Depopulacja rolników, ale nie mieszkańców wsi
Depopulacja, czyli zmniejszenie liczby ludności, na terenach wiejskich przybiera w Polsce bardzo szczególny charakter. Na wsi bowiem, paradoksalnie, nie zmniejsza się liczba mieszkańców, lecz ubywa rolników – tych prawdziwych, czyli żyjących z uprawy lub hodowli.
Jest coraz więcej wsi, gdzie mieszkańcy to rodziny przybyłe z miasta i utrzymujące się z pracy właśnie tam. Ze wsią mają niewiele albo w ogóle nic wspólnego. Dlatego rolnicy, czyli osoby utrzymujące się z pracy w swoich gospodarstwach, coraz częściej stanowią na wsiach zdecydowaną mniejszość.
Rolnicy są już mniejszością wśród mieszkańców wsi
Nierzadko na całe sołectwo przypada tylko kilka rolniczych rodzin. Powód jest banalnie prosty – młodzi nie chcą przejmować gospodarstw od rodziców. A jeśli nawet zostają na wsi, to pracują już w mieście, wieś jest dla nich jedynie noclegownią lub weekendową daczą.
Wiek, choroby i brak następców to podstawowe przyczyny stopniowego zmniejszania się liczby rolników na wsi. Ze statystyk wynika, że rolnicy nie stanowią nawet połowy mieszkańców wsi. Doskonale obrazują to m.in. wybory do izb rolniczych – bierze w nich udział niewielki odsetek mieszkańców wsi.
Na przykład w gminie Krotoszyce (województwo dolnośląskie) w tegorocznych wyborach do samorządu rolniczego uprawnionych do głosowania było 547 osób, które posiadają ponad hektar ziemi.
Krzysztof Kasprzyk, mieszkaniec gminy, który pracował przy wyborach, szacuje, iż z tego tylko 40% to rolnicy, ale też nie do końca, bo zaledwie połowa z nich utrzymuje się wyłącznie z rolnictwa, pozostali mają również drugie źródło dochodu w mieście.
Exodus z rolnictwa – rolnicy wygaszają 100-ha gospodarstwa
Exodus z zawodu rolnika doskonale obrazuje na Dolnym Śląsku niewielka wieś Bukówka obok Lubawki, na granicy polsko-czeskiej, gdzie od kilkunastu miesięcy trwa likwidacja dwóch gospodarstw rolnych, choć są w nich dzieci, a dotąd gospodarstwa prężnie funkcjonowały.
Dobre rezultaty ekonomiczne nie są jednak w stanie skłonić młodych, aby tam pozostali. Zwłaszcza gdy są to kobiety. Te nie chcą podjąć po rodzicach trudu prowadzenia gospodarstw rolnych i zostać na ojcowiźnie.
Henryk Duda, który gospodarował tam na niemal stu hektarach, wygasza stopniowo swoje gospodarstwo. Zaczął od likwidacji 40 sztuk bydła mlecznego, choć należał do najlepszych producentów mleka w regionie – uzyskiwał nawet 10 tys. litrów mleka od krowy rocznie.
– Mała obora, zadawanie sianokiszonki, wysłodków czy siana, dój, a także wiele innych codziennych prac, które trzeba wykonywać ręcznie, wyczerpują organizm. Nie mamy już siły z żoną i dlatego zdecydowaliśmy się na likwidację stada. Sprzedaliśmy je – wyjaśnia pan Henryk. – Tutaj są trudne warunki, ciężki klimat, krótka wegetacja, nie jest lekko.
Brak następców jedną z głównych przyczyny odchodzenia od rolnictwa
– Córka nie chce zostać na gospodarstwie. Będzie lekarzem, studiuje medycynę w Łodzi – opowiada jego żona Małgorzata. – Rolnictwo to ciężka praca, rzadko pachnie sianem i słońcem. Przeszłam tu ciężką szkołę życia. Niech córka zobaczy świat. Może kiedyś tu wróci. Lubi pomagać, leczyć, więc może będzie chciała uprawiać swój zawód na wsi?
Ludzie nie szanują pracy rolników
Powodów do rezygnacji, zdaniem rolników emerytów z Bukówki, jest więcej. Nie chodzi tylko o brak zdrowia i sił do dalszej ciężkiej pracy.
– Nie ma poszanowania dla pracy rolnika. Niektórzy myślą, że mleko, chleb albo mięso produkuje się w markecie – mówi pan Henryk. – Codziennego życia nie ułatwiają także przyjezdni. Ciągle są jakieś pretensje, że jest za głośno albo się kurzy, innym znowu nie podobają się wiejskie zapachy...
Dlatego teraz małżeństwo zostawiło sobie drobne zwierzęta i kilka cieląt. Trochę z sentymentu, trochę dla ruchu. I postanowiło korzystać z życia na emeryturach. Byli już na kilku wycieczkach.
– Chcemy trochę zobaczyć zwiedzić – mówi pani Małgorzata. – Przy hodowli bydła to niemożliwe. Nie można krowie powiedzieć, że za dwa tygodnie wracamy i ma na nas poczekać.