Przeciętna cena tuczników poniżej 4 zł/kg żywca, czy mniej niż 5 zł/kg w wadze poubojowej dziś nie cieszy chyba nikogo. Nawet dostawy większych partii towaru nie gwarantują, że wspomniane bariery uda się przekroczyć. Skupujący mają wymówkę, że w Niemczech od tygodni niezmienne jest 1,2 euro/kg w klasie E, więc jak tu płacić wyższe stawki. Oczywiście, w kraju zdarzają się rodzynki, które płacą rolnikom jak na te czasy bardziej przyzwoite pieniądze, ale przy obecnych kosztach nawet pozostające w sferze marzeń 5 zł/kg żywca nie zapewni opłacalności.
Efekt jest taki, że obecnie z mapy naszego kraju znikają gospodarstwa trzodowe. Z relacji przedstawicieli firm paszowych wynika, że decyzję o likwidacji produkcji podejmują coraz to więksi hodowcy. Według statystyk na koniec 2021 roku pogłowie świń spadnie znowu poniżej 10 mln, a pogłowie loch poniżej 700 tys. szt. Wygląda więc na to, że niebawem tuczniki u nas pozostaną tylko u najwytrwalszych producentów. A symptomów rychłej poprawy nie widać. Nie widać bowiem szczególnego ożywienia popytu eksportowego dla europejskiej wieprzowiny, głównie ze strony Chin.
Do naszego kraju za to napływa cały czas tanie mięso, czy to z Hiszpanii, czy Danii. Oczywiście, nasi przetwórcy zdecydowanie chętniej sięgają po mięso z zagranicy niż po nasze krajowe. Jest to znany paradoks, ale pozostaje wiecznie aktualny. Wprawdzie głośno mówi się o tym, że odbudowa produkcji świń w Chinach nie do końca idzie po myśli tamtejszych władz, a ASF w Państwie Środka znowu dał o sobie znać, to jednak trudno dziś jednoznacznie stwierdzić, czy przełoży się to na wyższe ceny w Europie.