Andrzej Komornicki: Historia zatoczyła koło. Otwarte kojce, coś, co obserwowałem 20 lat temu i co wtedy powodowało uśmiech, dziś wraca do gry. Mało tego, potem kojce nazywane „szczęśliwą świnią” przerabiałem na zwykłe klatki, które dziś są passé.
Dlaczego wówczas się one nie sprawdziły?
A. K.: Idea była dobra, ale myśl techniczna zła. Wtedy powierzchnia tych kojców była zbyt mała. Dziś widzimy, że są one dużo większe, mają często ponad 6 m2 i lepiej wyposażone. Hodowcy nie byli z nich zadowoleni.
Teraz niemal wszystkie firmy wyposażeniowe oferują udoskonalone warianty otwartych kojców. Po targach widać, że Zachód nie jest już zainteresowany innymi rozwiązaniami. Jak do tematu podchodzą polscy producenci?
A. K.: Dotychczas w Polsce mało kto jest zainteresowany otwartymi kojcami porodowymi. Cały czas rolnicy nastawieni są na to, żeby wyposażyć chlewnie w miarę tanio.
Nie dociera do nas informacja, że wkrótce również w Polsce będzie to standard?
A. K.: Chyba rolnicy nie do końca poważnie odbierają te informacje. Informujemy ich, że od 2027 r. będą zmiany, co prawda nie do końca wiemy, jaki będą miały one kształt, ale będą.
A. K.: Niestety. Kojce otwarte kosztują dwa razy tyle, co dotychczasowe rozwiązania. Mało tego, potrzebne są budynki o dużo większych powierzchniach, więc koszty inwestycji wzrosną bardzo. Dlatego ludzie wypierają te informacje i budują zgodnie z dzisiejszymi normami.
To może być już za kilka lat poważnym problemem.
A. K.: Tak, bo może się okazać, że ktoś, kto wziął kredyt i nadal będzie go spłacał, będzie musiał zdemontować wyposażenie, które się jeszcze nie zamortyzowało.
W branży wyposażeniowej widać zastój?
A. K.: W Europie coraz mocniej odczuwamy kryzys. Wiele krajów, nastawionych na eksport, jak Niemcy, czy Hiszpania coraz bardziej zmaga się z załamaniem w handlu. To z kolei najbardziej odczuwalne jest w biedniejszych krajach, czyli m.in. w Polsce. Boję się tego, że produkcja przeniesie się do południowej i środkowej Ameryki oraz na Daleki Wschód, bo tam rozwija się hodowla i coraz więcej wyposażenia sprzedają tam liderzy w tej branży.
Inwestują już tylko najwięksi producenci, czy te mniejsze i średnie gospodarstwa podejmują rękawicę?
A. K.: Niestety, nic się u nas nie robi, żeby zachować rodzinne gospodarstwa. Wielkich koncernów nie powstrzymamy. Jak nie będzie im się opłacało produkować w Europie, to przeniosą się tam, gdzie to będzie uzasadnione ekonomicznie. Ale firmy, takie jak nasza, wyposażające rodzinne inwestycje, nie wytrzymają tej presji. Bazujemy na gospodarstwach indywidualnych, jak ich zabraknie, nie będzie i nas.
Dziękuję za rozmowę.