Silna presja chwastów, szkodników i chorób, znalazła swoje odbicie w plonach, które nie rosną tak, jakbyśmy oczekiwali. Tutaj pozostaje duże pole do popisu dla hodowców. Z powodu wycofywania kolejnych s.cz., przy narastającym problemie odporności patogenów, będziemy mieli coraz więcej problemów w przyszłości. Częściową receptą może być uzdrowienie płodozmianu.
Powrót do przeszłości...?
W dużej mierze o tym, jakie rośliny uprawiamy, decyduje rynek. Jednak przy planowaniu płodozmianu trzeba mieć także na uwadze jakość i możliwości stanowiska. Złote zasady, które kiedyś obowiązywały przy planowaniu zmianowania to: po roślinie zbożowej pojawia się uprawa niezbożowa, a po oziminie powinna następować roślina jara. Warto spróbować choć częściowo do nich powrócić. We współczesnych zmianowaniach przeważają uprawy ozime, ze względu na generowanie większych zysków i mniejszą zawodność w plonowaniu, z dużym udziałem zbóż. Najczęściej płodozmian jest następujący: rzepak ozimy – pszenica ozima – pszenica ozima lub rzepak ozimy, po którym przez 3–4 lata siane są zboża. Skutkiem tego jest m.in. bardzo wąskie okno czasowe między żniwami a nowymi zasiewami. Jednak nie tylko. Pojawia się wiele problemów fitosanitarnych, zwłaszcza jeśli zrezygnowano z orki.
– Generuje to problemy z większą presją chwastów, chorób czy szkodników. Problem pogłębia często też jednostronne stosowanie tych samych substancji czynnych – zwłaszcza w kontekście zwalczania chwastów. Jeszcze 40 lat temu rolnicy nie znali np. problemu septoriozy liści, nie wspominając o odporności chwastów na herbicydy – podkreśla prof. Hansgeorg Schönberger z N.U. Agrar.