Powinniśmy produkować mleko, ale i liczyć koszty!
Inwestycje oparte na rozsądnej kalkulacji, współpraca i edukacja, a nie regulacje prawne – to najważniejsze zadania dla naszego sektora produkcji mleka w dobie rosnących kosztów produkcji – podkreślali eksperci podczas Forum Mleko w Podborzu k. Ostrowi Mazowieckiej.
Dzisiejsze dwa złote w skupie mleka ma się nijak do 1,6 zł/l dziesięć lat temu. Przy aktualnych kosztach paszy, energii, paliw, a także nakładach pracy, cena surowca powinna wynosić co najmniej 2,5 zł/l, choć pewnie byłoby to trudne do zaakceptowania dla przetwórców – zwracał uwagę Wiktor Szmulewicz, szef KRIR, a zarazem producent mleka. Mówił, że choć wszyscy liczą na to, że w przyszłości sytuacja w mleku będzie dobra, to galopujące koszty i związana z tym likwidacja wielu stad krów mlecznych, nie napawa optymizmem.
Co czeka sektor produkcji mleka w dobie wojny w Ukrainie, rosnących kosztów produkcji i rekordowo wysokiej inflacji, która negatywnie wpływa na decyzje zakupowe Polaków? Czy producenci przetrwają, a mleka nie zabraknie? – pytał uczestników debaty Karol Bujoczek, redaktor naczelny top agrar Polska.
Rynek mleka napędza eksport
Jak wyliczał Edward Bajko, prezes SM Spomlek, średnia zapłata za mleko skupowane w marcu br. w przypadku jego dostawców to ok. 2,15 zł netto. To rekord w historii mleczarni.
– Oczywiście, hodowcy mogą żądać od swoich spółdzielni jeszcze wyższej stawki, ale nas stać dzisiaj na tak wysoką tylko dlatego, że obecna sytuacja rynkowa wspiera mleczarnie z dużym eksportem. Niestety zakłady, które działają na rynku krajowym i oferują galanterię mleczarską nie są w stanie tyle zapłacić. Dzisiaj ceny w mleczarstwie napędza eksport. Jeśli się skończy, to wraz z nim skończą się również dobre ceny w Polsce – ostrzegał Bajko, dodając, że SM Spolmek przeznacza aktualnie na eksport ok. 20% produkowanych przez siebie serów i niemalże 100% proszków mlecznych.
Wątpliwości co do tego, że eksport jest kołem zamachowym rynku mleka nie miał też Jarosław Malczewski, prezes Polskiej Grupy Mleczarskiej. Wyliczał, że różnica w spieniężeniu produktów mleczarskich na rynku światowym w stosunku do wewnętrznego wynosi ok. 60 groszy/l mleka. O taką właśnie kwotę mleczarnie, które są ukierunkowane na rynek wewnętrzny mają mniejszą zdolność do zapłaty w stosunku do eksporterów.
Rosnąca inflacja barierą popytu na produkty mleczarskie
O finalnej stawce w skupie mleka decyduje też popyt, a w dobie szalejącej inflacji ceny gotowych produktów w sklepach mogą być dla wielu konsumentów barierą nie do przejścia.
– Ceny produktów nie idą w parze z kosztami ich wytworzenia. Handlowca z danej sieci nie interesują koszty hodowców i spółdzielni. Chce kupić jak najtaniej. Jest więc bariera, której my, przetwórcy, przeskoczyć nie możemy. Każdy produkt jest wart tyle, ile ktoś chce za niego zapłacić i obawiam się, że zbliżamy się już do bariery popytu, szczególnie na rynku wewnętrznym. Może konsumenci nie zrezygnują całkowicie z nabiału, ale będą szukać tańszych zamienników lub ograniczać zakupy – mówił Bajko. Dodał, że to nie prezesi decydują o cenie mleka w skupie. Płacą tyle, na ile pozwala sprzedaż gotowych produktów, a także koszty i minimalna rentowność – najczęściej na poziomie 1,5%.
Krótszy łańcuch dostaw
– Nie ma już zbyt dużo miejsca na podnoszenie cen w sklepach, a zatem w obliczu wysokich kosztów musimy się spodziewać, że marża dla rolników i przetwórstwa będzie malała – komentował Grzegorz Gańko, prezes OSM w Sierpcu. Zaznaczał, że ceny skupu w OSM Sierpc są już od kilku miesięcy na poziomie ok. 2 zł/l i coraz bardziej narasta obawa o sprzedaż produktów z tak drogiego surowca. Dlatego szansą może być ograniczenie łańcucha dostaw.
– Nasz ser w sklepie w Lublinie kosztował 45 zł/kg, a więc ponad 2 razy więcej niż cena produktu wychodzącego z zakładu. Po prześledzeniu łańcucha dostaw okazało się, że po drodze były dwie hurtownie i to właśnie tu jest rezerwa pieniędzy do podzielania na producentów i przetwórców – nadmienił Gańko.
Sprawiedliwa marża - czy to możliwe?
– Nasz rynek wewnętrzny jest uzależniony od sieci handlowych. Jeżeli chodzi o produkty szybko zbywalne to udział dużych sieci stanowi 54%, a 46% to rynek sklepów niezrzeszonych. Uzyskują one marże od 8 do 11%, podczas gdy przeciętnie w UE w zakresie 4–6% – mówił Malczewski.
Niestety, pomimo wielu starań, dotąd nie udało się w Polsce stworzyć wspólnego frontu wobec sieci. Może gdyby było inaczej, istniałaby szansa na bardziej sprawiedliwy podział?
– Próby rozwiązania problemu z sieciami handlowymi były podejmowane od dawna, ale nigdy nie zakończyły się konkretnymi rozwiązaniami – zaznaczał Marcin Hydzik, prezes Związku Polskich Producentów Mleka. Podał przykład Hiszpanii, gdzie powstała ustawa, która mówi, że rolnikowi nie można zapłacić mniej niż jego koszty produkcji. Odbywa się to na podstawie oświadczenia rolnika.
– Przechodząc na nasze podwórko, hodowca może powiedzieć, że ma koszty na poziomie 2,5 zł/l mleka i spółdzielnia czy zakład prywatny nie będzie mu mógł zapłacić mniej, co może się źle skończyć dla przetwórcy – mówił Hydzik. Namawiał do rzetelnego liczenia kosztów, choć jak podkreślił, w UE nie ma zbyt wiele ku temu zachęt.
Liczy się marka produktów mleczarskich!
W regulacje i sprawiedliwy podział marży nie wierzy też Bajko. Precyzował, że tego nie da się zrobić od strony prawnej ani praktycznej i oznacza to koniec wolnego rynku.
Według niego żaden rząd nie będzie dążył do regulacji w zakresie handlu, bo wyższe stawki dla rolników pociągną za sobą wyższe ceny detaliczne w sklepach, co nie spotka się z aprobatą konsumentów, których jest zdecydowanie więcej niż rolników. Koniec końców zawsze liczy się głos podczas wyborów.
Współpraca i edukacja zamiast regulacji
– Nie przychodzi mi do głowy, żeby marża była gdziekolwiek uregulowana. Nie da się jej uregulować na 100% i żadne regulacje nie pomogą, bo to odpowiedzialność całego łańcucha dostaw – mówił Łukasz Wyrzykowski, dyrektor generalny IFCN. Dodawał, że zamiast legislacyjnych zmian trzeba znaleźć strategię – jeśli nawet niewdrażaną przez dane państwo, to spoczywającą na barkach związków producentów czy przetwórców mleka.
– Współpracuję z wieloma firmami, które od wielu lat inwestują, w tym w krajach Ameryki Południowej. Wiedzą, że nie mogą liczyć na żadne regulacje. Inwestują w rolników i skracają łańcuch dostaw. Wiedzą, że produkcja w Europie będzie coraz mniej opłacalna. A zatem współpraca i edukacja, a nie regulacje – kwitował Wyrzykowski.
Mleczny paradoks
Pytanie, czy w obliczu zapłaty, która finalnie nie pokryje kosztów produkcji mleka, rolnicy nie będą rezygnować z krów? Według Bajko, korelację między opłacalnością produkcji a decyzją o likwidacji produkcji osłabiają zobowiązania rolników, którzy zainwestowali w mleko, mają kredyty do spłacenia i nie są w stanie z niej zrezygnować, mimo że okresowo jest nieopłacalna. Kolejny element to zjawisko wzrostu produkcji mleka w czasie kryzysu. Zgodnie z gospodarską wolnorynkową, jeśli coś się nie opłaca, to się z tego rezygnuje. Tymczasem w Polsce produkcja mleka systematycznie rosła, bo hodowcy, mając mniej pieniędzy z litra mleka, by zachować te same przepływy zwiększali dostawy.
Na czarną godzinę, czyli sposób na gorszą koninkturę rynkową
– Kryzysy opłacalności są nieuniknione i trzeba je przetrwać. W przypadku gorszej koniunktury uruchamiamy utworzony przez nas Fundusz Stabilizacji Rozwoju. W czasie dobrej koniunktury jakaś kwota (np. 5 gr/l) jest deponowana. Kiedy jest dołek i mleczarnia nie jest w stanie zapłacić dobrze za mleko – sięgamy do funduszu i podnosimy cenę, a więc wykorzystujemy pieniądze uzbierane, kiedy koniunktura była dobra. Oczywiście, nie zawsze spotyka się to z akceptacją, ale ostatecznie się udało i marzy mi się, by taki fundusz działał również na poziomie krajowym – proponował Bajko.
Wsparcie dla hodowców oferuje też OSM w Sierpcu, gdzie funkcjonuje Fundusz Rozwoju Hodowli, dzięki któremu – jak zapewniał Gańko – producenci mogą pozyskiwać krótkoterminowe pożyczki, pozwalające przetrwać kryzysy. Obecnie może niepokoić spadek dynamiki skupu, który w OSM Sierpc wynosi ok. 2–3%, a więc jest mniejszy niż w poprzednich latach.
– Do tego, pomimo że mleczarnia oferuje zapłatę co najmniej o ok. 10% wyższą niż średnia krajowa – uzupełniał Gańko – i tak ma do czynienia z rezygnacją z produkcji mleka ze strony ok. 5% dostawców. Co gorsza, ponad 80% mleka pochodzi z gospodarstw, które dostarczają ok. 500 l mleka/dzień, a ponad 200 dostawców nadal produkuje poniżej 100 l mleka/dzień.
Z produkcji mleka wypadają nie tylko nie tylko mali producenci
– Z produkcji nie wypadają tylko małe gospodarstwa. Prowadzą je często ludzie, którzy chcą doczekać emerytury i muszą z czegoś żyć. Większe niebezpieczeństwo rezygnacji z produkcji mleka widzę w młodych, którzy chcą coś zmienić w gospodarstwach – mówił Gańko. Jego zdaniem rolnicy muszą też rozsądnie podchodzić do inwestycji i biznesplanów. Powinny być w nich uwzględniane realne ceny mleka, tj. 1,2–1,3 zł/l, a nie 1,7–1,8 zł/l z czasów hossy.
Jak inwestować w czasach kryzysu?
O rozsądek apelował też Bajko, podając za przykład SM Spomlek, dla której inwestycja na poziomie ok. 10% rocznych przychodów to ogromne wyzwanie. Tymczasem wielu rolników inwestuje na poziomie całych rocznych przychodów.
Zaznaczał, że mleczarnia skupuje mleko od ok. 1350 dostawców i choć dostarczają go również gospodarstwa z ok. 10 krowami, to w ostatnim czasie rośnie trend do zwiększania dostaw raczej z dużych gospodarstw. Z kolei z przeprowadzonej w obrębie dostawców ankiety wynika, że ok. 11% z nich chce rozwijać produkcję, ale nie zawsze oznacza to inwestowanie w obory.
– Współpracuję z ok. 400 rolnikami i mogę na palcach jednej ręki policzyć tych, który liczą koszty – dodawał Malczewski. Nadmienił jednak, że w Polsce brakuje regularnego śledzenia i nadzoru kosztów produkcji, bo żadna z instytucji tego nie robi i jest to element ryzyka, który trzeba wziąć pod uwagę. Nie ma dokładnych danych.
Wygrają najlepsi
Czasy są trudne, ale z drugiej strony – jak zaznaczał Dariusz Sapiński – produkcja mleka ma przyszłość i dziś trzeba zrobić wszystko, żeby wykorzystać wzmożony popyt na produkty mleczne (patrz: ramka). Czy warto inwestować?
– Warto – przekonywał Gańko, ale trzeba przy tym dobrze liczyć i nie czynić z siebie niewolnika, tj. marże gospodarstwa powinny pozostawać na takim poziomie, żeby można było kogoś zatrudnić.
Spore obawy budzi Zielony Ład, który – zdaniem Malczewskiego – stanowi ewidentne zagrożenie, bo jeśli produkcja mleka po jego wdrożeniu może spaść o 20%, to będzie to mniej więcej tyle, ile Polska produkuje z przeznaczeniem na eksport. Obniży to konkurencyjność naszego sektora mleczarskiego, bo zredukuje element, który jest opłacalny.
– Pytanie też, czy Zielony Ład zostanie zawieszony na jakiś czas, a być może na nowo zmodyfikowany i na ile sankcje wobec Rosji uderzą także w nas, a wiadomo, że tak się stanie – zwracał z kolei uwagę Hydzik.
– Nigdy nie będzie tak, że produkcja mleka będzie się opłacała zawsze i wszystkim, ale zawsze będzie tak, że najlepsi kosztowo i jakościowo znajdą miejsce na rynku i coś im zostanie z prowadzenia tego biznesu – kwitował Bajko
Marcin Jajor
<p>redaktor działu top bydło i topagrar.pl, zootechnik, specjalista w zakresie hodowli bydła mlecznego i mięsnego</p>
Najważniejsze tematy