Ardanowski: zagraniczne firmy trzymają łapę na polskim eksporcie zbóż
- Polska nie dysponuje żadnym nabrzeżem portowym do przeładunku zboża. Wszystko jest w rękach prywatnych firm zagranicznych i to one decydują, za ile kupić ziarno od polskich rolników i gdzie je sprzedać. A my idziemy w gigantomanię i żyjemy mrzonkami o AgroPorcie - mówi Jan Krzysztof Ardanowski, przewodniczący prezydenckiej Rady ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich w rozmowie z Krzysztofem Wróblewskim, Redaktorem Naczelnym TPR.
Konieczność wywozu ukraińskiego zboża z Polski uwypukliła problem, jaki nasz kraj od lat ma z eksportem swojego ziarna.
Jan Krzysztof Ardanowski: Polska jest liczącym się producentem zboża. Co roku między 6 a 10 milionów ton zboża musimy z Polski wyeksportować, bo jest go za dużo na potrzeby krajowe. Tylko jak to zrobić, skoro państwo nie dysponuje żadnym nabrzeżem portowym do przeładunku zboża? Owszem są cztery nabrzeża w Polsce, ale one są w rękach prywatnych firm zagranicznych. Powstało co prawda konsorcjum dwóch polskich firm, które wydzierżawia krótkie nabrzeże w Gdyni, ale ma francuskiego udziałowca. I to te zagraniczne firmy trzymają łapę na eksporcie z Polski. To one decydują, ile, kiedy i gdzie wyeksportować ziarno i za jaką cenę kupić je od polskich rolników. Ja od wielu lat mówię, że jeśli rząd chce pomagać rolnikom i skutecznie realizować politykę międzynarodową, to musi mieć własny port zbożowy. Państwa afrykańskie pytają często Polskę, czy mogłaby dostarczyć kilkaset tysięcy ton zboża. I choć polscy przedstawiciele składają pozytywną deklarację, to nie są potem w stanie w żaden sposób tego zrealizować. Przecież nie mogą prywatnej firmie narzucić kierunku eksportu. Zresztą firma holenderska czy niemiecka, które obsługują nabrzeża w Polsce, może odpowiedzieć, że ma swoją logistykę i harmonogram załadunku statków i nie będzie zmieniać planów. Dlatego jest jasne, że polski port zbożowy powinien powstać, chociaż myślę, że prędzej mi kaktus na ręce wyrośnie niż doczekam się budowy portu.
Ale przecież port zbożowy mógł już powstać dawno temu.
- To prawda. Port w Gdyni był przygotowany na powstanie nabrzeża zbożowego już wiele lat temu. Nadal jest możliwe przeprowadzenie takiej inwestycji. Owszem, wymagać to będzie nakładów, ale stosunkowo niedużych. Można by tam załadowywać panamaksy, czyli największe statki do transportu zboża.
Kto więc zablokował powstanie polskiego portu zbożowego?
- Podejrzewam, że to są wpływy tych firm zachodnich, które nie chcą, by państwo miało jakiś udział w możliwościach eksportu.
Przepraszam, ale nie zgadzam się z Pana opinią. Przecież nadzór nad bezpieczeństwem żywnościowym powinny mieć też nasze służby. I co? To one do tego dopuściły?
- Owszem, tak powinno być w kraju, gdzie służby specjalne pilnują interesu swojego kraju. Ale ja nie mam pewności, że tak jest u nas. Natomiast zapadła kuriozalna decyzja, że na surowym korzeniu [od podstaw – przyp.red.] w Gdańsku będzie budowany wielki AgroPort. To zakrawa o gigantomanię i jest mrzonką. Przecież port ten na pewno nie powstanie w ciągu najbliższych paru lat. Nie wiem nawet, czy zostanie wybudowany za mojego życia. A będzie trzeba na tę inwestycję przeznaczyć miliardy. Natomiast w Gdyni inwestycje, które byłyby w stanie spokojnie obsłużyć nasze potrzeby eksportowe, zamknęłyby się w kwiecie 250 mln zł. Niestety, to jest zagrożenie dla interesów Polski. Życzę oczywiście ministrowi Kowalczykowi, żeby zrealizował te zamiary, tylko że Krajowej Grupy Spożywczej nie wystarczy zadekretować i wpisać do Krajowego Rejestru Sądowego. Potrzebna jest aktywność, nowe działalności, przetwórstwo. Grupa nie miała zadania konsolidować spółek hodowlanych z KOWR, które w mojej ocenie nie są w KGS potrzebne. Krajowa Grupa Spożywcza budowana w oparciu o spółkę cukrową miała być grupą skupującą produkty rolne i miała zajmować się przetwórstwem rolno-spożywczym łącznie ze stworzeniem sieci spożywczych w Polsce i możliwością eksportu. Państwo musi odgrywać taką rolę. W przeciwnym wypadku rynek Polski będzie zdominowany przez firmy zagraniczne, które mają swoje interesy, a na tym wszystkim ucierpią polscy rolnicy.
Za chwilę zima, a tymczasem bezpieczeństwo energetyczne przemysłu rolno-spożywczego jest bardzo zagrożone.
- Niestety, zakłady przetwórstwa rolno-spożywczego. w szczególności mleczarnie, pracują w cyklu ciągłym. Muszą odbierać mleko od rolników. Bo co rolnik ma z nim zrobić? Do rowu wylać? Wtedy jeszcze inspekcja ochrony środowiska go ukarze. A poza tym z czego będzie żył?
No tak, tylko że przekroczenie taryfy zużycia prądu oznacza dla OSM Giżycko, czołowej spółdzielni w Polsce, która płaci rolnikom najwyższe ceny za mleko, karę 300 milionów złotych.
- To musi zostać wyjaśnione do zimy. Ja wiem, że wszystkie firmy przetwórcze dostały powiadomienia, że mogą się spodziewać wyłączeń prądu. Notabene apeluję do prezesów tych mleczarń, by zaopatrzyli się w sprawne agregaty prądotwórcze i określili, które elementy zakładu trzeba utrzymać, a które można na jeden dzień wyłączyć. Ale biorę za dobrą monetę zapowiedź ministra Kowalczyka, że zakłady przetwórstwa rolno-spożywczego będą chronione przed włączeniami.
Założenie słuszne, ale nie ma żadnych konkretów, a czas nagli. Za chwilę będziemy mieć goudę po 120 zł/kg. Załamie się produkcja żywności w Polsce, a bez dopłat eksportowych załamie się eksport. Tworzy się zaklęty krąg.
- Konkretów nie ma ani w kwestii energii elektrycznej, ani w kwestii gazu czy oleju opałowego. Bezpieczeństwo żywnościowe nie powstaje tylko na polach u rolników. Obecnie skupiamy się na utrzymaniu ogrzewania w mieszkaniach. Chodzi jednak o to, żeby nie było sytuacji, że będziemy mieli ciepłe mieszkanie, ale nie będziemy mieli co jeść.
Czy prezydent Andrzej Duda jest na bieżąco jest informowany o tych zagrożeniach?
- Tak. Pan Prezydent jednoznacznie mówi mi: przygotowuj stanowiska i przekazuj je do premiera, do ministra rolnictwa, by ktoś potem nie zarzucił, że nie wiedział o pewnych zagrożeniach. Na najbliższym posiedzeniu Rady ds. Rolnictwa będziemy rozmawiać wpływie wzrostu kosztów produkcji na sytuację ekonomiczną gospodarstw z uwzględnieniem elementów rynkowych, np. ogromnej ilości zbóż paszowych, które przyjechały do nas z Ukrainy. Może się też okazać, że mięso drobiowe z Ukrainy wykończy polski sektor drobiarski, bo UE jak dobra ciocia zniosła cła na żywność z Ukrainy.
Polski rolnik wszystko wytrzyma, zaciśnie usta, pochyli głowę i będzie pracował za bezdurno na roli. Taki jest nadal obraz polskiego rolnika w politycznych elitach, szczególnie w warszawce.
- Ze smutkiem stwierdzam, że bardzo często tak jest. Nie dostrzega się rewolucji godności na wsi, nie dostrzega się tego, że my rolnicy również kształcimy dzieci, dbamy o obejścia, że interesujemy się bardzo wieloma różnymi sprawami i niczym się nie różnimy od reszty społeczeństwa. Rolnicy uwierzyli w to, że idzie to ku dobremu, że nadchodzi czas pewnej stabilizacji, że wieś jest nie tylko potrzebna do wygrania wyborów, ale jest potrzebna społeczeństwu jako element niezbędny do bezpieczeństwa, do funkcjonowania i rozwoju państwa. To zaufanie zostało nadwerężone. I to jest właśnie najsmutniejsze. Popatrzmy na „Piątkę dla zwierząt” czy na ustawę o biopaliwach. Te buble pokazują, że my rozwiązujemy problemy, które sami wywołujemy!
Ważne jest, by rolnicy umieli docierać do reszty społeczeństwa, do tych osób, które przypominają sobie o rolnictwie tylko z okazji dożynek, z przekazem o zagrożeniach wynikających z polityki UE, z głupiego Zielonego Ładu, zmian klimatycznych czy zaburzeń rynkowych. Niestety, bardzo często za tymi decyzjami dotyczącymi zaniechania inwestycji, takich jak holding spożywczy czy nabrzeże zbożowe stoją interesy konkretnych firm. To trzeba wyjaśniać i rozbrajać bomby, pamiętając że nasi przeciwnicy często grają znaczonymi kartami i mają złe intencje. Jestem przekonany że rozwój polskiej wsi, budowanie silnego i zamożnego rolnictwa, które ma zdolności do inwestowania jest potrzebne Polsce, bo Polska jest najważniejsza.
Dziękuję za rozmowę.
Krzysztof Wróblewski
Redaktor Naczelny Tygodnika Poradnika Rolniczego
redaktor naczelny "Tygodnika Poradnika Rolniczego"
Najważniejsze tematy