- jakie problemy pojawiają się w protokołach strat suszowych?
- na czym polega niedoszacowanie strat?
- z czego wynikają błędy w aplikacji i protokole?
- czy od decyzji o braku strat suszowych można się odwołać?
- jakie najczęściej zdarzają się problemy?
Od co najmniej 7 lat na skutek ubogich opadów w miesiącach wiosennych i letnich, deficyt wody w glebie systematycznie się pogłębia. Z tego powodu wszystkie uprawy w tym rejonie są mocno poszkodowane przez suszę, zwłaszcza jare, a w tym roku ucierpiały u mnie najbardziej kukurydza oraz łąki – mówi Leonard Pietrow, który prowadzi gospodarstwo o powierzchni 200 ha specjalizujące się w produkcji roślinnej znajdujące się w powiecie Słubickim w woj. lubuskim. Dysponuje glebami mieszanymi, od mad po stanowiska piaszczyste, kl. od IV do V, z czego ok. 60% to kl. IV a i IV b. 60 ha zajmują łąki, z których pozyskuje się siano, po 40 ha mają kukurydza, pszenica ozima i pszenżyto ozime, a na 20 ha rolnik prowadzi ekologiczną uprawę żyta.
Pietrow dodaje, że trochę więcej deszczu pada jesienią, ale nie ma on znaczenia dla zbóż jarych, plonów ozimych oraz w produkcji traw.
– Z łąk brakuje przynajmniej jednego pokosu, a ostatni jest bardzo spóźniony i gorszej jakości. W tym rejonie wielu gospodarstwom zabraknie więc pasz dla zwierząt, a ofert sprzedaży na naszym terenie brakuje – dodaje gospodarz.
Mało przydatne stacje
Gdy funkcjonowały komisje suszowe, w szacowaniu skali suszy duży udział miały wyniki ze stacji pogodowych. Tych jednak w kraju brakowało, a IUNG sugerował zwiększenie ich liczby za pośrednictwem urzędów marszałkowskich, gmin, czy izb rolniczych. Wiele z tych jednostek wywiązało się z tej roli, instalując na własny koszt lub z dużym udziałem rolników te urządzenia, przekazując instytutowi merytoryczny nadzór nad ich funkcjonowaniem.
– Działają, mają zainstalowane automatyczne elektroniczne mierniki parametrów pogody, lecz po wprowadzeniu aplikacji suszowej ich dane, nawet z gospodarstwa dotkniętego suszą, nie są brane pod uwagę w szacowaniu strat – skarży się rolnik. Oficjalne wyniki pochodzą z krajowego systemu Polrad – sieci 8 radarów, o rozdzielczości odczytów obejmującej powierzchnię 1 km2, a w planie jest budowa dwóch dodatkowych. Miało to rozwiązać problem reprezentatywności pomiarów, lecz jak się okazuje i to nie wystarczy.
– Opady deszczu, a właściwie ich brak, są tak mocno zróżnicowane lokalnie, że po kilka deszczomierzy musiałoby stać na jednym polu, co jest nierealne – stwierdza rozmówca.
Aplikacja a rzeczywistość
Rada Ministrów 3 czerwca 2020 r. wydała rozporządzenie zmieniające zakres i sposób realizacji niektórych zadań przez ARiMR. Dokument wprowadził publiczną aplikację jako narzędzie do składania wniosków o oszacowanie strat w uprawach rolnych po ogłoszeniu przez IUNG – PIB suszy rolniczej. W dokumencie tym rolnik podaje powierzchnię, na której wystąpiła strata oraz sam szacuje jej procentową skalę.
– Okazuje się jednak, że z deklarowanych przez nas strat rzędu 30–60%, aplikacja uznaje w większości po kilka lub kilkanaście procent, a w skrajnych przypadkach szkodę w uprawach kukurydzy ziarnowej, którą oszacowałem na 50%, algorytm wyliczył na 0%. Nie tylko moim zdaniem, aplikacja odbiega mocno od rzeczywistej sytuacji na polach – mówi Pietrow.
Informacje wprowadzone do aplikacji przez rolnika są automatycznie weryfikowane z:
- danymi ARiMR w zakresie upraw zgłoszonych do dopłat bezpośrednich, czy systemem identyfikacji i rejestracji zwierząt,
- cyklicznymi raportami IUNG – PIB, dotyczącymi skali i zasięgu suszy rolniczej,
- bazą danych IERiGŻ, który wylicza średnią roczną produkcję rolną.
Ostatecznie gospodarz zamiast protokołu strat, gdyby przekroczyły one 30% średniej rocznej produkcji rolnej z ostatnich 3 lat poprzedzających rok wystąpienia suszy – upoważniającego do ubiegania się o pomoc publiczną z ARiMR – otrzymał tylko kalkulację z oszacowania zakresu i wysokości strat spowodowanych tegoroczną suszą, gdyż były one znacznie poniżej ustalonego progu. Wyniosły 8,81% średniej rocznej produkcji gospodarstwa.
– Może to wykluczyć wielu rolników z ubiegania się o pomoc publiczną, chociaż np. w kukurydzy ziarnowej i kiszonkowej system monitoringu suszy rolniczej w Polsce wskazywał najsilniejsze szkody w naszym województwie od połowy maja do drugiej dekady lipca – komentuje gospodarz.
Rozbieżności w szkodach?
Jego zdaniem, o niepoprawności aplikacji świadczy chociażby fakt, że na kilkunastohektarowym polu podzielonym na kilka działek ewidencyjnych, wg mapy ewidencji gruntów i budynków powiatu słubickiego, rozbieżności w powstałej szkodzie suszowej wynoszą od 4,6 do 28,8%.
– To niemal identyczne gleby, jednakowo uprawiane, płaski teren, bez rozbieżności w występowaniu zjawisk pogodowych, na którym rosło pszenżyto ozime, dlaczego więc różnice są tak duże? Niekiedy nawet na działkach podzielonych tylko umowną linią na mapie, czyli stojąc na polu to po mojej lewej lub prawej ręce, sięga ona od 7,9 do 17,8% – pyta rozmówca.
Rosnący deficyt wody
Na anomalie w ocenie suszy rolniczej, rzutujące na konstrukcję i funkcjonowanie aplikacji suszowej wskazał także Marek Grabia, rolnik z powiatu strzelecko-drezdeńskiego. Rolnik prowadzi gospodarstwo o powierzchni 250 ha, specjalizujące się produkcji roślinnej. Ma gleby piaszczyste, kl. od IVb do V, na których uprawia żyto ozime (80 ha), ziemniaki (50 ha, z czego głównie sadzeniaki, a na ok. 10% areału odmiany jadalne), a po ok. 40 ha zajmują owies, pszenżyto i pszenica ozima.
Według rolnika wartości klimatycznego bilansu wodnego będącego bazą do oceny suszy rolniczej dla monitorowanych gatunków roślin wg klasy gleb podatności na suszę, są zbyt optymistyczne i wymagają poprawek. Warto też mieć na uwadze, że na
klimatyczny bilans wodny (KBW) w sezonie wegetacji wpływa również deficyt zimowych opadów śniegu i śladowe rezerwy wody z roztopów. Chociaż w ministerstwie rolnictwa zapowiadane są tego typu konsultacje, ostatecznych ich efektów nie widać, a rolnicy są poszkodowani w kolejnym już sezonie funkcjonowania tej aplikacji.
– Wieloletnie nakładanie się okresów suszowych oraz niemal bezśnieżne zimy powodują, że deficyt wody w glebie na potrzeby roślin jest coraz większy. Nasze uprawy zderzają się z suszą coraz wcześniej i z roku na rok przybiera ona na sile – mówi rolnik.
W jego 250-hektarowym gospodarstwie ziemniaki uprawia się na 50 ha i ta roślina, o bujnej masie zielonej, jest najmocniej nękana przez niedobory opadów, zwłaszcza że ok. 70% gleb to stanowiska piaszczyste, kl. IVb i V, o małym potencjale magazynowania wody.
O skali tegorocznej suszy rolniczej w tym rejonie świadczą też terenowe fakty, że z 10 ha łąk zebrał tylko 30 balotów siana, a z 2,5 ha kukurydzy 20 t zielonej masy bez ziarna. Natomiast rolnicy prowadzący w tym rejonie produkcję zwierzęcą już skarmiają zimowe zapasy kiszonki i siana, nie mają więc rezerw paszy, niemal obowiązkowych w tym kierunku produkcji.
– A co, gdy ekstremalna susza wystąpi u nas po raz trzeci z rzędu – pyta gospodarz.
Aplikacja jest niedokładna
Zdaniem lokalnych rolników wprowadzona dwa lata temu aplikacja suszowa, która ma rzetelnie rozliczać straty suszowe nie jest miarodajna, bo występujące opady są punktowe, nawet w obrębie gospodarstwa chodzi o metrowe odległości, a nie w przedziale 1 km2, na którym bazuje IUNG.
– Wiem jak jest, bo mam na polu monitorowaną przez Instytut stację pogodową. Zdarza się, że ona nie odczytuje opadu, a krajowe radary wskazują, że był, co wypacza KBW. Aby więc chociaż w wyjątkowych sytuacjach można ustalić stan faktyczny, trzeba przywrócić komisje suszowe – dodaje Grabia.
Rolnicy nie mogą się odwołać
Jeśli zatem aplikacja suszowa nie wskaże ponad 30% strat w średniej rocznej produkcji gospodarstwa, a te poniżej 30% są najczęściej przez nią wyliczane, to rolnik nie może złożyć wniosku o odszkodowanie z pomocy publicznej i odwołać od tego orzeczenia, co rozmówca skomentował: skazany może, a rolnik nie.
Wielu rolników uważa, że protokoły zwrotne stwierdzają nieprawdę i ich krzywdzą. Kto ma więc rację, rolnik, deklarujący 50-procentowe straty, czy aplikacja? Nie mają plonów, więc i pieniędzy za sprzedany towar na spłatę zobowiązań finansowych w urzędach, czy bankach. Może zamiast pomocy za straty suszowe odroczyć chociaż te płatności, sugerują zainteresowani.
Potrzebne są komisje szacujące straty
Także kolejny rozmówca potwierdza małą obiektywność oceny skutków suszy dokonanych w tym roku przez aplikację. W jego rejonie wiele upraw z deklarowanymi przez sąsiadów szkodami znacznie powyżej 30% nie zostało uznanych.
– Dużo działek np. w kukurydzy ziarnowej ma ocenę strat od 2,3 do ok. 20%, a tylko pojedyncze ok. 40%. W zbożach jarych i ozimych żadna nie przekroczyła progu 30%, a w trawach pierwszy pokos ma od kilku do ok. 20% uznanej szkody suszowej. Ja ze składaniem wniosku wstrzymuję się do końca, może jeszcze coś poprawią – mówi Michał Hładki z miejscowości Kamień Wielki (powiat gorzowski). Gospodarstwo specjalizuje się w produkcji roślinnej i zwierzęcej (180 szt. bydła mięsnego). Dysponuje glebami kl. IIIb i IVa, ze zdecydowaną przewagą tej drugiej. Areał 210 ha w połowie zajmują UZ i GO, na których rolnik uprawia rośliny paszowe, tj. kukurydzę (20 ha), pszenicę (20 ha), jęczmień (20 ha) i pszenżyto (15 ha) oraz rzepak (25 ha).
Gospodarstwo prowadzi monitoring opadów dostępnymi powszechnie zwykłymi deszczomierzami. Chociaż nie są to profesjonalne urządzenia, dokładność ich odczytów jest bardzo wysoka i wskazały one:
- 2 mm w marcu,
- 27 mm w kwietniu,
- 20 mm w maju,
- 45 mm w czerwcu,
- 85 mm w lipcu, z czego dwa były bardzo intensywne, z których rośliny skorzystały w niewielkim stopniu.
Brak możliwości odwołania
Tak jak pozostali uczestnicy spotkań, również Hładki widzi potrzebę przywrócenia do funkcjonowania komisji suszowych w związku z – ich zdaniem – wadliwym funkcjonowaniem aplikacji suszowej. W tej sprawie okoliczni rolnicy wystosowali pisma do ministerstwa rolnictwa, urzędu wojewódzkiego, czy gmin, lecz dostali odpowiedź odmowną: "Szacowanie szkód w uprawach rolnych spowodowanych wystąpieniem suszy odbywa się wyłącznie za pomocą aplikacji publicznej. Proces ten nie jest zakończony decyzją administracyjną, brak jest zatem możliwości odwołania […], dlatego nie mają zastosowania przepisy Kodeksu postępowania administracyjnego". "Obowiązujące w tym zakresie przepisy prawa nie przewidują zarówno innego sposobu wyliczenia, jak i ponownej weryfikacji zgłaszanych przez rolników strat…", brzmią kategorycznie pisma zwrotne.
Pozostają ubezpieczenia
Czwarty bohater reportażu także jest poszkodowany, nie tylko przez tegoroczną suszę, która nękała jego uprawy od kwietnia do sierpnia.
– U mnie najbardziej ucierpiały zboża jare i rośliny bobowate. Łubinu wąskolistnego na nasiona nawet nie zbierałem kombajnem, bo nie miałby co młócić. Wpuściłem na pole talerzówkę. Mam chociaż trochę cennej materii organicznej, a wschodzące później pojedyncze nasiona zwiększą jej udział – stwierdza Zygmunt Wilk z miejscowości Stare Dzieduszyce (powiat gorzowski). Z kolei z pszenżyta ozimego zamiast standardowo 8 t zebrał zaledwie 3 t ziarna, a rzepaku 2,2 t, zamiast ok. 4 t. Gospodarstwo ma ok. 500 ha, na których prowadzi się produkcję roślinną. Gleby są mozaikowate, piaszczyste. Uprawia się tu rośliny zbożowe, bobowate, czy rzepak, na powierzchniach spełniających agrotechniczne kryteria płodozmianu, co sprzyja uzyskiwaniu z poszczególnych upraw optymalnych plonów.
Polisa i płodozmian
Nie widząc nadziei w aplikacji suszowej z oszacowania strat w ubiegłym roku, także w tym roku nie składał wniosku, a postawił na ubezpieczenie upraw.
– Zapłacę nieco wyższe ubezpieczenie kompleksowe, w tym od suszy, ale gdy nie będzie odpowiednich plonów, a IUNG potwierdzi zjawisko, straty pokryje ubezpieczyciel, a gdy pogoda będzie sprzyjająca, to zbiorę więcej, co zrekompensuje mi nie tylko składki. Pomocny jest także utrzymany w gospodarstwie płodozmian, który sprzyja plonom – deklaruje rozmówca.
Zdaniem gospodarza w zmniejszeniu ryzyka suszy trzeba by też poprawić przepisy dotyczące terminu wiosennego stosowania nawozów azotowych i przesunąć go dla niektórych rejonów kraju na luty. Jedna data – 1 marca – dla całej Polski to błąd, skoro rozbieżność w terminie wczesnej wiosny wynosi ok. 30 dni, od ok. 10 kwietnia na południowym zachodzie kraju do ok. 10 maja na północnym wschodzie.
– Teraz "piłka" jest po stronie MRiRW, może wspólnie z pozostałymi państwowymi jednostkami zaangażowanymi w aplikację suszową coś zmienią, by jej oceny odpowiadały faktycznym sytuacjom na polach. Kredyty bankowe nie rozwiążą tej sytuacji, bo trzeba je systematycznie spłacać, co obecnie jest szczególnie uciążliwe. Pozostaje zatem, chociażby tylko w skrajnych sytuacjach, powołanie komisji suszowych i bezzwrotna pomoc państwa, ale o tę wg aplikacji suszowej bardzo trudno – komentuje rolnik.
Fot. Biernacki