Szmulewicz: jeśli mleczarni zabraknie prądu, od razu zlikwiduję swoje krowy. Tak zrobi tysiące rolników [WIDEO]
– Jeśli moja mleczarnia nie będzie ode mnie odbierać mleka przez braki w dostawach prądu, od razu zlikwiduję swoje krowy. Tak zrobi większość rolników. A wtedy zawali się cały sektor mleczarski. W ten sposób zniszczymy polskie rolnictwo – mówi Wiktor Szmulewicz, prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych w rozmowie z Krzysztofem Wróblewskim, Redaktorem Naczelnym TPR.
Krzysztof Wróblewski: Do naszej Redakcji napływają od rolników i zakładów przetwórczych listy pełne przerażenia i grozy dotyczące wysokich cen energii i drastycznego spadku opłacalności produkcji rolniczej. Średnio gospodarstwo mleczne zużywa 28000 kWh prądu rocznie, a rząd gwarantuje cenę prądu rolnikom tylko do 3000 kWh rocznie.
Wiktor Szmulewicz: To prawda. W gospodarstwach mlecznych 3000 kWh nie starcza czasem nawet na miesiąc. Więc dla producentów mleka to nie jest żadna rekompensata. Jeżeli chcemy utrzymać ceny artykułów mlecznych na akceptowalnym przez konsumentów poziomie, to limity muszą być wyższe. W przeciwnym razie produkty mleczarskie mogą być tak drogie, że wiele osób nie będzie stać na ich zakup, zwłaszcza tych, którzy zarabiają mniej. A takich osób w kraju mamy najwięcej.
Jeżeli produkcja mleka w gospodarstwach będzie droga, jeżeli będą ograniczenia w dostawie energii, a mleko nie będzie przerabiane w całości, to zawali się cały sektor mleczarski. Co w tej sytuacji zrobi Wiktor Szmulewicz, który w swoim gospodarstwie doi ok. 40 krów?
- To jest potężne zagrożenie. Jeżeli OSM Sierpc, gdzie oddaję mleko, zostanie pozbawiony dostaw prądu i gazu, przez co będą problemy z odbiorem mleka, natychmiast podejmę decyzję o likwidacji stada krów. Zresztą nie tylko ja. Tak postąpią również inni hodowcy, bo co zrobią z niesprzedanym mlekiem? W tej sytuacji załadują zwierzęta na ciężarówki i oddadzą do rzeźni. To spowoduje, że zawali się cały sektor mleczarski. Bo potem ciężko będzie rolnikom wrócić do produkcji mleka. Zresztą jeszcze nie widziałem gospodarstwa, które zrezygnowało z produkcji mleka, a następnie do niej powróciło. Po pierwsze, wiąże się to z olbrzymimi kosztami, a po drugie rolnik po zaprzestaniu dojenia krów nagle zaczyna odczuwać wolność, której nie miał całe życie. I trudno potem z tego zrezygnować.
Pozostała część wywiadu pod materiałem WIDEO
Brzmi zupełnie jak białe niewolnictwo.
- Niestety. Rolnik mający krowy może się wyrwać z gospodarstwa maksymalnie na 4 godziny w ciągu dnia. Resztę czasu musi spędzić przy zwierzętach. Nie każdy się na to godzi, a zwłaszcza młodzi ludzie.
Czy grozi nam zatem sytuacja, w której udział polskiego mleka i polskich przetworów mlecznych w rynku będzie taki niski jak polskiej wieprzowiny? Że będziemy musieli większość tych produktów importować z innych krajów UE?
- To wcale nie jest nierealne. Przypomnę, że jeszcze 10 lat temu nikt by nie pomyślał, że z eksporterów wieprzowiny przekształcimy się w importerów. A to się niestety stało. I taki scenariusz może też się wydarzyć w przypadku mleczarstwa. Doprowadzimy do tego, że będą istniały tylko wielkie farmy mleczne z produkcją przemysłową. Praca będzie wykonywana przez ludzi w systemie zmianowym. Natomiast gospodarstwa rodzinne, które będą musiały wkładać mnóstwo siły i czasu w produkcję mleka przy jednoczesnym problemie z jego sprzedażą, po prostu się zlikwidują.
Zagrożone jest nie tylko mleczarstwo, ale także pozostałe działy rolnictwa, zwłaszcza warzywnictwo i sadownictwo. Niestety, nikt nie przewiduje, jaka będzie sytuacja w rolnictwie za kilka miesięcy, bo przecież pokutuje przekonanie, że jakoś to będzie, a chłop wytrzyma wszystko, jak za okupacji.
- W rolnictwie szczególnie dotkliwy jest brak stabilności. Inwestycje, które ponosimy, a także nasza działalność są bardzo kosztowne, a oprócz tego rozłożone w długim czasie. Przecież na krowę trzeba czekać prawie 3 lata. Co prawda miniony sezon można jeszcze uznać za nienajgorszy, bo ceny skupu były wysokie, a większość inwestycji i nakładów była realizowana w starych cenach, jak np. nawozy kupione latem i jesienią 2021 roku. Ale dziś perspektywy są bardzo złe. Nawozy są horrendalnie drogi, środki ochrony roślin, paliwo, gaz i prąd też. A przecież nie wiemy, jakie będą ceny skupu w przyszłym roku. Nie wiemy, po ile uda się sprzedać pszenicę, po ile rzepak, a po ile mleko.
Myślę, że do grudnia utrzymają się dobre ceny mleka. Ale jeśli prąd będzie bardzo drogi, nie zdziwię się, jeśli już w marcu mleczarnie będą skupować mleko po 1,70 zł/l.
- Tak, bo ceny skupu mogą rosnąć tylko do pewnych granic. Konsument, który będzie miał coraz mniej zasobny portfel, zacznie w końcu szukać tańszych artykułów. Wtedy zakłady mleczarskie będą miały problem ze sprzedażą swoich produktów, więc zaczną obniżać ich ceny.
I finalnie za wszystko jak zwykle zapłaci rolnik, bo otrzyma niższa cenę za swoje mleko.
- Dokładnie. Ale trzeba zauważyć, że teraz jesteśmy w innej sytuacji niż byliśmy jeszcze 20 lat temu, ponieważ jest inny rynek pracy. Dzisiaj rolnik, zwłaszcza młody, jeśli widzi, że praca na roli przestaje mu się opłacać i że żyje jak niewolnik, jest w stanie szybko znaleźć sobie inną pracę. Wystarczy że zostanie kierowcą tira i na rękę otrzyma nawet 10 tys. zł miesięcznie. Na litość, nie da się dokładać do rolnictwa cały czas. Jeżeli produkcja będzie przynosiła straty, to rolnik albo sprzeda ziemię albo puści ją w dzierżawę i będzie próbował żyć z czegoś innego. Niestety, w ten sposób zniszczymy polskie rolnictwo. Bo brak stabilności doprowadzi do upadku nie tylko mniejszych gospodarstw, ale także towarowych, które produkują na rynek.
A wtedy Krajowa Rada Izb Rolniczych przekształci się w firmie pogrzebową. Czy ma Pan pewność, że informacje i apele, które samorząd rolniczy wysyła do ministerstwa rolnictwa rzeczywiście tam trafia?
- Tak, wszelkie pisma kieruję na ręce ministra rolnictwa. I widzę, że Henryk Kowalczyk próbuje coś zmieniać, ale ma chyba ograniczone ruchy.
Rolnictwo to bezpieczeństwo żywnościowe. Tak jest dziś, tak było kiedyś. Mam wrażenie, że często się o tym zapomina. Zwłaszcza młodzi ludzie nie są świadomi tego, jak bardzo polscy rolnicy, dbający o wyżywienie narodu, zostali doświadczeni podczas II wojny światowej. Przecież Niemcy zniszczyli ponad 800 wsi, zarekwirowali 2 miliony gospodarstw, 4 miliony sztuk bydła, 5 milionów tuczników i 2 miliony koni. Wprowadzili też kontyngenty na potrzeby gospodarki niemieckiej i częstowali rolnika kulą w łeb, jeśli znaleźli u niego niezakolczykowaną świnię. Czy gospodarstwo Szmulewiczów też doświadczyło niemieckiej okupacji?
- Niestety, mamy to doświadczenie – bardzo duże i bolesne. Mój ojciec został aresztowany przez Niemców za czynny udział w ruchu oporu i walkę w AK. Trzy lata spędził w obozie koncentracyjnym Mauthausen. Poza tym Niemcy okrutnie gnębili moją rodzinę i sąsiadów. Dziadek nam opowiadał, że zabierali praktycznie całą żywność, niewiele pozostawiając mieszkańcom wsi. Do tego wszystko kontrolowali. Nawet na ubój świni trzeba było mieć pozwolenie, bo w przeciwnym wypadku rolnikowi i jego rodzinie groziła śmierć.
Jan Krzysztof Ardanowski podjął taką inicjatywę, żeby napisać list do Niemców w sprawie zniszczeń dokonanych w polskim rolnictwie podczas II wojny światowej, przedstawiający fakty. Czy KRIR może być sygnatariuszem tego listu?
- Oczywiście. Samorząd rolniczy wesprze tę inicjatywę, bo jest ona bardzo potrzebna. Pamiętajmy też, że mnóstwo chłopów i ich rodzin wyjechało w czasie wojny do Niemiec na przymusowe roboty do tamtejszych gospodarstw. Dzięki ich pracy niemieckie rolnictwo jest dziś tak prężne. O tym trzeba głośno mówić.
Dziękuję za tę deklarację. List zostanie opublikowany na łamach Tygodnika Poradnika Rolniczego. Poprosimy także Karola Bujoczka, redaktora naczelnego Top Agrar Polska o zamieszczenie listu w tej gazecie, a także w niemieckiej wersji Top Agrar.
- Zamieszczenie tego listu na łamach Tygodnika Poradnika Rolniczego to bardzo dobry pomysł. TPR to w tej chwili jedyna gazeta, która trafia do tak licznego grona rolników. Sam chętnie czytam każdy numer. Przy okazji dziękuję Redakcji za ogromny wkład w docieranie do polskich rolników poprzez różne źródła dystrybucji, m.in. mleczarnie. Dzięki temu rolnicy mają bezpośredni dostęp do ważnych informacji.
Dziękuję za rozmowę.
Krzysztof Wróblewski
Redaktor Naczelny Tygodnika Poradnika Rolniczego
redaktor naczelny "Tygodnika Poradnika Rolniczego"
Najważniejsze tematy