Z artykułu dowiesz się
- Kiedy Pan Bernard odniósł swoje pierwsze sukcesy artystyczne?
- Kiedy zaczął rzeźbić w drewnie?
- Jak wygląda proces rzeźbienia?
Z artykułu dowiesz się
W sosnowych lasach wokół Szczercowa pod Bełchatowem leży Kapliczkowo. Nie, to nie wieś, choć można by o tym miejscu powiedzieć „wioska tematyczna”. Na hektarowej długiej działce pośród sosen we wsi Dubie przystań znalazły drewniane krzyże, kapliczki dające schronienie Frasobliwemu w najróżniejszych odsłonach i konstrukcje, które mogłyby swobodnie stać się materiałem do wystaw czy instalacji artystycznych. Niezwykłą kolekcję od dziesięciu lat tworzy – i wciąż ją powiększa – Bernard Zboiński – pułkownik w stanie spoczynku, były wojskowy animator kultury, rzeźbiarz. A dziś także właściciel pogorzeliska, w którym pogrzebane zostały jego pracownia i letni dom.
– Dużo tych kapliczek, prawda? Ale nie jestem nawiedzony, nie. Wie pani, dlaczego ja te kapliczki robię? Wszyscy mnie o to pytają. Ponieważ bardzo zależy mi na tym, żeby przywrócić krajobrazowi i ludziom tego Chrystusa Frasobliwego. Bo on jest tak bardzo w tej naszej tradycji zakorzeniony. Maryja, jej kult to dużo późniejsza sprawa. A Frasobliwy zawsze z nami był. Po tych wioskach, rozdrożach. To taka postać Boga bardzo życzliwa, przyjazna. Człowiek się przy tych figurach zatrzymywał i fundował sobie chwilę potrzebnej zadumy – zaczyna Bernard.
Urodził się we wsi Morawy koło Kwidzyna. Rodzice mieli tam duże gospodarstwo. Bernard mówi, że w tej okolicy Zboińscy rezydowali od dawna.
– Daleki pradziad, hrabia Zboiński, był właścicielem Kikoła i okolic. A jeszcze wcześniej Franciszek Ksawery Zboiński był posłem na Sejm Czteroletni, szambelanem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego – przytacza niezwykłą genealogię Bernard, który dziś jest 75-latkiem.
Mówi, że wychował się wśród Frasobliwych. Pochodzi z katolickiej rodziny, a na wsi chłopak z takiej rodziny musiał być ministrantem. Chodziło się na religię do kościoła i człowiek gdzieś tego Boga ciągle widział w wizerunkach. Jakoś ten Bóg był bliżej.
W 1949 roku zaczęto kolektywizować majątki ziemskie. Wtedy Zboińscy przenieśli się do Wałbrzycha, a potem do Pyskowic pod Gliwicami. Ojciec zatrudnił się w kopalni, Bernard poszedł do szkół. Można było powiedzieć o nim wszystko, ale nie to, że był frasobliwy.
– Nieźle się uczyłem, najlepszy byłem z biologii. Szybko nauczyłem się robić preparaty, niemal profesjonalnie wypychałem ptaki. Na lekcjach korzystaliśmy ze sztucznych czaszek. Znalazłem kiedyś prawdziwą i postanowiłem ją wypreparować. Zrobiłem wszystko zgodnie z wymaganiami naukowymi. Najpierw trzeba było ją wygotować, potem włożyć do wody utlenionej. Siedziałem z tym wszystkim w sali od biologii. Wyszedłem dosłownie na parę minut. Wracam, a tu sprzątaczka z krzykiem wybiega z sali. „Proszę pana, ta czaszka tu podnosi się i opada!” – krzyknęła. Tymczasem para wodna przechodząca przez różne otwory podnosiła ją co chwilę i zanurzała – wspomina i dodaje, że obok świetnej średniej zawsze miał obniżoną ocenę za zachowanie. Trudno się dziwić, skoro zdarzył mu się i fortel ze spadającą na nauczycielkę z tablicy torebką mąki, i klaps wymierzony zamiast koleżance-skarżypycie, jednej z pedagożek.
Bernard miewał jednak także inne sukcesy. Jedna z licealnych nauczycielek prowadziła zajęcia artystyczne w wałbrzyskim oddziale Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Bernard, pod okiem Jerzego Dudy-Gracza, znanego malarza, którego nazywali Jurasem, zaczął malować i wziął w 1964 roku udział w organizowanym w Indiach konkursie na twórczość dziecięcą. Namalował bawiące się dzieci, a jego dzieło uhonorowano, jak twierdzi, nagrodą Srebrny Kwiat Lotosu.
Miał iść na medycynę, ale pomylił daty egzaminów i tam nie trafił. Postanowił więc uciec przed wojskiem do... wojska.
– Poszedłem do Wyższej Szkoły Oficerskiej we Wrocławiu. Zostałem inżynierem wojsk lądowych. A potem robiłem różne podyplomówki, bo opłacało się studiować. Skończyłem kierunek „film – teatr – telewizja” na wydziale pedagogiki w Łodzi. A potem przez lata zajmowałem się kulturą – byłem kierownikiem klubów żołnierskich i oficerskich – wspomina.
Był na misjach pokojowych w Libanie i Izraelu. Ma stamtąd równie anegdotyczne wspomnienia. Czternaście lat temu, kiedy był już na emeryturze, córka kupiła w Dubiu działkę w lesie. Stało tam kilka budynków, które zostały po dawnym gospodarstwie. Bernard z żoną bywali tam na lato i na weekendy w cieplejszych miesiącach. On zorganizował sobie warsztat. Poczuł, że wołają go drewno i Frasobliwy.
– Zaczęło się w 2006 roku, po misji w Libanie i podróży po Ziemi Świętej. Pierwszy Chrystus nie był duży. Podarowałem go księdzu Zbigniewowi Dyksowi, proboszczowi parafii Restarzew. Potem wyrzeźbiłem figurę na grób kolegi z wojska – Irlandczyka, który jest pochowany na cmentarzu w Łodzi. Rzeźbiłem dla znajomych, rodziny, ale przede wszystkim dla siebie. W ciągu dziesięciu lat na tej mojej działce postawiłem trzysta sześćdziesiąt pięć kapliczek i figur w osobliwym miejscu, które nazwałem Kapliczkowem – opowiada pułkownik-rzeźbiarz.
Z kapliczkami też bywa anegdotycznie. Bernard rzeźbi w drewnie olchowym albo akacjowym, które jest bardzo twarde. Figury Chrystusa najczęściej pokrywa farbą w kilku kolorach. Czasem jest to soczysta czerwień.
– Bywa, że jak człowiek rzeźbi, to się zatnie. Już nieraz się zdarzyło, że kilka kropli krwi wsiąknęło w drewno. Zostawiam to i resztę domalowuję. Mam też nietypową historię z „płaczącym Jezusem”. Wyrzeźbiłem i pomalowałem jego twarz. Potem przybiłem ją do jednej z moich sosen. Po kilku dniach w miejscu wbicia gwoździa pojawiła się żywica. Wyglądała tak, jakby Jezus płakał. Ludzie z okolicy przychodzili i mówili, że cud – wspomina Bernard.
Lubi rzeźbić w samotności. Wyrzeźbienie figury zajmuje mu mniej więcej jeden dzień. Na podwórku ma kilka kapliczek, a na drewnianym płocie drewniane wizerunki Frasobliwego w liczbie hurtowej. W każdej chwili może pojawić się ktoś, komu Bernard zechce podarować jeden.
Ruszamy w sosny do kapliczek. Trudno je zliczyć, tworzą całe aleje. Powstały ze starych desek odzyskanych z drzwi, z belek stropowych, z drewnianych noszy, chomąt i jarzm. Pod jednym z drzew jest bardziej historycznie. Jedna z sosen obita jest stalowymi figurkami Ukrzyżowanego, opryskanymi nierównomiernie farbą w różnych kolorach.
– To nietypowa kapliczka, dla upamiętnienia katastrofy w Smoleńsku. Tu jest 96 figurek, które znajdowałem na krzyżach odstawionych pod cmentarnymi śmietnikami. Jeden Jezus dla jednej ofiary. A tu obok kapliczkę poświęciłem księdzu Jerzemu Popiełuszce. Te kamienie są z Wisły, z miejsca, w którym wyłowiono jego ciało – mówi o swoich instalacjach.
Na ścianach kilku maleńkich gospodarskich budynków ma kopie portretów trumiennych swoich przodków pochowanych w podziemiach klasztoru bernardynów w Skępem. Oryginały wiszą w kościołach, także tych, które fundowali. Wszędzie kolorowo, tylko w największym z budynków dominuje czerń. Pod koniec września domek, w którym Bernard pomieszkiwał i rzeźbił, spłonął.
– To stało się we wtorek. Wszystko zajęło się od komina. Za mocno rozpaliłem w kominku. Siedziałem sam w Dubiu. Ogień strawił większość sprzętów, kilka moich obrazów i rzeźb. W popłochu próbowałem gasić wodą, ale nic to nie dało. W tym szoku nie użyłem gaśnicy. Wszystko spłonęło w godzinę. Ochotnicza straż przyjechała szybko, ale większości nie udało się uratować – wspomina Bernard.
Szkody wyceniono na 70 tys. zł. Bernard mówi, że przy obecnym kryzysie internetowa zbiórka na odbudowę nie będzie łatwa i boi się, że będzie musiał poradzić sobie sam. Kiedy rozmawiamy, między kapliczkami przechadzają się turyści. Po drodze mijamy portrety trumienne, płaskorzeźby i figurki. „Bóg widzi, czas ucieka, śmierć goni, wieczność czeka” – czytam na kawałku starej deski. Na ścianie w jednym z domków oprawiony w ramkę glejt zaświadczający, że Bernard jest obywatelem najstarszego miasta świata – Jerycha. Znów poczucie, że wszystko na tym świecie nietrwałe i mija w okamgnieniu, a jednak istnieje jakaś ciągłość. Utwierdzam się w tym przekonaniu, jeszcze raz, na odchodne, spoglądając w oczy jednemu z setek Frasobliwych.
fot. Karolina Kasperek
Artykuł ukazał się w Tygodniku Poradniku Rolniczym 44/2022 na str. 49. Jeśli chcesz czytać więcej podobnych artykułów, już dziś wykup dostęp do wszystkich treści na TPR: Zamów prenumeratę.
Karolina Kasperek
redaktorka "dział "Wieś i Rodzina"
Karolina Kasperek w "Tygodniku Poradniku Rolniczym" prowadzi dział "Wieś i Rodzina". Specjalizuje się w tematach społecznych, w tym poradach dla KGW.
Najważniejsze tematy