Jak żyło się dawnym wielkopolankom? Czego nie było wolno robić pannom na wydaniu?
Kobiety los niełatwy, jak dowiedzieliśmy się z wykładu Zuzanny Majerowicz podczas wernisażu wystawy wielkopolskich strojów ludowych, który odbył się niedawno w Poznaniu. Kiedy mieszkanka wielkopolskiej wsi mogła liczyć na przychylność społeczności, a kiedy musiała usuwać się w cień? Kiedy jeździła z koleżankami po wsiach, by wykradać młode mężatki? I dlaczego czasem nie wolno jej było wyjść w pole?
W ubiegłym tygodniu w Wojewódzkiej Bibliotece Poblicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu odbył się wernisaż wystawy „Kobieta w kulturze wielkopolskiej”. Na wielkoformatowych zdjęciach można podziwiać trzydzieści pięć różnych wielkopolskich strojów ludowych. Wystawę otwarł wykład o roli kobiety w kulturze ludowej, ze szczególnym uwzględnieniem tradycji wielkopolskiej. Wygłosiła go Zuzanna Majerowicz – studentka etnologii i antropologii kulturowej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a jednocześnie tancerka zespołu „Wielkopolanie” prowadzonego przez Piotra Kulkę.
W rodzinach oczekiwano się raczej narodzin syna
Na pierwszym slajdzie prezentacji czytamy: „mela”, „frelka” i „gideja”. To słowa, którymi nazywano kobietę na wsi wielkopolskiej. Bycie melą jednak już od narodzin naznaczone było trudami. W rodzinach oczekiwało się raczej narodzin syna – dziewczynka oznaczała więcej wydatków.
– Ważnym momentem w życiu dziewczynki czy młodej kobiety było pojawienie się pierwszej miesiączki. Od tego czasu dziewczyna była traktowana jak dorosła i mogła być wkrótce wydana za mąż. Na Pałukach i w Krajnie mawiano, że kobieta co miesiąc kwitnie, a jeśli nie kwitnie, to nie urodzi. Kobietę, która już utraciła zdolność menstruacji, określano jako „wypadłą”, jałową czy bezwartościową (...). Z jednej strony menstruacja była sygnałem, że kobieta jest zdrowa i może rodzić, ale jednocześnie w tych dniach traktowano ją jako chorą, nieczystą, szkodliwą. Wierzono, że kobieta w takim stanie wywiera zły wpływ na wszystko, z czym się zetknie. W powiecie szamotulskim mówiono, że nie wolno jej w tym czasie niczego kisić, w powiecie międzyrzeckim nie wolno jej było wyrabiać i piec chleba, bo groziło to zakalcem, a we wschodnich powiatach Wielkopolski kobiecie zabraniano chodzenia po polu, ponieważ miało to zmniejszyć urodzaj – wyjaśniała Zuzanna Majerowicz.
Zaręczyny odbywały się zawsze w sobotę lub niedzielę
Ważnym wydarzeniem w życiu panny było też bycie wybraną na kumoszkę czy chrzaśną, czyli matkę chrzestną. Podjęcie takiej roli miało wróżyć szczęście małżeńskie. Panny lubiły wybierać na chrześniaków chłopców – to miało sprowokować szybkie zamążpójście. Często chciały też być matkami chrzestnymi dla „znajdorów”, czyli dzieci z nieprawego łoża. To też miało sprawiać, że przyszły mąż będzie dobry i znajdą go szybko.
A kiedy już znalazł się ten jedyny, najpierw wysyłał do domu dziewczyny zaprzyjaźnioną sąsiadkę – swachę, by dowiedziała się, czy rodzice dziewczyny godzą się na ślub. Potem przychodzili swaty i ustalali szczegóły wesela, w tym skład drużyny weselnej. Zaręczyny odbywały się zawsze w sobotę lub niedzielę. Uroczystość nazywano zrękowinami, zmówinami, zrędzinami, śrędzinami lub ślubinami.
– W okolicach Odolanowa istniał zwyczaj, że przyszły pan młody podczas zaręczyn dawał dziewczynie datek pieniężny, a ona jemu chustkę. Zdarzało się też, że dziewczyna darowała własnoręcznie uszytą koszulę, a chłopak kupował jej buciki. Ale w tych bucikach po zaręczynach na zabawach nie mogła już dowolnie wybierać tancerza na zabawach – opowiadała studentka etnologii.
Czas na wesele
Dzień przed ślubem odbywały się rozpleciny, zwane też wieczorem dziewiczym. W Kaliskiem uroczystość zwano zapustami weselnymi czy pustotkami. W domu panny młodej zjawiała się drużyna weselna i pan młody. Należało wtedy uroczyście pożegnać panieństwo. W trakcie obrzędu najczęściej brat panny młodej albo starszy drużba rozplatał warkocz. A potem panna młoda otrzymywała datki.
W dniu ślubu panna młoda występowała w charakterystycznym dla okolicy stroju odświętnym. Niezwykle ważne było, co nosiła na głowie. Biskupianka miała tiulową kopkę, bamberka nakładała kwiatowy kornet. Pod Koźminem w powiecie krotoszyńskim nakładano na tiulową kapkę koronę szychową mającą dwa cale wysokości. Pannom strojono głowy wstążkami i rozmarynem albo mirtem.
– Młoda panna otrzymywała także od starszych kobiet siemię lniane, które wkładały jej do bukiecika, aby się jej len darzył. Do butów wsypywały jej cukier, a do kieszeni okruchy chleba, by życie upływało jej w słodyczy i sytości. Po ślubie i wyjściu z kościoła druhny spieszyły do panny młodej, by zapobiec zabraniu jej przez grono mężatek. Wtedy jeszcze przez chwilę należała ona do grona panien – mówi Zuzanna Majerowicz.
Bez warkocza, w czepku
Sytuację zmieniały oczepiny, które odbywały się w drugim dniu wesela. Były symbolicznym przyjęciem do grona mężatek, których symbolem był czepek. Dlatego też należało jej obrzędowo osłonić głowę czepkiem. W Wielkopolsce czepek nosił nazwę kopki lub kapki, dlatego uroczystość tę nazywano okapinami. W obrzędzie uczestniczyły tylko kobiety i brat panny młodej lub starszy drużba. Najpierw panna tańczyła z pannami, potem z mężatkami. Trzykrotnie ją sobie odbijały, po czym szły z nią do komory, zdejmowały wianek, obcinały warkocz i nakładały czepek. Po tym wszystkim panna tańczyła z mężatkami, a potem z mężem – mówiła Zuzanna Majerowicz.
Po ślubie, pod kloszem
Po ślubie kobieta mogła znacznie mniej niż przed nim. Nie spotykała się już z przyjaciółkami jak dawniej ani nie chodziła do karczmy. Wyjątkiem były specjalne obrzędy, które pozwalały kobietom zabawić się w swoim towarzystwie. Takim obrzędem było „wywożenie młodych mężatek”.
– Kobiety spotykały się w Środę Popielcową w karczmie i przy zamówionej muzyce piły gorzałkę i śpiewały często niecenzuralne pieśni. Jeśli do karczmy wszedł mężczyzna, obsypywały go popiołem albo kradły mu czapkę. Po kilku godzinach przebierały się za Cyganów czy dziadów, brały sanie i taczki i jechały na wieś w poszukiwaniu młodych mężatek. Jeśli je znalazły, pakowały na taczki, zwoziły do karczmy i zabawa trwała dalej – tłumaczyła etnolożka.
Ciężarna kobieta nie patrzyła na kominiarzy, żeby dziecko nie urodziło się jako diabeł. A która pierwsza zobaczyła noworodka, tej się miało szczęścić. Młoda matka nie jadła kwaśnego, żeby dziecko nie krzyczało. A kiedy kobieta stawała się wdową, musiała nosić się na czarno i przez rok wieść samotne życie.
- Strój raszkowski ze wsi Moszczanka. Tak wyglądała w święta panna mieszkająca w tej części Wielkopolski
Artykuł ukazał się w Tygodniku Poradniku Rolniczym 12/2023 na str. 101. Jeśli chcesz czytać więcej podobnych artykułów, już dziś wykup dostęp do wszystkich treści na TPR: Zamów prenumeratę.
Karolina Kasperek
redaktorka "dział "Wieś i Rodzina"
Karolina Kasperek w "Tygodniku Poradniku Rolniczym" prowadzi dział "Wieś i Rodzina". Specjalizuje się w tematach społecznych, w tym poradach dla KGW.
Najważniejsze tematy