Sytuacja na rynku mleka jest bardzo trudna dla zakładów mleczarskich. Wszystkie koszty produkcji wzrosły, a może być jeszcze gorzej. O obecnej sytuacji w branży opowiada Agnieszka Maliszewska, dyrektor PIM.
Dorota Kolasińska: Czy mleczarnie nie powinny być wpisane na listę infrastruktury krytycznej już w czasie pandemii?
Agnieszka Maliszewska: Jesteśmy w stałym kontakcie z organizacjami zrzeszającymi sektor rolno-spożywczy, gdyż jesteśmy w bardzo poważnej sytuacji kryzysowej. Już w 2020 r. podczas pandemii składaliśmy do ówczesnego ministra rolnictwa J.K. Ardanowskiego wniosek o zabezpieczenie sektorów wrażliwych, czyli mleko, mięso, drób, owoce, warzywa w stałe dostawy energii elektrycznej. Początkowo otrzymaliśmy informację, że sektora rolno-spożywczego nie należy traktować jako infrastrukturę krytyczną. Ale na listę wpisano cukierki, co było dla nas dużym zaskoczeniem.
Rząd powinien podjąć natychmiastowe decyzje w tym zakresie, bo musimy mieć pewność, że na żadnym etapie nie zabraknie żywności. Jeśli nie będziemy mieć zapewnionych dostaw poprzez rozporządzenie, to nikt nie uwierzy w to, że sektory rolno-spożywcze są bezpieczne. Konieczna jest w tym zakresie interwencja premiera, abyśmy mieli pewność, że surowców energetycznych nie zabraknie.
D.K.: A co z alternatywnymi źródłami energii w mleczarniach? Jak to obecnie wygląda?
A.M.: Nie jesteśmy, jako sektor rolno-spożywczy, przygotowani na 100 proc. alternatywne źródła energii. To jest proces wieloletni, rozłożony na etapy i wymagający wsparcia środkami krajowymi i unijnymi. W całej Europie mówi się o zielonej transformacji. Przykładem są Niemcy, gdzie alternatywnych źródeł energii wykorzystuje się znacznie więcej niż w Polsce, a oni mimo wszystko wracają do węgla. Coraz głośniej się w tym kraju mówi o tym, aby zabezpieczyć sektor-rolno spożywczy w dostawy energii, żeby nie dochodziło do kryzysowych sytuacji.
Dochodzi do skrajnych sytuacji w niektórych krajach, gdzie sklepy zgłaszają kradzieże masła i serów. Ludzie tłumaczą się w sytuacji złapania na gorącym uczynku, że to wynika z biedy. Teraz zabezpiecza się jedzenie przed kradzieżą. U nas masło kosztuje 8-9 zł, ale w Niemczech 15 zł. Rynek się po prostu zakotłuje. Nie chcę być zbyt pesymistyczna, ale obawiam się, że w październiku, listopadzie będziemy mieli jeszcze większe problemy.
D.K.: Które podmioty będą miały największe problemy w przetrwaniu kryzysu?
A.M.: KOWR podaje, że mamy w Polsce 120 podmiotów skupujących, jednak jedynie połowa zajmuje się przetwórstwem. Szacuje się, że koszty produkcji wzrosły o co najmniej 50%, jednak sytuacja wygląda w każdym zakładzie inaczej. Inaczej radzą sobie firmy, które mają zasoby finansowe lub dywersyfikację biznesu, zajmują się dodatkowo eksportem, bo wysokim kursem euro mogą sobie trochę to zrekompensować. Jednak firmy, które produkują tylko na rynek krajowy, nie mają szerokiej gamy produktów i dywersyfikacji, to myślę, że te firmy będą miały spore kłopoty, aby wyjść z tej sytuacji bez szwanku, lub w ogóle utrzymać się na powierzchni.
D.K.: Jest możliwość, aby tego uniknąć?
A.M.: Rozmawiam z analitykami sektora mleczarskiego z różnych krajów, którzy twierdzą, że jeśli w szybkim tempie nie nastąpi proces konsolidacji, polegający na tym, że firmy w dobrej kondycji przejmują, te w słabszej, ale nie bliskie upadku, to widmo bankructwa może im zajrzeć w oczy. Jest szansa na to, że jeśli wykona się konsolidację w odpowiednim momencie to uda się zatrzymać upadek. Warto zwrócić jednak uwagę na to, że my nie mamy tych silnych podmiotów tak wiele.
Rynek mleczarski będzie się kurczył. Nie mamy długofalowych strategii dla całego sektora rolno-spożywczego, a w tym mleczarskiego. Walczyliśmy o to, aby takie strategie stworzyć, ale ostatecznie nie udało się tego procesu sfinalizować. Konieczna jest silna współpraca wszystkich podmiotów oraz dyskusja na temat różnych scenariuszy.
D.K.: A jak radzi sobie sektor w sytuacji trwającej wojny w Ukrainie? Ukraina jest przecież dużym odbiorcą naszych produktów?
A.M.: Problem z eksportem do Ukrainy pojawił się pod koniec 2021 roku, kiedy strona ukraińska wszczęła procedurę ochrony rynku, wskazując m.in. kody serów objętych procedurą ochrony rynku Ukrainy. Dotyczyło to także polskich, niemieckich i francuskich produktów. Wojna wszystko to zawiesiła, jednak ograniczona korespondencja w tym zakresie nadal jest prowadzona. Po dwóch-trzech miesiącach eksport zaczął powoli wracać i firmy zaczęły na nowo wysyłać produkty. Z Rosją i Białorusią nie prowadzimy handlu. Jednakże pojawiła się tu kolejna bariera, a mianowicie zabezpieczenie dostaw i transakcji. Tu ryzyko pokrywają teraz zarówno strona eksportera jak i importera.
D.K.: Ile eksportowaliśmy produktów mleczarskich do Ukrainy?
A.M.: W 2021 r. wyeksportowaliśmy produkty mleczarskie o wartości 1,710 mln euro. W wolumenie produkcji 11,421 tys. ton stanowiło mleko i śmietana, 16 tys. ton masła, serów i twarogów 25,6 tys. ton. Ukraina była dużym odbiorcą. Firmy wskazują na ryzyko związane z zabezpieczeniem transakcji, ryzyko ponoszą strony, ale także z logistyką. Na granicach są bardzo duże kolejki, a transport może trwać jedynie określony czas, jeśli chodzi o produkty wymagające odpowiedniej temperatury.
Wśród podmiotów, które najbardziej utraciły w trakcie zahamowania eksportu była Mlekovita, Hochland, Spomlek, Zott. Część firm straciła towar i pieniądze, bo produkty stanęły w trakcie procedury związanej z cłem. Te towary, które wjechały na teren Ukrainy, firmy przeznaczyły na pomoc humanitarną. Muszę powiedzieć, że firmy mleczarskie zachowały się wspaniale. Z Funduszu Promocji Mleka kupiliśmy również produkty, które trafiły do potrzebujących. Firmy straciły rynek i także towar, a tak czy inaczej starały się pomóc.
D.K.: Dla rolników ceny mleka są satysfakcjonujące, co może ich zachęcać do inwestycji i rozwoju stad oraz produkcji mleka. Jednak w sytuacji, gdy mleczarnie zaczną się wykruszać, może pojawić się nadwyżka i ceny spadną, a koszty mogą jeszcze na takim poziomie pozostać. Co wtedy?
A.M.: Nadal mamy lekką dynamikę produkcji. Niemcy schodzą z produkcji, mają problem z zahamowaniem produkcji. Niemcy ograniczają koszty poprzez ograniczenie produkcji.
Surowiec jest drogi, koszty rosną. Może być taka sytuacja, że nie uda się wszystkiego spieniężyć, aby utrzymać zakłady i opłacalność produkcji. Ceny w sklepach rosną, a konsumenci będą wybierać produkty tańsze i oszczędzać wybierając produkty na które będzie ich stać. Na przykład w Niemczech produkty eko są teraz produktami tańszymi niż produkty tradycyjne. Nikt nie chce kupować produktów droższych, więc rolnicy się wycofują z produkcji ekologicznej. W Polsce mamy założenia związane z Zielonym Ładem odnośnie rolnictwa ekologicznego, to w tym momencie jest kompletnie nierealne, a popyt na produkty jeszcze bardziej spadnie.
D.K.: Jak to wpłynie na hodowców?
A.M.: To wszystko co w tym momencie się dzieje zwiastuje bardzo trudny czas. Rolnicy, którzy mają większe gospodarstwa, będą w stanie pospinać produkcję z opłacalnością, ale mniejsi będą się stale wykruszać. Jeżeli w mleczarniach nie będzie energii czy gazu i w mleczarniach sytuacja się pogorszy może okazać się konieczne ograniczenie odbioru surowca. Co zrobi wtedy rolnik? Będzie musiał utylizować mleko i ponieść tego koszty, bo przecież nie ograniczy produkcji z dnia na dzień. Może być tak, że rzeka mleka popłynie ulicami Warszawy.
D.K.: Dziękuję za rozmowę