Z artykułu dowiesz się
- Używane ładowarki z Danii
- Intuicyjna obsługa ładowarki
- Solidne podzespoły
- Ceny ładowarek burtowych
- Test napędu używanej ładowarki
- Wydajna hydraulika
Z artykułu dowiesz się
Ładowarki burtowe, zwane też skid-steerami, słyną z kompaktowej budowy. Szerokość większości modeli nie przekracza 110 czy 150 cm, a wysokość 200 cm. Sztywny układ jezdny ma cztery koła. Hydromotory napędzają oddzielnie lewą i prawą stronę, więc gdy chcemy skręcić w lewo, lewe koła obracają się do tyłu, a prawe do przodu. W wąskiej kabinie, do której wchodzimy od przodu, próżno szukać kierownicy, bo ładowarką w zależności od producenta kieruje się za pomocą dźwigni po obu stronach fotela i/lub pedałów.
– Oferuję maszyny z Danii, które ze względu na klimat nie cieszą oka, ale tam rolnicy mają dobrą obsługę serwisową. Te ładowarki mają z reguły do 5 tys. godzin i są serwisowane w autoryzowanych serwisach nawet po trzydzieści lat. Mało kto w Polsce da temu wiarę. To stare, ale zadbane maszyny. Maszyny z Danii można polecać bez względu na aspekt wizualny – mówi Kamil Fabiszewski z miejscowości Grodzień k. Torunia.
– Obsługa, choć intuicyjna, dla kogoś, kto jeszcze nigdy taką ładowarką nie jeździł, może być problemem, ale tylko przez chwilę. W 80% ładowarek za jazdę w przód i w tył oraz skręt odpowiadają dźwignie po obu stronach fotela, a wysięgnikiem sterujemy przez pedały. To super spisuje się w praktyce, bo umożliwia bardzo precyzyjną pracę – dodaje.
Na rynku są też maszyny tylko z dwoma joystickami, gdzie jeden w całości obsługuje jazdę, a drugi wysięgnik. Niezależnie od wariantu, niewprawiony operator porusza się niczym słoń w składzie porcelany. Na szczęście już po kilkudziesięciu minutach za sterami nabiera się pewności i swobody. Wtedy ładowarka burtowa odwdzięczy się funkcjonalnością, głównie zawracaniem w miejscu, co doskonale spisuje się w ciasnych przestrzeniach.
– Nie polecam modeli z jednym joystickiem sterującym jazdą, bo spięcie w jednej dźwigni aż czterech funkcji z biegiem lat może powodować luzy, a te skutkują mniej precyzyjnym sterowaniem. Te układy można oczywiście regulować, ale zwykle rolnicy nie mają na to czasu. Dla wielu z nich to jednak pożądany system, bo boją się nożnego sterowania wysięgnikiem – dodaje.
Ładowarka burtowa jest stabilna i może zawracać w miejscu. Jedynym wymogiem jest w miarę równy i utwardzony teren. Mankamentem jest nieduży prześwit maks. 20 cm, więc w grząskim terenie nie pojedzie.
– Jeżeli ktoś nie siedział jeszcze w takiej ładowarce, to podczas pracy może mieć wrażenie, że ładowarka zaraz się wywróci. Wynika to z większej masy tylnej osi przy jeździe bez ładunku. Przy rozważnej jeździe nie ma się czego obawiać, tym bardziej że w przypadku zbytniego przeciążenia z tyłu, ładowarka zawiśnie na płycie ochraniającej silnik od spodu – wyjaśnia.
Skid-steery mają z reguły niewielkie, 3-cylindrowe silniki, głównie marki Kubota, Yanmar lub Perkins. Jednostki te przez większość czasu pracują na niedużych obrotach, więc spalanie nie przekracza 1,5 l/h.
– Czasem na rynku pojawiają się bardzo dobre ładowarki, ale z uszkodzonym, zaniedbanym silnikiem. Nie jest to problem, bo dostęp do części zamiennych producentów jest bardzo dobry. Gorzej, gdy problem to dotyczy jazdy – podkreśla. W tej ładowarce w środkowej części jest hydrostat, który napędza hydromotory na każdej ze stron. Dwa lewe i dwa prawe koła spięte są łańcuchem. To trwały i mało awaryjny układ pod warunkiem, że użytkownik dba o jakość oleju hydrauliczno-przekładniowego.
– Ten sam olej płynie w silnikach napędzających koła, siłownikach ramienia, a czasem nawet smaruje łańcuchy napędowe kół, dlatego, by nie uszkodzić napędu, trzeba pilnować jego jakości – radzi Fabiszewski.
Spośród licznych ogłoszeń na portalach w Internecie dominują ładowarki z solidnym stażem pracy. Na 29,5 tys. zł sprzedawca wycenił ładowarkę Gehl (1998 r.) o sterowaniu burtowym o szerokości 100 cm, wysokości 180 cm i udźwigu przynajmniej 500 kg. Silnik i hydraulika pracują bez zarzutu.
Z kolei ładowarka Bobcat 753 z 2000 r. oferowana jest za 40 tys. zł. Szerokość 150 cm, wysokość 185 cm, udźwig 1000 kg. Za 35 tys. zł kupić można model Gehl 5625dx w podobnym roczniku. Udźwig 1200 kg, przebieg 7200 godzin.
Rzadkością w anonsach są modele Komatsu, w tym przypadku model z 1996 r. o szerokości 105 cm i wysokości 180 cm dostępny jest za 26 tys. zł. Trzy lata młodsza ładowarka New Holland z ramieniem pozwalającym na wysoki wyładunek kosztuje 29 tys. zł. Silnik Kubota (38 KM), szerokość 150 cm, udźwig 1200 kg. W cenie jest łyżka i widły do palet.
Na niewiele mniej bo 24,5 tys. zł wyceniono model Gehl 4400 z 4-cyl. silnikiem Perkins o mocy 58 KM. Jej rok produkcji to 1984, przebieg 8000 godzin, szerokość łyżki 160 cm, udźwig 1200 kg. Wyprodukowana w 2001 roku maszyna Bobcat 453 z przebiegiem 3500 godzin wyceniana jest na 32 tys. zł. Jej szerokość to zaledwie 90 cm.
O rok młodszy model 463 w podobnych gabarytach i z niskim przebiegiem można kupić już za 45 tys. zł.
Nasz rozmówca podkreśla, że gdy napęd jest uszkodzony, to zazwyczaj usłyszymy jego bardzo głośną pracę, jakby jęczenie, a niekiedy głośny metaliczny dźwięk. Najlepiej sprawdzić to podczas skrętu. Sprawna ładowarka powinna bez problemu zawrócić w miejscu. Podejrzenie o możliwej usterce napędu może się zrodzić także podczas jazdy na wprost, gdy jedna strona ciągnie szybciej niż druga. Aby być pewnym, że to usterka napędu, trzeba wcześniej sprawdzić czy cięgna do napędu są równo wyregulowane.
– Oczywiście, zawsze może się zdarzyć usterka, bo to w końcu maszyny z 30-, a nawet 40-letnim stażem pracy w gospodarstwach. To nie powinno jednak przerażać, bo główne podzespoły napędu są włoskie lub amerykańskie, więc także nie ma kłopotu z dostępnością. Kupując maszynę z Ameryki, np. Bobcat, Thomas lub Mustang, trzeba się liczyć z innym systemem montażu. Wszystkie węże i śruby są w rozmiarach calowych, a nie numerycznych – podpowiada.
Niemal niezniszczalne są wysięgniki, m.in. z uwagi na konstrukcję szeroko osadzonych ramion biegnących na zewnątrz kabiny. Jedyne luzy pojawiają się w okolicy ramki montażowej osprzętu, ale to sporadycznie, a ewentualna naprawa lub wymiana tulei i sworzni nie jest kosztowna.
– Ładowność operacyjna małych ładowarek to 350–500 kg, ale one bez problemu dają radę unieść więcej, choć wtedy maszyna może się lekko przeważać w przód. Receptą może być dociążenie tylnej osi, ale nie jestem zwolennikiem tego, bo potem, gdy wozimy większe ciężary, cierpią na tym sworznie i siłowniki – radzi mechanik.
Jan Beba
<p>redaktor „top agrar Polska”, specjalista w zakresie techniki rolniczej.</p>
Najważniejsze tematy