- Warto zainteresować się wodą
- Od czego zacząć?
- Bobry pomagają w retencji wody
- Spółka wodna rozczarowała rolników
- Woda cenniejsza od złota
- Jak zatrzymać wodę na polach?
- Zostawić zarośnięte pobocza
- Pasy kwietne obowiązkowe
- Posadź drzewo! Zadrzewienia i retencja krajobrazowa
Warto zainteresować się wodą
Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że z powodu suszy straty w polskim rolnictwie szacowane są na 6,5 mld zł rocznie, z czego w samej Wielkopolsce jest to 1,2 mld zł, to chyba warto zainteresować się wodą, która odpływa bezproduktywnie rowami z naszych pól – stwierdza Patryk Kokociński, który retencjonowanie takiej wody praktykuje w swojej wsi Snowidowo w Wielkopolsce. Z wykształcenia jest biologiem, więc zagadnienia m.in. bioróżnorodności na obszarach rolniczych nie są mu obce. Wraz z ojcem i bratem prowadzi produkcję zwierzęcą i roślinną w stuhektarowym gospodarstwie, ale precyzuje, że jego działania związane z kontrolowaniem wody i jej zatrzymywaniem w rowach mają wpływ nawet na 1 tys. ha.
Od czego zacząć?
– Kiedy zwiększyliśmy liczbę krów mlecznych z 20 do 90, zdaliśmy sobie sprawę, że w suchych latach możemy nie być w stanie zabezpieczyć dla nich paszy. Udaliśmy się więc do spółki wodnej, że warto, by część funduszy przeznaczonych na wykaszanie czy pogłębianie rowów przekierować na zatrzymanie wody. Niestety, spotkaliśmy się z całkowitym brakiem zrozumienia, co zresztą trwa do dzisiaj – mówi młody rolnik. W końcu po roku domagania się jakichkolwiek działań ze strony spółki, jej dyrektor wyraził zgodę na ich działania, podkreślając jednak, że muszą się one odbyć za zgodą innych rolników, którzy przy tych samych rowach gospodarują.
– Nasza miejscowość leży w zaniżeniu terenu. Były nawet przymiarki, żeby utworzyć w niej kopalnię torfu. Teren sprzyja gromadzeniu się wody, dlatego też nasze pola są praktycznie w 100% zmeliorowane – dodaje Jerzy Kokociński, ojciec Patryka. Oboje podkreślają, że 30 lat temu woda na polach potrafiła stać do maja. Rowy radziły sobie z jej odprowadzaniem i choć miały już wtedy zastawki, to nie było potrzeby ich używania do zatrzymania tej wody.
Po 2017, bardzo mokrym roku, przyszedł bardzo suchy rok 2018. Wtedy właśnie rolnicy odczuli już brak wody na polach mimo zapasów z poprzedniego mokrego roku. Wtedy też Patryk stworzył pierwsze zastawki na rowach, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Potrafiły one zatrzymać wodę na tyle długo, że rośliny były w stanie nieco dłużej wytrzymać suszę i upały do nadejścia deszczu.
– Kolejny rok był jeszcze gorszy pod względem opadów. W naszej miejscowości w 2019 r. spadło 350 mm deszczu. Zaczęliśmy więc jeszcze większą uwagę zwracać na zatrzymywanie wody. Przywracaliśmy do użytku istniejące już zastawki, które nieużywane od lat były przerdzewiałe i nie spełniały swojej funkcji – mówi Patryk. Dziś tych zastawek jest 20 i znajdują się one w punktach, które pozwalają spiętrzyć wodę bez ryzyka niekontrolowanego zalania pól czy łąk. Rolnicy podkreślają, że dzięki temu, że teren, na którym gospodarują, jest płaski, nie dochodzi do błyskawicznego napełniania się rowów, więc kontrolowanie w nich poziomu wody jest precyzyjne.
– Zastawki znajdują się na rowach co 600 m. Na przepustach pod drogami również stworzyliśmy zastawki, składające się z dwóch solidnych ceowników wbitych w grunt, w których umieszcza się grube na 10 cm deski. Liczbą desek regulujemy stopień spiętrzania się wody i jej upuszczania – mówi Patryk. Postawienie zastawki jest praktycznie bezkosztowe. Jej elementy to materiał z odzysku, np. stare deski czy niepotrzebne już elementy metalowe. Najcenniejsza, co podkreślają rolnicy, jest chęć do wykonania pracy przy zastawce. Do tego ziemia, która z czasem obrośnie trawą, zostanie dodatkowo ustabilizowana, co wzmacnia zastawkę.
Widok z góry na okolice gospodarstwa Patryka pokazuje, jak gęsto teren jest poprzecinany rowami, które mogą utrzymać naprawdę spore ilości wody.
Bobry pomagają w retencji wody
W niewielkich zagajnikach, które zalewane są wodą zimą i wczesną wiosną, bytują bobry, którym nikt nie przeszkadza. Właściciele takich działek, jeśli bobry wytną jakieś drzewa, pozostawiają po nich gałęzie, żeby zwierzęta miały budulec. Dzięki temu kolejne drzewa wycinane są dużo rzadziej.
– Dziś myśli się o bobrach jak o szkodnikach, które tylko wycinają drzewa i zalewają pola. Ale my korzystamy także z ich tam, utworzonych na rowach. Trzeba to tylko zrobić umiejętnie. Patryk więc wpadł na pomysł, żeby wkopać w taką tamę rurę PCV o długości 1–1,5 m, w zależności od tego, jak szeroka jest tama. Zbyt krótką rurę bobry zatkają – mówi pan Jerzy. Rury w takich tamach, a jest ich kilka w sieci rowów doglądanych przez Patryka, wkopane są na taką głębokość od ich szczytu, by zatrzymać tyle wody w rowie, żeby pola nie były zalane i jednocześnie woda na nie podsiąkała. Nadmiar wody przeleje się przez rurę, a ta poniżej jej poziomu przed zastawką w nim zostanie – na jak długo, to wszystko zależy od pogody.
– Kiedy rowy przed zastawką są pełne, to przez rurę o średnicy 110 mm przepływa 250 l/min wody. Jeśli zatem nie mamy żadnej zastawki, to w skali mijających dni tracimy miliony litrów wody, którą chociaż częściowo można by zatrzymać. Chodzi przecież nie tylko o wodę, którą widzimy w rowie, ale także o tę znajdującą się jeszcze w drenach. Spadający poziom wody w rowie oznacza jej spływ także z drenów melioracyjnych, a to skutkuje przesuszeniem gleby – wyjaśnia Patryk.
Spółka wodna rozczarowała rolników
– W naszej miejscowości kiedyś było 20 gospodarstw. Dziś pozostały 4 utrzymujące się tylko z produkcji rolniczej. Po tych kilku latach rolnicy ci zaczęli doceniać, że robimy świetną robotę, szczególnie Patryk – mówi pan Jerzy. Nie ze wszystkimi udaje się dogadać.
– Najbardziej rozczarowała nas spółka wodna, która nie interesuje się retencją wody, ale już totalnie nie rozumiem tego, że nie skorzystała z programu skierowanego typowo do spółek wodnych, w którego ramach mogła złożyć w zeszłym roku wniosek o dofinansowanie urządzeń piętrzących. Gra szła o kwotę nawet 1 mln zł z dofinansowaniem 80% – precyzuje Patryk. Pieniądze przepadły, a szkoda, bo wszyscy okoliczni rolnicy by na tym skorzystali. Podkreśla, że racjonalne zarządzanie wodą jest ustawowym obowiązkiem spółki wodnej, a to niestety nie ma miejsca.
– Od 30 lat jestem w zarządzie spółki wodnej i nie rozumiem, że bez refleksji prosto w twarz mówi się nam o tym, że sporo pracy będzie z takim wnioskiem, a nie ma na to ani ludzi, ani czasu. Dziś budowa zastawek jest prosta od strony biurokratycznej. Jeszcze kilka lat temu wymagane było pozwolenie na budowę. Od marca 2022 r. przepisy się zmieniły i wystarczy, że spółka wodna zgłosi do starostwa, że stawia zaporę na danym rowie – mówi pan Jerzy. Jeśli przy danym rowie leżą działki innych rolników, to do takiego zgłoszenia dołącza się ich pisemną zgodę.
Woda cenniejsza od złota
Rolnicy zgodnie przyznają, że w przyszłości na obszarach rolniczych kluczowe będzie gospodarowanie wodą. Będziemy mieli coraz większy jej deficyt, nawet jeśli zdarzą się lata mokre, które nie będą w stanie uzupełnić brakującej już teraz wody gruntowej.
– Oczywiste jest, że skoro żyjemy z produkcji rolniczej, to chcemy uzyskiwać wysokie plony. Dlatego cieszy fakt, że działania pilotowane przez Patryka przynoszą tyle korzyści, bo rośliny faktycznie mają dłużej dostęp do wody, co w maju czy czerwcu ma kluczowe znaczenie – mówi pan Jerzy. W ich gospodarstwie najważniejsza dziś jest woda, bo pola pod kątem agrotechnicznym mają dopracowane, ale żeby pokazały potencjał, muszą otrzymać odpowiednią jej ilość. Dodaje, że woda, którą Patryk zmagazynuje, wystarcza najczęściej do czerwca, kiedy zaczyna się zbierać jęczmień, którego koszą 10 t/ha, nawet w latach z niewielką ilością deszczu.
Jak zatrzymać wodę na polach?
– W polskich warunkach jesteśmy w stanie retencjonować przede wszystkim wodę opadową od listopada do lutego. Poza tym okresem woda jest zużywana na wegetację i nie można jej zatrzymać. Jeśli więc nie przytrzymamy jej w rowach, to nie możemy myśleć o wydajnej produkcji – mówi Patryk. Zaznacza, że dziś rolnikom na przedwiośniu zależy przede wszystkim na możliwości szybkiego wjazdu w pole z azotem. I jest to jak najbardziej słuszne, oczywiście w sprzyjających warunkach. Żeby takie były, to pola nie mogą być mokre, więc zależy im na szybkim jej odprowadzeniu rowami. Tyle tylko, jak zaznacza, rowy bez zastawek zbiorą wodę, która zwyczajnie nam odpłynie. On natomiast regulując na swoich rowach jej poziom zastawkami, ma kontrolę nad spływem wody i z pól, i z samego rowu.
– Nie możemy wymagać, żeby dziś można było wjechać z azotem na TUZ już w lutym. Te obszary są naturalnym magazynem wody i najczęściej znajdują się przy rowach. Możliwość wjazdu w lutym oznacza, że w kwietniu zaczną one wysychać i można się pożegnać z wydajnym pierwszym pokosem – precyzuje Patryk.
Zostawić zarośnięte pobocza
Rolnicy pozostawiają też pomiędzy polami niewykoszone pobocza. Brzmi to może dziwnie, bo u nas pokutuje przekonanie, że te powinno się wykaszać do zera. Okazuje się jednak, że na zarośniętym poboczu np. wilgotność gleby jest dużo wyższa.
– Sprawdziliśmy to przy sadzeniu drzew. W październiku na wykoszonym poboczu gleba na 30 cm miała wilgotność 12%, a na niewykoszonym, 12 m dalej – już 28%. To oznacza, że woda w glebie jest zatrzymana – mówi Patryk. Podkreśla jednak, że w gospodarnej Wielkopolsce zarośnięte pobocza są wręcz nieakceptowalne.
Pasy kwietne obowiązkowe
Praktycznie każdego roku rolnicy zakładają przy polach pasy kwietne o szerokości 3 m, a ich łączna długość to prawie 2 km (zajmują zatem powierzchnię około 0,6 ha).
– Kiedyś była to facelia z gryką, dziś są to wieloletnie mieszanki, które nie tylko dobrze wyglądają, ale też są elementem retencji krajobrazowej. Warto takie pasy zakładać na najsłabszych glebach, np. na klasie VIz, której w Polsce jest 20% – mówi Patryk. Podkreśla, że w swojej wsi zrobił już chyba wszystko, jeśli chodzi o retencję wody i krajobrazową. Teraz czas na resztę gminy.
Posadź drzewo! Zadrzewienia i retencja krajobrazowa
Patryk zaangażował się też w retencję krajobrazową, czyli elementy krajobrazu rolniczego jak miedze, pobocza i zadrzewienia. W swoim gospodarstwie posadził już wiele drzew przy polach czy na poboczach dróg. Chodzi m.in. o mikroklimat, a także o zapobieganie erozji wietrznej i nagrzewania się gleby w zasięgu drzew.
– Sadzimy lipy i klony, które korzenią się głęboko, a nie płytko i szeroko. Popularne kiedyś topole mają płytszy i rozłożysty system korzeniowy, osiągający średnicę 200 m, wyciągający wodę z pól. Nadają się bardziej do stabilizowania gruntu, np. na wałach rzecznych – wyjaśnia Patryk. Nowe nasadzenia trzeba w 2. lub 3. roku po posadzeniu zgłęboszować wzdłuż nich, w odległości 1 m dla przerwania bocznych korzeni i stymulacji głównego.
– Pozytywne oddziaływanie drzew obejmuje teren o długości 20-krotnie przekraczającym jego wysokość. Wystarczy więc posadzić pasy drzew co 400–500 m i już mamy ograniczoną erozję wietrzną. Wtedy nie są one też uciążliwe podczas prac polowych – przekonuje Patryk.
Rolnicy podkreślają, że mają szczęście mieszkać w gminie, która chyba jak żadna inna kładzie nacisk na sadzenie drzew. Na terenie gminy Grodzisk Wielkopolski powstają tzw. aleje 18-latków. Każda osoba osiągająca pełnoletność sadzi swoje drzewo z imienną tabliczką, co ma m.in. budować świadomość tych młodych ludzi, że natura jest częścią naszego życia. Uczy też odpowiedzialności.
Patryk 2 lata temu założył też Stowarzyszenie na rzecz Ochrony Krajobrazu Śródpolnego „Życie na Pola!”. Zajmuje się w nim oprócz pozyskiwania funduszy na sadzenie drzew również edukacją w temacie m.in. retencji i bioróżnorodności.
Drzewa to element retencji krajobrazowej. Kokocińscy sadzą je pomiędzy swoimi polami i zachęcają do tego sąsiadów. |
jd
Fot. Adamski, Daleszyński, Kokociński