Z artykułu dowiesz się
- Dlaczego tucz kontaktowy przestał się opłacać hodowcy?
- Czym rolnik zastępuje drogą śrutę sojową w tuczu świń?
- Jak hodowcy udało się poprawić strawność pasz, a przy tym zwiększyć przyrosty świń?
Z artykułu dowiesz się
Krzysztof Kosatka z Bukowca w gminie Brąszewice od 2008 roku zajmuje się tuczem świń w cyklu otwartym. Po modernizacji budynków rozpoczynał od 600 stanowisk w chlewni. Zawsze kupował importowane warchlaki – na samym początku również w ramach tuczu kontraktowego. Po 2 latach jednak zrezygnował z działalności w ramach umowy i usługi, gdyż uważał, że na wolnym rynku będzie w stanie zarobić więcej.
– Wówczas rynek był bardziej przewidywalny. Wiadomo było mniej więcej, kiedy będą górki i dołki świńskie. Zawsze po jakimś czasie udawało się odrobić ewentualne straty. Obecnie wszystko stało się strasznie nieprzewidywalne. Szczególnie ostatnie dwa lata nas nie rozpieszczały – mówi gospodarz.
Jak podkreśla, największym mankamentem tuczu kontraktowego był brak wpływu na jakość przywożonych do gospodarstwa warchlaków oraz dostarczanej paszy. Skutkiem tego mogą być zwiększone upadki świń i dużo zużytej paszy, co ostatecznie pochłania cały wypracowany zysk. W 2017 roku pan Krzysztof zdecydował się powiększyć skalę produkcji trzody chlewnej i powstała zupełnie nowa chlewnia na 1400 stanowisk, na którą składają się 4 komory po 350 sztuk. Ułatwia to opróżnianie komór i ich czyszczenie, nie trzeba czekać do momentu zakończenia sprzedaży całej partii, aż cała chlewnia będzie pusta. Tak niestety jest w starszym budynku, którą tworzy jedno długie pomieszczenie.
Zasiedlenia odbywają się w odstępach miesięcznych. Jednorazowo przywożone jest do gospodarstwa 650–700 prosiąt. Pozwala to albo na zasiedlenie całego budynku starej chlewni, albo dwóch komór w nowej. Dzięki temu też sprzedaż odbywa się cyklicznie i pozwala na stały dopływ gotówki oraz regulowanie na bieżąco faktur. Pomieszczenia po każdym zakończonym rzucie są czyszczone, myte i dezynfekowane, a w okresie zimowym również dogrzewane przed przywiezieniem warchlaków. Są to duńskie prosięta o masie ciała około 30 kg o najwyższym statusie zdrowotnym, zabezpieczone przeciwko podstawowym chorobom powodującym straty w tuczu. Nie tylko jakość prosiąt, ale także żywienie pozwalają uniknąć problemów zdrowotnych i osiągnąć bardzo dobry współczynnik wykorzystania paszy.
– Od kilku miesięcy korzystam z mieszanek uzupełniających firmy Schaumann i udało mi się zużycie paszy zmniejszyć z 2,65–2,70 do 2,46 kg na kilogram przyrostu masy ciała. Oprócz poekstrakcyjnej śruty sojowej dla starszych świń wykorzystuję też śrutę rzepakową, a do tego jęczmień, pszenżyto, żyto. Przez jeden sezon stosowałem też łubin jako źródło białka. Przy bardzo drogiej śrucie sojowej można częściowo ją zastąpić naszymi strączkowymi. Wszystko zależy jednak od relacji cenowych. Śruta zawiera 46% białka, a łubin, jak się okazało po wysłaniu do badania – jedynie 28%. Musi być więc dużo tańszy. Myślę, że cena strączkowych nie może przekraczać 1–1,5 tys. zł za tonę, aby opłacało się stosować nasze rodzime rośliny białkowe – uważa Krzysztof Kosatka.
Rolnik kontrolnie poddaje analizom mieszanki, które kupuje od firm paszowych, aby sprawdzić, czy rzeczywisty skład pokrywa się z tym deklarowanym. Dostawca mieszanek uzupełniających bada w laboratorium natomiast zboża używane do wytwarzania gotowych pasz w gospodarstwie. Rodzaj mieszanki uzupełniającej i zastosowane w niej enzymy odpowiadają temu, jakie zboża są wykorzystywane do żywienia poszczególnych grup.
Zdaniem gospodarza zastosowanie mieszanek zawierających wolne aminokwasy oraz enzymy umożliwia zmniejszenie ilości białka ogólnego w paszy, a tym samym obniżenie kosztów żywienia i obciążenia środowiska amoniakiem. Metabolity drożdży o działaniu enzymatycznym ułatwiają trawienie i poprawiają wykorzystanie drogich obecnie pasz. Wszystkie grupy do końca tuczu otrzymują też w karmie zakwaszacz dobrze wpływający na zdrowie jelit i funkcjonowanie układu pokarmowego.
– Dobrze ułożone dawki pokarmowe pozwalają na zredukowanie udziału białka w paszy w trakcie tuczu bez odnotowania pogorszenia wydajności. Wysokie przyrosty gwarantuje wystarczająca liczba stanowisk paszowych oraz dobrze zbilansowane żywienie. Z jednej strony należy postępować oszczędnie z białkiem, ale z drugiej żywienie tuczników musi zapewniać intensywną produkcję tkanki mięsnej. Musimy zapobiegać otłuszczeniu zwierząt i nie przesadzić z nadmiarem energii w paszy. Od zastosowanych w mieszankach dodatków zależy ilość udostępnionej świniom energii i białka, które zazwyczaj zostaje wydalone jako niewykorzystane – tłumaczy rolnik.
Dlatego rola żywieniowców w tym, aby zoptymalizować przyswajalność białka i składników pokarmowych oraz poprawić wykorzystanie paszy. Dzięki specjalnej mieszance enzymów, takich jak betaglukanaza, ksylanaza, alfaamylaza, proteazy, udało się osiągnąć wysoką wydajność przy jednoczesnej oszczędności nawet do 3% śruty sojowej. Przy obecnych cenach tego surowca to bardzo ważne. Zysk, jaki daje zmniejszenie o 3% soi w dawce, to prawie 90 zł na tonie paszy.
Tuczniki są sprzedawane po około 90 dniach od wstawienia i najczęściej osiągają wtedy masę ciała 125–130 kg. Zwierzęta z ostatniej sprzedanej partii były trochę lżejsze ze względu na upały. Gospodarz szacuje, że miały o 5–7 kg mniej. Latem zdarza się bowiem, że tuczniki pobierają trochę mniej paszy.
Zwłaszcza w starszym budynku, gdzie w zastosowanym systemie wentylacji powietrze wpada wlotami w ścianach bezpośrednio z zewnątrz. Latem jest więc ono najczęściej gorące, a zimą nie ma gdzie się ogrzać. W nowej tuczarni gospodarz zastosował już inne rozwiązanie. Powietrze dostarczane jest korytarzem przebiegającym pod kanałami gnojowicowymi do ganka, a następnie wchodzi do pomieszczeń. Dzięki temu latem pod podłogą oddaje ciepło i zdąży się schłodzić, zanim dotrze do poszczególnych komór. Zimą na odwrót – ogrzewa się, zanim znajdzie się w pomieszczeniu dla świń.
Więcej białka z paszy dla metabolizmu świni pozwala też zredukować wydalanie azotu, fosforu oraz amoniaku, stanowiąc mniejsze obciążenie dla środowiska, a tym samym dla zwierząt. Poprawa zdrowotności świń i likwidacja kożucha w gnojowicy to dodatkowy efekt ze stosowania enzymów. Produkcja dzięki temu stała się mniej uciążliwa dla otoczenia. Zdaniem pana Krzysztofa usuwanie gnojowicy stało się też prostsze. To zupełnie niezakładany bonus, ale odchody łatwiej się mieszają przy spuszczaniu z kanałów pod rusztami, a to ułatwia ich umycie i mniej bakterii pozostaje po zakończonym cyklu. Zwykle bowiem wszyscy skupiają się na czyszczeniu i dezynfekcji pomieszczeń, a patogeny w kanałach gnojowicowych rozwijają się w najlepsze.
– Teraz na gnojowicy nie powstaje kożuch, dzięki czemu w mniejszym stopniu rozwijają się też muchy. W poprzednich latach nie mogliśmy poradzić sobie z ich zwalczaniem, a w tym roku oprysk stał się dużo skuteczniejszy. Zwierzęta są spokojniejsze i higiena lepsza – wyjaśnia rolnik.
Uciążliwości zapachowe także się zmniejszyły, powietrze w chlewni jest lepszej jakości, co przekłada się na mniejszą liczbę upadków. To chyba najbardziej wymierny efekt lepszego żywienia. Wcześniej upadki sięgały 2% i więcej, obecnie spadły do 1%.
Gospodarstwo wyposażone jest w wagę przejazdową, więc każda partia świń jest ważona przed wysyłką do rzeźni, a to istotne dla rolnika, gdyż rozlicza się na wagę żywą. Gospodarstwo od samego początku było ogrodzone, jedynie brama bioasekuracyjna do dezynfekcji pojazdów jest nowym zakupem z ubiegłego roku, na który rolnik skorzystał z dofinansowania. To ważny element wyposażenia, gdyż do chlewni podjeżdżają samochody dostarczające warchlaki, odbierające tuczniki oraz przywożące zboże do silosów. Pomiędzy obiema tuczarniami powstała bowiem całkiem niedawno nowa paszarnia.
Na zewnątrz stoją trzy silosy zbożowe 150-tonowe i dwa 30-tonowe na śrutę sojową oraz rzepakową. Pasza automatycznie przygotowywana jest codziennie i trafia do silosów paszowych, a następnie, za pomocą jednej z trzech linii paszociągu, do poszczególnych pomieszczeń w tuczarniach. Kosatkowie mogli zrezygnować z zakupu gotowych pasz i na bazie mieszanek uzupełniających zacząć wytwarzać je w gospodarstwie, co przede wszystkim wychodzi taniej.
– Nawet jeśli muszę dokupić zboże, ponieważ własnego mi nie wystarcza do końca sezonu, to i tak w ogólnym rozrachunku zaoszczędzę. Mam większy wpływ na to, co jest w tej paszy, jakiej jakości surowce do niej włożę. Myślę, że to także jeden z elementów, który przełożył się na uzyskiwane niższe zużycie paszy i mniejsze upadki wśród świń – uważa Krzysztof Kosatka.
Dominika Stancelewska
Zdjęcia: Dominika Stancelewska
Najważniejsze tematy