Karol Bujoczek: Drobiarze jeszcze kilka tygodni temu nie wiedzieli, czy wstawiać pisklęta i zasiedlać kurniki z powodu bardzo wysokich cen zbóż i energii. Teraz sytuacja się zmieniła. Czy to dobra prognoza dla producentów drobiu?
Dariusz Goszczyński: Najgorszy scenariusz to taki, w którym występuje bardzo duża niepewność na rynku. Teraz mamy sinusoidę. Raz obserwujemy bardzo wysokie koszty pasz i energii, raz ceny paszy spadają. Pytanie, na jak długo i czy będzie to stały trend? Planowanie to nie działanie z dnia na dzień, wymaga dłuższej perspektywy. Z jednej strony wszystkie elementy, które sprzyjają obniżeniu kosztów produkcji, należy ocenić pozytywnie. Pytanie o trwałość tych wszystkich procesów. Dużo lepiej byłoby żyć i produkować w spokojniejszych czasach, a nie mierzyć się z tak dużymi wahaniami. Ta sytuacja nie sprzyja planowaniu i budowaniu relacji pomiędzy poszczególnymi ogniwami w całym łańcuchu produkcji drobiarskiej.
K.B.: Czy utrzymamy poziom produkcji, czy jednak nastąpiło zachwianie?
D.G.: Wydaje mi się, że ten poziom jest w miarę stabilny, choć przy tak dużej zmienności kluczowych czynników trudno o jednoznaczną prognozę.
K.B.: Podobnie jak w przypadku zbóż, na rynku drobiarskim występuje spora presja z rynku ukraińskiego. Z czego to wynika?
D.G.: To jest coś, z czym trudno nam się pogodzić i co powoduje duże rozchwianie i problemy na rynku drobiu, nie tylko w Polsce, ale całej UE. Wynika to ze zniesienia ceł i kontyngentów dla produktów z Ukrainy, w tym na mięso drobiowe. Do tej pory Ukraina miała wyznaczony kontyngent na poziomie 90 tys. ton. Do czerwca na teren UE wjechało 38 tys. ton, a do grudnia 2022 r. jeden gigantyczny koncern (zarejestrowany na Cyprze) wprowadził na europejski rynek 163 tys. ton mięsa drobiowego. Dla porównania do czerwca ubiegłego roku Ukraina wprowadzała na rynek 15 tys. ton.
K.B.: Jest to zaskakujące, że w kraju ogarniętym wojną możliwa jest tak potężna produkcja drobiu z taką skalą eksportu. Kto za tym koncernem stoi?
D.G.: Widać, że w tych rejonach, w których ta produkcja się odbywa, nie ma działań zbrojnych. Stoi za tym jeden ukraiński oligarcha, który ma firmę zarejestrowaną na Cyprze. To jest ogromny koncern, poza produkcją drobiu firma ma około 400 tys. ha ziemi, więc dysponuje ogromnym zapleczem paszowym. W sytuacji, kiedy utrudniony jest eksport zbóż, rynek europejski jest otwarty na produkty drobiowe, to naturalne jest ciągłe dążenie do zwiększenia produkcji mięsa. Podnosimy ten problem dlatego, że lokowanie ukraińskiego mięsa w cenach, do których nasi hodowcy nie są w stanie w ogóle się zbliżyć, jest dla nas rujnujące. Ukraina nie spełnia wysokich europejskich wymagań, m.in. dobrostanu oraz weterynaryjnych, które muszą spełnić europejscy rolnicy i przetwórcy. Poza tym ma znacznie niższe koszty pasz.
K.B.: Jaki jest potencjał produkcyjny tej firmy? Trudno powiedzieć, że pomagamy ukraińskim rolnikom, otwierając europejski rynek, skoro firma jest zarejestrowana na Cyprze. Przecież UE nie może tego faktu nie dostrzegać.
D.G.: Potencjał tej firmy jest ogromny. Produkcja jest cały czas zwiększana. Niestety, nie możemy spodziewać się ani oczekiwać, że dostawy na rynek UE się zmniejszą. Nie pomagamy ukraińskim rolnikom, tylko wzmacniamy jeden podmiot, który nawet nie jest tam zarejestrowany.
K.B.: Dziś niepoprawne politycznie byłoby ograniczanie dostępu do europejskiego rynku, ale ze strony gospodarczej, jako Polska ponosimy z tego powodu ogromny ciężar. Czy mamy sprzymierzeńców w Europie, by jakoś tę sytuację uregulować? Otwarcie granic dla produktów niespełniających naszych wymagań na dłuższą metę jest groźne dla naszego rolnictwa…
D.G.: Nasz branża pomagała i będzie pomagać Ukrainie w obecnej sytuacji, wynikłej z powodu wojny. Ale, by móc pomagać, sami musimy ten kryzys przetrwać. Konkurowanie na tak nierównych zasadach rodzi bardzo wiele problemów i może doprowadzić do tego, że nie przetrwamy na rynku, na którym lokowaliśmy lwią część naszej produkcji. To nie jest problem tylko Polski, ale wszystkich krajów UE, bo ta firma ma zakład przetwórczy w Holandii, skąd mięso rozjeżdża się po całej UE.
K.B.: Czyli blokują także polski drób na rynkach eksportowych…
D.G.: Ten problem podnoszony jest także przez Holendrów, Francuzów, czy Niemców. To jest gra nie fair. Rozumiemy argumenty polityczne, ale oczekujemy, aby ukraińskie produkty spełniały takie same normy i wymagania, jak europejskie. Wskazujemy, aby w KE zorganizowano takie działania, które będą służyły eksportowi mięsa, ale tam, gdzie jest ono najbardziej potrzebne, czyli na rynki afrykańskie, jednocześnie nie zaburzając rynku unijnego.
K.B.: W jakim stopniu możemy stracić swoją pozycję lidera na rynku UE, jeśli nie uda się tego uregulować?
D.G.: Trudno jest konkurować z produktem, który jest tak tani i nie musi spełniać norm. To mięso ukraińskie trafia do segmentu HoReCa, w którym polskie mięso mocno dominowało. Tu pochodzenie produktu nie jest widoczne tak jak w przypadku towarów umieszczanych w sklepach. Filet ukraiński kosztuje 13–14 zł/kg, a polski czy europejski, aby zrekompensować koszty, musi kosztować 19-20 zł/kg.
K.B.: Na dłuższą metę nie mamy szans?
D.G.: To nie jest możliwe do utrzymania, bo zasady są nie fair.
K.B.: Czy KE widzi ten problem?
D.G.: Jesteśmy w kontakcie z KE. Jako vice-przewodniczący organizacji AVEC, wspólnie z kolegami z zarządu, spotkaliśmy się z dyrekcją ds. handlu i rolnictwa (DG Trade i DG Agri). Komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski zna i rozumie sytuację i słyszymy słowa zrozumienia, że sektor drobiarski cierpi na nierównej konkurencji. Jest to zagrożenie dla całego unijnego rynku drobiu.
K.B.: Oprócz zrozumienia potrzebne są działania.
D.G.: Potrzebujemy realnych działań. Z kolei od przewodniczącej KE Ursuli von der Leyen słyszymy, że zniesienie ceł i kontyngentów dla Ukrainy będzie przedłużone na kolejny rok. Apelujemy o stworzenie alternatywnych programów wspierających eksport ukraińskiego mięsa, ale jednocześnie niezaburzających europejskiego rynku. Liczymy na zrozumienie. Jako krajowe organizacje drobiarskie wspólnie wystosowaliśmy pisma do eurodeputowanych zasiadających w komisjach ds. rolnictwa i rozwoju wsi oraz handlu, aby uświadomić im sytuację sektora. Zdajemy sobie z tego sprawę, że wielu decydentów może nie zdawać sobie sprawy z tego, jak ta sytuacja wpływa na branżę drobiarską.
K.B.: Kolejny problem uderzający w branżę drobiarską to grypa ptaków. W jakim stopniu ogniska grypy ptaków zagrażają naszej produkcji towarowej? Czy mamy to pod kontrolą?
D.G.: Grypa ptaków jest bardzo niebezpieczna, ponieważ potrafi bardzo szybko się rozprzestrzeniać, mamy przykład z 2021 r. Uderza w te miejsca, gdzie wydawać by się mogło, że są dobrze zabezpieczone. Jest to choroba podstępna i nieprzewidywalna, przekonał się o tym cały świat – zaczynając od UE, przez państwa azjatyckie, kończąc na Stanach Zjednoczonych. Patrzymy na to z niepokojem. Apelujemy do hodowców o bardzo skrupulatne i surowe przestrzeganie zasad bioasekuracji, bo to jedyny sposób, który może pomóc nam się zabezpieczyć.