Kuchnia, gwar, rozgardiasz. Mąka unosi się w powietrzu, dzieci się przekomarzają, dwa koty meandrami przemykają między licznymi nogami. Z dworu dochodzi zapach z chlewni, w której stoi kilka tysięcy tuczników. Kobiety siedzą przy stole i lepią pierogi. Jak słodko, jak idyllicznie. Nie, nie będzie tym razem sielskiego obrazka. Choć uśmiechają się, nie lepią pierogów na obiad, na który zaraz zląduje mąż. Choć dobrze im z Małgorzatą, nie przyjechały tu z własnej woli ani na wakacje. Do ciasta potrzeba wody i soli, to prawda, ale one co chwila wycierają oczy, żeby słona ciecz nie wpadała do mąki.
Są z samego Żytomierza. Mieszkają w blokach. Podobno te ich jeszcze stoją – tak im piszą na Messengerze mężowie i bracia. Ale kiedy dziewczyny to mówią, żegnają się po kilka razy od prawej do lewej, po prawosławnemu. I mówią: „Nie daj Boh!”. Wiedzą, że lekarnia, czyli szpital, zburzony. Podobnie szkoły, sklepy i inne prywatne budynki. Miasto padło ofiarą bombardowań.
- Nowa, powiększona rodzina Skrętów z Tuszewa. Od lewej: Olia, Liena, Vlad (syn Olii), Julia (starsza córka Małgorzaty), Katja, Małgorzata; z tyłu od lewej: Marta (młodsza córka Małgorzaty), Luda (córka Lieny) z Markiem