mięsa świeżego to element przewagi naszego produktu nad innymi krajami, stąd tak wysoki dotychczasowy popyt na naszą wołowinę na rynku UE i krajów trzecich. Wołowinę mrożoną kupowały od nas przede wszystkim kraje arabskie. Niestety nasze możliwości przetwórcze są ograniczone, do rozmiarów chłodni składowych, także możliwości dystrybucji, która praktycznie nie funkcjonuje. HORECA w Europie praktycznie nie istnieje, a większość tego produktu, była sprzedawana w tym kanale, m.in. w restauracjach.
D.K.: Spadły ceny żywca, jak długo to potrwa?
W.R.: Wzrost kosztów logistyki, przemieszczania produktów na terenie UE, nadwyżka produkcyjna – to się wszystko nawarstwia i powoduje spadek cen. Nie wiadomo, jak długo potrwają ograniczenia. Trzeba się spodziewać zastoju na rynku, który potrwa najbliższych kilka miesięcy.
D.K.: Jest jakiś mechanizm, który można uruchomić, żeby ochronić zakłady i rolników?
W.R.: Potrzebna jest interwencja UE w ramach działań kryzysowych na tzw. zakupy interwencyjne, do których dopłaca KE proporcjonalnie do potencjału produkcyjnego, tak żeby uchronić zakłady, ustabilizować ceny i jednocześnie zachować hodowlę na obecnym poziomie. Jeżeli rolnik jest świadomym producentem bydła mięsnego, oceni, że mu się to nie opłaca i po prostu przestanie hodować bydło i w długofalowej perspektywie niestety będą występowały braki surowca i wówczas przez długie lata będziemy musieli odbudowywać i stabilizować sytuację po kryzysie.
D.K.: Co ta sytuacja oznacza dla zakładów mięsnych?
W.R.: W każdej chwili może się pojawić przypadek koronawirusa w zakładzie i wszyscy pracownicy zakładu zostaną poddani 14-dniowej kwarantannie. Walczymy z tym problemem od kilku tygodni, aby Inspekcja Sanitarna zgodziła się na to, aby nie zamykać całego zakładu w ramach kwarantanny, ale wyłączać określone sektory. Jest to niestety sytuacja bardzo prawdopodobna, dlatego, że nigdy nie wiadomo, kto jest nosicielem wirusa, a kto zachoruje. Jeżeli firma będzie musiała zmierzyć się z taką sytuacją, będą ograniczenia w produkcji, może utracić rynki zbytu, w konsekwencji pojawią się zwolnienia pracownicze.
Jesteśmy w takiej sytuacji, w której musimy dbać o to, żeby przetrwać, nawet jeśli konieczne będą zwolnienia. Większość zakładów zajmujących się ubojem bydła to nie są mikro i małe przedsiębiorstwa, które w ramach tarczy osłonowej będą objęte pomocą państwa.
D.K.: Pomoc jest potrzebna wszystkim uczestnikom rynku… ale im większy zakład tym większe konsekwencje?
W.R.: Owszem, nie neguje pomocy dla mniejszych, ale ona musi być rozszerzona również na większe zakłady. Rząd będzie patrzył na nasze postulaty raczej przychylnie. Zgłosiliśmy postulaty wraz z organizacjami z innych sektorów do Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi , premiera i prezydenta, aby w dalszej konsekwentnej walce z tym problemem też objąć opieką zakłady, które będą musiały w innym wypadku zwalniać pracowników lub zatrzymywać produkcję.
D.K.: Ale to są ogromne nakłady finansowe, skąd wziąć na te działania środki?
W.R.: Zdajemy sobie sprawę z tego, że budżet państwa nie jest z gumy, ale w takiej sytuacji trzeba się zwrócić o pomoc do UE, aby uruchomiła działania antykryzysowe. To jest podstawa, która może pomóc przetrwać kryzys i te najgorsze kilka miesięcy, aby za jakiś czas móc powiedzieć, że przetrwaliśmy i rozwijamy dalej polski przemysł rolno-spożywczy. Dotyczy to i rolników i zakładów.
D.K.: Czyli można powiedzieć, że sytuacja może nas czegoś nauczyć?
W.R.: Razem jesteśmy silniejsi. Nie ma przetwórstwa bez rolnictwa, żyjemy w systemie naczyń połączonych. Szanujemy rolników, wiemy, że bez nich żaden zakład by nie miał racji bytu. Chcemy ich chronić i zapewnić im przyszłość, ale wszystko zależy od sytuacji rynkowej. Gramy na rynkach zagranicznych tak, jak nam pozwalają grać. Musimy się odnaleźć w tej sytuacji. Traktujemy hodowców poważnie, chcemy ich wspierać. Postulujemy również o pomoc dla producentów żywca , aby mogli przetrwać ten kryzys.
D.K.: Ceny bardzo trudno prognozować, obecnie wiele elementów wpływa na nie negatywnie. Co należy obserwować w szczególności?
W.R.: Trzeba obserwować cały rynek – działania na rynku włoskim, francuskim, holenderskim, niemieckim. Kilka dni temu mieliśmy zatory graniczne sięgające kilkudziesięciu kilometrów. Niestety dotyczyły one również przewozu zwierząt. Interweniowaliśmy w tej sprawie i od razu uruchomiono kolejne przejścia graniczne. To między innymi wpłynęło na nagły spadek ceny żywca w zakładach. Rynek teraz jest tak czuły, że natychmiast reaguje – w dół lub w górę.
D.K.: No tak, ale sytuacja też jest czasami nadmiernie wykorzystywana, a zakłady żerują na rolnikach…
W.R.: Mamy bardzo różne zakłady na rynku, zdarzają się i takie, które chcą sytuację wykorzystać. Nie popieramy takich działań, są niezgodne z zasadami współżycia społecznego, ale niestety nie mamy na to wpływu. Większość polskich przedsiębiorców jest świadoma, że wykorzystanie obecnej sytuacji może mieć negatywne skutki w długofalowej współpracy z producentami żywca gdyż surowca później nie pozyska i straci dostawców…
Dziękuję za rozmowę,
dkol