- To są stawki, które nie pokrywają nawet wszystkich kosztów produkcji, nie mówiąc już o jakimkolwiek zarobku. Cierpią najbardziej producenci cebuli i ziemniaków, ale też buraczka ćwikłowego, pasternaku i marchwi, bo ceny drastycznie zjechały w dół. Rząd lekką ręką rozdał miliardy przedsiębiorcom, a rolników jak zwykle pominął – mówi w rozmowie z nami Filip Pawlik, działacz AgroUnii i producent warzyw z okolic Środy Wielkopolskiej.
Z kolei Wiesław Pietrzak ze Sławna (woj. wielkopolskie) podkreśla, że mimo tak niskich cen, nie ma chętnych na jego cebulę.
- Gastronomia stoi, to nie ma komu sprzedać. Proszę sobie wyobrazić, że jeszcze rok temu co noc sprzedawałem po 6 ton cebuli na Giełdzie Poznań Franowo. A dziś udaje mi się shandlować trzy, cztery worki. Sytuacja jest tak tragiczna, że nawet nie wracamy dostawczakiem z giełdy do domu, tylko tam go zostawiamy, bo nie ma sensu tej cebuli wozić w tę i z powrotem, skoro sprzedanie towaru z samochodu zajmuje aż kilka dni. Zazwyczaj sprzedawaliśmy worki 15 kg, ale w tej sytuacji usiłujemy sprzedać nawet jednokilogramowe. Niestety, bez większych rezultatów – wyjaśnia gospodarz.
Trudna sytuacja jest też na innych giełdach owocowo-warzywnych w Polsce. Chociażby we Wrocławiu, gdzie rolnicy nie mogą sprzedać trzech ton ziemniaków przez tydzień.
- Siedzę na samochodzie, marznę całą noc i znajduję kupców raptem na 10 worków! To jest absolutna katastrofa. Nic, tylko w łeb sobie palnąć! Zamknięte hotele czy restauracje dostają pomoc. A mi za zamknięte rynki zbytu nie przysługuje nic! To jest bardzo niesprawiedliwie. Morawiecki nami pomiata, ale nie możemy się na to godzić. Będziemy strajkować, będziemy życie uprzykrzać, aż ktoś w końcu wyciągnie do nas pomocną rękę – mówił nam pan Andrzej, który na wrocławskim Piaście od lat handluje cebulą i ziemniakami.