Napaść Rosji na Ukrainę niesie za sobą wiele konsekwencji. Dostawy surowców rolnych z obydwu państw są pod znakiem zapytania, ale również pracownicy sezonowi w polskim i europejskim sadownictwie. Aktualna fala uchodźców to głównie kobiety i dzieci, częściowo jest w stanie zapełnić pewną lukę, przez co właściciele upraw chcą zmian w przepisach o pracy sezonowej i ułatwień przy zatrudnianiu pracowników z Azji.
Ministerstwo Pracy podaje, że w 2021 roku do powiatowych urzędów pracy w Polsce wpłynęło ponad 478 tys. wniosków na zezwolenia o pracę sezonową. W tym 461 tys. dotyczyło obywateli Ukrainy.
- 4,3 tys. – obywatele Mołdawii;
- 3,13 tys. – obywatele Białorusi;
- 2,33 tys. – obywatele Gruzji;
- 1,5 tys. – obywatele Nepalu;
- 1,08 tys. – obywatele Rosji.
Wydano około 113.5 tys. zezwoleń, 58 tys., dotyczyła okresu od 31 do 90 dni, 78 tys. – praca przy zbiorach, 97% dotyczyło sekcji „rolnictwo, leśnictwo, łowiectwo i rybactwo”.
– W poprzednich sezonach ponad 90 proc. pracowników sezonowych w ogrodnictwie stanowili pracownicy z Ukrainy, z tego około 50 proc. to byli mężczyźni. W tej chwili trudno oczekiwać, że ci mężczyźni będą, stąd też sytuacja jest raczej trudna i nie wiadomo, jak się rozwinie, mogą być duże problemy z pracownikami – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Witold Boguta, prezes zarządu Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw.
– Mamy w tej chwili w Polsce dużo uchodźców, ale większość z nich nie jest zainteresowana pracą w rolnictwie. Wynika to z faktu, że większość pochodzi z miast i z pracą w rolnictwie nie miała do czynienia. Ci, którzy przyjeżdżali do Polski, to byli z reguły mieszkańcy wsi i oni jednak zostali w Ukrainie. Nie ma dobrej odpowiedzi na pytanie, na ile kobiety, które dzisiaj są w Polsce, zechcą tę pracę podjąć. Na pewno w pewnym zakresie tak, myślę, że bardziej atrakcyjna może być praca przy zbiorach niż przy innych, bardziej wymagających siły i kwalifikacji zajęciach – mówi Witold Boguta.