Z artykułu dowiesz się
- Jak znaleźć pracowników?
- Dobre perspektywy dla rynku mleka
- Robotyzacja i automatyzacja są przyszłością
- Ponad 500 robotów Lely w Polsce
- Ferma XL z 8 robotami
- Doświadczenia węgierskie
Z artykułu dowiesz się
Zmienia się świat, zmieniają się wyzwania – rośnie liczba ludności, społeczeństwo staje się coraz bardziej wymagające. Zmieniają się więc i perspektywy prowadzenia rentownych gospodarstw produkujących mleko.
– Ale pewne wyzwania w rolnictwie są globalne – skąd wziąć pracowników, jak utrzymać ich przy produkcji mleka przy rosnącym zapotrzebowaniu na żywność dobrej jakości i presji na hodowlę ze strony społeczeństwa? Kiedyś 20% ludzi miało odmienne wizje, a 80% – "normalne", w granicach zdrowego rozsądku. Dziś wystarczy opinia 0,5% osób i filmik w Internecie, by zaszkodzić hodowcom i całej branży na świecie – mówił Coert van Lenteren, odpowiedzialny w Lely za Dairy XL.
Koniunktura na rynku jest obecnie więcej niż bardzo dobra, ale każdy zdaje sobie sprawę, że to się zmieni...
Piotr Reimer, prezes PR Długie Stare nie miał wątpliwości.
– Przetrwaliśmy, gdy cena mleka oscylowała wokół 1 zł, nie wpadając w regres, damy sobie radę, nawet jeśli cena spadnie o 20–30%. Mamy to, co najważniejsze – rezerwy ziemi.
Optymistycznie wypowiadał się także Lorant Sayko z Węgier.
– Mamy europejskie proporcje cen i kosztów oraz podobne ceny mleka. Będziemy dalej produkować i pilnować kosztów.
Liczba gospodarstw praktycznie we wszystkich krajach spada, rośnie wielkość stad i wydajność. Tymczasem WPR w Polsce propaguje wsparcie mniejszych i średnich gospodarstw, co wzbudzało spore wątpliwości wśród uczestników debaty.
Dr Jerzy Plewa z Team Europe uważa, że sektor mleczarski i tak ma lepsze perspektywy niż wiele innych, jednak przyznane środki można by lepiej wykorzystać i wtedy ten sukces byłby jeszcze większy.
– Możemy zwiększać produkcję, ale w sposób równoważony, by nie nadwyrężać środowiska – podkreślał.
Nie uciekniemy przed automatyzacją w produkcji mleka. Użytkownicy robotów zgodnie twierdzili, że na początku dój robotowy stresuje i zwierzęta, i ludzi, ale potem okazuje się, że to najlepsza opcja. Patrząc przez pryzmat zysków – robot to już nie tylko odciążenie w doju, ale i cały system zarządzania.
Roboty udojowe to nasz sztandarowy produkt. Do tej pory sprzedaliśmy ich ponad 40 tys., czyli 2–2,5 mln krów na świecie jest dojonych robotami Lely. 6% obrotów firma przeznacza na rozwój i badania – m.in. nad ograniczeniem emisji gazów cieplarnianych. Lely East działa od 11 lat – w 6 krajach wschodniej Europy – w Polsce, Łotwie, Litwie, Czechach, Słowacji i na Węgrzech. Przez te lata sprzedaliśmy 1100 robotów, z czego ponad 500 w Polsce – mówił Andrzej Adryan, dyrektor sprzedaży firmy.
Od 2018 r. na fermie w Niechłodzie, należącej do PR Długie Stare, pracuje 8 robotów. Gospodarstwo na 3 tys. ha utrzymuje 600 szt. bydła mięsnego i 2500 szt. bydła mlecznego, w tym 1100 krów dojnych, o średniej wydajności 11 tys. kg mleka. W budynku o wymiarach 25 × 96 m umieszczono 4 grupy technologiczne z 6 robotami, a dodatkowe 2 roboty pracują w osobnym budynku w grupie fresh – krów po wycieleniu. Krowy otrzymują PMR na 25 kg mleka, reszta paszy podawana jest w stacji paszowej (do 7 kg). Taki system przynosi wiele oszczędności – krowy nie są przekarmiane, zużywa się mniej paszy, a zwierząt nie trzeba przegrupowywać.
– Największy bonus robotów to spadek pracochłonności – wyjaśniał Witold Glapa. Pracownik ma mniejszy kontakt z krową, a więcej czasu może poświęcić na inne obowiązki – ścielenie stanowisk, korekcję racic itp.
Jeden robot doi maksymalnie 55 szt. i przy tej wydajności (11 tys. litrów) zwiększenie obsady na robota nie powoduje zwiększenia produkcji mleka. Średnio krowy odwiedzają robota 3 razy (krowy przed zasuszaniem 1,8 razy, te o najwyższej wydajności 5 razy).
– Roboty w gospodarstwie to zarówno plusy, jak i minusy. Plusów jest więcej – większa wydajność (o 10–25% w porównaniu z naszymi pozostałymi oborami), niższe brakowanie, lepsza zdrowotność (nie ma krów otłuszczonych), lepsze wykorzystanie paszy i potencjału genetycznego. Minusy – każdy musi sam ustalić liczbę krów przypadających na jednego robota, charakter pracy (trzeba śledzić raporty) i problemy z dojem krów z krótszymi strzykami – podsumował prelegent.
Nieco inne doświadczenia mieli hodowcy z Węgier. Lorant Sayko zarządza gospodarstwem utrzymującym 2700 krów, które rocznie produkują 32 mln kg mleka i rozlokowane są w 3 obiektach. W gospodarstwie pracują też 2 biogazownie, zużywające 90 tys. m3 obornika i odpadów roślinnych. Areał to 3000 ha (2 tys. ha w eko – zboża i oleiste na sprzedaż), a na pozostałych 1000 ha produkują pasze dla zwierząt (uzupełniane zakupami po sąsiedzku ziarna i pasz objętościowych). 50 ha przeznaczono pod ekologiczną uprawę warzyw (marchew, papryka, dynia, przyprawy). To obszar pełen wyzwań, ale i dobrych zysków. Gospodarstwo zatrudnia 130 pracowników, generując rocznie 50 mln euro obrotów. Z roku na rok rośnie produkcja mleka (o 2 tys. litrów od krowy w ostatnich 6 latach), przy prawie stałej liczbie zwierząt. Krowy rozdzielone są na 3 farmach, na każdej z nich jest inny system doju (13 robotów, hala rybia ość i karuzela).
– Decyzja nie była łatwa, bo podejmuje się ją na jakieś 20 lat. Początkowo chcieliśmy starą halę zastąpić nową wraz z nową oborą. Jednak zjechaliśmy parę krajów, by zobaczyć, jak pracują roboty na dużych fermach i to przekonało nas, że kierunek jest jeden – robotyzacja – wyjaśniał Lorant Sayko. Większość obaw – m.in. że krowy nie będą wchodzić do robota, awarie, problemy z obsługą – nie potwierdziła się w praktyce i wynikała z elementu nowości – na Węgrzech pracowały wtedy 2 roboty.
– Finalnie – większość obaw była na wyrost. Po zakupie robotów gospodarstwo stało się bardziej atrakcyjne dla pracowników, a koszty operacyjne są porównywalne z tradycyjnym dojem – podsumował prelegent.
dr Mirosława Wieczorek
<p>redaktor „top agrar Polska”, zootechnik, specjalistka w zakresie hodowli bydła mlecznego i mięsnego.</p>
Najważniejsze tematy