Michał Kołodziejczak dzisiaj o 6.00 rano zjawił się na podwarszawskich Broniszach. Sprawdził, jak kształtują się ceny warzyw na giełdzie i porównał je z cenami w sklepach. Marża jest ogromna.
- Tutaj rozpoczyna się życie, obrót towarem, żywnością w Polsce. Takie miejsca powinny żyć, to właśnie w nich jest największy potencjał sprzedażowy i zakupowy. To tutaj przyjeżdżają producenci sprzedawać swoje produkty i to miejsce pokazuje nam jak ważny jest polski produkt, który stanowi bezpieczeństwo żywnościowe. To miejsce pokazuje jeszcze jedną rzecz, że to polskie produkty dzisiaj są gwarantem normalnych zdrowych cen w sklepach – mówił lider AgroUnii na mazowieckim rynku. Podkreślił, że właśnie takie rynki pokazują, że mamy dużo, dobrej jakości towaru i nie musimy uzależniać się od importu, a ponadto zrobimy tam zakupy w normalnych, zdrowych cenach, bez pompowanej inflacji.
- To tutaj duże rodziny czy grupy osób mogą zrobić duże zakupy raz w tygodniu – mówił Kołodziejczak. Zaprzeczył stwierdzeniu, że „nowalijki są drogie”, gdyż pokazał ich prawdziwe ceny. Pęczek kopru, który często jest przez dystrybutorów dzielony na mniejsze na Broniszach kosztuje złotówkę, w sklepie za 1/3 takiego pęczka płacimy 3-4-5 zł za szt. Młoda, piękna sałata kosztuje 2,9 zł za sztukę, w sklepie płacimy za nią 7 zł, a często jest to produkt znacznie mniejszy.
Kołodziejczak pokazał czerwoną rzodkiewkę. Za pęczek na Broniszach zapłacimy 1,6 zł, w sklepach nawet 4-5 zł za pęczek. Należy podkreślić, że nigdy nie było tak drogo. Okazuje się, że to sklepy podnoszą ceny, bo rolnicy nadal mają podobne stawki jak w ubiegłym roku – mimo wyższych kosztów produkcji.
Importowane zabierają polskim rynek
Na Broniszach nie ma towaru importowanego. Jadąc na Bronisze, wiemy, że produkty pochodzą od polskich rolników. Jak zaznaczył Kołodziejczak, zarząd giełdy tego pilnuje. Spod Sieradza przyjechał jeden z działaczy AgroUnii, który jest producentem ziemniaków. Twierdzi, że zagraniczny towar niszczy polskich producentów.
- Importowany towar rolników naprawdę doprowadza do sytuacji dramatycznych. Towar jest importowany z Zachodu. Są to ziemniaki sprowadzane z Hiszpanii, Grecji, Rumunii. Ten towar znajduje się w marketach, które przejęły 80% rynku w Polsce. Ten rynek, który jest na Broniszach to jest 20% całego handlu, który się odbywa w Polsce. To jest patologia, że my jako rolnicy możemy sprzedać 20% swoich produktów tutaj na giełdzie, a 80% jest w markecie z importu – mówił Piotr Łuczak, rolnik z Wielkopolski. Za przykład podał sprzedaż w sieciach handlowych hiszpańskich ziemniaków za 4,5 zł/kg, kiedy polskie na Broniszach kosztują 1,7 zł/kg. Polskie produkty mają krótki łańcuch dostaw, nie muszą przejechać pół świata, żeby dotrzeć do rynku zbytu. Według Łuczaka rolnicy nie dają się już nabrać na kiełbasę wyborczą, gdyż rolnik nadal traci, a kwestia maksymalnych marż oraz narzuconej ilości polskich produktów na sklepowych półkach nadal nie została uregulowana.
- Chciałbym raz jeszcze zaapelować do ludzi miasta, żeby naprawdę zwracali uwagę, na to co kupują w markecie. Czy państwo polskie troszczy się o rolników? Nie o swoich, nie troszczy się, ponieważ z całego świata może towar przyjechać do Polski i ma pierwszeństwo przed naszym polskim towarem – mówił Łuczak.
Ograniczyć liczbę supermarketów w miastach
Z kolei Kołodziejczak podkreślił, że rolą rządu powinna być obrona polskiej żywności i małych, osiedlowych sklepów, które zaopatrują się w warzywa na Broniszach. Miejsca, gdzie znajdują się bazary czy lokalne rynki, wykupują deweloperzy i stawiają tam bloki, pod którymi budują się sieci takie jak Biedronka, Żabka czy Lidl. Małe sklepy znikają ze spożywczej mapy Polski.
- Należy ograniczyć liczbę supermarketów, trzeba wyznaczyć specjalne miejsca na bazary, na sklepy rodzinne, które będą zaopatrywały się właśnie w takich miejscach, gdzie kultura handlu i tradycja jest całkiem inna – mówi Kołodziejczak. Na długim łańcuchu dostaw traci rolnik, ale też konsument, który kupuje drogą żywność.
Restauratorzy powinni kupować lokalnie
Na konferencji AgroUnii pojawił się także restaurator, Paweł Drabik, działacz AgroUnii Małopolski.
- Tutaj możemy właśnie kupić zdrową, świeżą polską żywność, która nie przyjeżdża setek kilometrów – mówił Drabik i dodał, że zamierza dalej zaopatrywać się w takich miejscach i zachęcił do tego innych restauratorów.
AgroUnia apeluje o normalność
- Apelujemy do rządzących, aby jak najszybciej powstała ustawa, która będzie regulowała ilość supermarketów w miastach, maksymalne marże w dyskontach i supermarketach. To będzie gwarantem utrzymania produkcji rolnej w naszym kraju, to będzie gwarantem bezpieczeństwa żywnościowego w Polsce – podkreślił lider AgroUnii.
Kołodziejczak zaznaczył, że bardzo ważna jest sezonowość zakupów polskich produktów. Czasami warto zaczekać te 2-3 tygodnie dłużej, niż kupować zagraniczne produkty – jak truskawki, szparagi czy kalafiory. Zaznaczył, że konferencja miała na celu pokazanie, że to nie rolnik odpowiada za drożyznę, mimo rosnących kosztów produkcji, nadal dostarcza produkty w podobnych cenach jak w latach poprzednich. Kołodziejczak podkreślił, że obniżenie lub zniesienie VAT-u na produkty rolno-spożywcze nie przyniosło żadnego efektu, gdyż sklepy po prostu podniosły marże.