W gospodarstwie Marii i Wojciecha Orlińskich od lat priorytetem jest utrzymanie żyzności gleby. Kiedy w latach 90. przejmowali pod swoje skrzydła część gruntów z byłego PGR, a znali je jak własną kieszeń, bo pracowali w poprzednich strukturach, wiedzieli, jaka jest wartość połączenia produkcji roślinnej i zwierzęcej. Maria Orlińska jako zootechnik przez długie lata dbała o produkcję mleka od stada prawie 100 krów oraz tuczników w cyklu zamkniętym od ponad 100 loch.
Nie ma zwierząt – jest obornik
– Ale z czasem budynki po byłych PGR nie przystawały do standardów nowoczesnej produkcji zwierzęcej i musieliśmy z niej zrezygnować – wyjaśniają Orlińscy. – Przy gospodarowaniu w większości na dzierżawionych gruntach i w dzierżawionym od KOWR siedlisku, inwestycja w nowe obiekty inwentarskie to duże ryzyko – twierdzą zgodnie. W starych budynkach trudno było utrzymać standardy zdrowotne dla zwierząt i co ważniejsze – utrzymać pracowników.
– Dziś o pracowników do produkcji zwierzęcej jest bardzo trudno i trzeba im zapewnić dobre warunki pracy i płacy – podkreślają. Obecnie w liczącym 280 ha gospodarstwie ze zwierząt zostało ledwie stadko kur i przepiórek.
– Na polach jednak pilnujemy, by nie zabrakło dobrodziejstwa produkcji zwierzęcej – podkreśla Wojciech Orliński. Od lat pilnuje, by utrzymać wysoki poziom próchnicy w glebie. Słoma zbożowa czy z rzepaku zostaje na polu, a tylko część trafia do zaprzyjaźnionego klubu jeździeckiego oraz hodowców drobiu, skąd na pola wraca w postaci obornika. Orliński jest fanem nawożenia organicznego i sam przygotowuje nawóz naturalny. Stare silosy przejazdowe i plac na pryzmy kiszonki dla bydła zagospodarował na kompostownik.